PONIEDZIAŁEK – Mamy środek lipca. Na dzisiejszy dzień, drogowcy ogłosili akcję „Zaskoczyć zimę!”. Udało im się. Tylko ciężko było dojechać na posterunek, bo wszędzie piaskarki, solarki i pługi. Ale zima, kompletnie zaskoczona!
WTOREK – Pułkownik Żelazny, zaordynował nam więcej wysiłku fizycznego. Powiedział, ze jesteśmy oklapnięci jak dętki w jego starym Polonezie. I w ogóle, że jesteśmy coraz bardziej zniewieściali. Posterunkowy Paproch się chyba trochę zawstydził, bo schował za plecy swoją różową kaburę na broń służbową. Pułkownik nawet tego nie skomentował, tylko skrzywił się z niesmakiem. Okazuje się, że w celu podniesienia naszej sprawności fizycznej, nasz ukochany przełożony, wypożyczył 2 rowery wyczynowe z klubu kolarskiego „Koniec Peletonu”. Dwa... a nas jest trzech.
ŚRODA – Dzisiaj zrozumiałem dlaczego tylko dwa rowery. Myślicie, że tak łatwo wsiąść na rower i się z niego nie spierniczyć? Ktoś musi podtrzymywać. Próby samodzielnego wsiadania skończyły się siniakami, bolesnymi otarciami, a w przypadku posterunkowego Paprocha, utratą górnych siekaczy, kiedy spadając zahaczył szczęką o biurko. Z tego też powodu, pułkownik Żelazny wygnał nas razem z rowerami przed komisariat. To znacznie ułatwiło nam proces spadania z roweru. Próbowaliśmy razem z kapralem Kluchą podtrzymywać się wzajemnie, ale ledwie puszczałem rower kaprala, kiedy ten tylko usadowił się na siodełku, nie zdążyłem dobiec do swojego jednośladu a już kapral leżał na trawniku i wierzgał nogami. Posterunkowy Paproch zadeklarował się do podtrzymywania rowerów, bo nie uśmiechała mu się utrata tym razem dolnych siekaczy. Nam też się nie uśmiechało, żeby się uśmiechał. Bo wyglądał mało estetycznie. Próby wsiadania potrwały aż do wieczora, do momentu kiedy zrobiło się już tak ciemno, że nie udało nam się zauważyć w którą stronę spadł kapral Klucha.
CZWARTEK – Robota na posterunku całkiem zamarła. Bo się zawzięliśmy i trenujemy na wolnym powietrzu. Posterunkowy Paproch postawił sobie krzesło w okolicznych krzakach i w przerwach w treningu, spisuje zeznania pokrzywdzonych. Nas też spisał kilkukrotnie, bo po każdym zleceniu z siodełka czujemy się coraz bardziej pokrzywdzeni. Ale są już postępy. Kapral Klucha utrzymał się samodzielnie na rowerze przez 24 sekundy i 10 setnych. Poczym zleciał w pokrzywy.
PIĄTEK – Dzisiaj, w czasie kolejnych prób wsiadania, minęła nas kilkuosobowa grupa maluchów na małych rowerkach. I nie spadali z siodełek. Pewnie jacyś wyczynowcy. Ale zaskoczyli nas również tym, że okazało się, iż na rower nie tylko się wsiada ale nawet i jeździ. Szok normalnie. Posterunkowy Paproch poszedł do pułkownika Żelaznego, żeby dowiedzieć się, jak to się robi. Kiedy wrócił i przekazał nam swoją wiedzę, byliśmy w jeszcze większym szoku niż poprzednio. Podobno to trzeba... kręcić pedałami.
SOBOTA – Postrunkowy Paproch wrócił dzisiaj z Parady Równości gdzie został przez nas oddelegowany służbowo. Przyprowadził czterech delikwentów w obcisłych majtkach, perukach i z pełnym makijażem na twarzy. Zastosowaliśmy się do rad pułkownika. Kapral Klucha stanął po środku a dwóch delikwentów ustawiło się po bokach. Kapral złapał ich za ręce i zaczął się kręcić jak karuzela. Ja zrobiłem to samo. Wirowaliśmy jak bąki. Osiągnęliśmy taką prędkość, że naszym gościom zaczęły spadać peruki, pootwierały się różowe torebki i zaczęły wylatywać szminki i pilniczki do paznokci. Jeden z nich ugodził emeryta Zygadłę który podglądał nas zza śmietnika. Przynajmniej mniej o jednego, który pisał na nas skargi. A my wirowaliśmy. Puder wydostający się z wypadających pudernic, stworzył wokół nas, krąg różnokolorowych drobinek. Paproch stwierdził, ze był to niezapomniany widok. Trwało by to w nieskończoność, gdyby nie siła odśrodkowa i wykremowane dłonie naszych gości. I nagle runął stabilny układ wirujący. Goście wyślizgnęli się z naszych rąk i w szalonym pędzie rozbiegli się, każdy w innym kierunku, krzycząc falsetami jakieś inwektywy pod naszym adresem. Pozbawiony mojej dwójki, wpadłem w dygot a potem w turbulencję. Wytrącony z równowagi, i z dzikim wyciem, wpadłem w cierniste krzaki, boleśnie się raniąc. Natomiast kapral Klucha, jakimś nadnaturalnym wysiłkiem, zdołał utrzymać się w pozycji pionowej i unieść ręce do góry, by spleść je nad głową. W tym perfekcyjnie wykonanym piruecie, wytrwał jeszcze około dziesięciu minut. Kiedy zastygł w bezruchu, z balkonów okolicznych bloków rozległy się oklaski a jakaś staruszka rzuciła mu klucze od mieszkania.
NIEDZIELA – Jak się wczoraj okazało, kręcenie pedałami wcale nie oznacza jazdy na rowerze. Z bólem przyznaję, iż pułkownik Żelazny musiał się mylić. Z bólem tym większym, że mam kolce w d... Nazywam się Żbik, a na imię mam Kapitan.
WTOREK – Pułkownik Żelazny, zaordynował nam więcej wysiłku fizycznego. Powiedział, ze jesteśmy oklapnięci jak dętki w jego starym Polonezie. I w ogóle, że jesteśmy coraz bardziej zniewieściali. Posterunkowy Paproch się chyba trochę zawstydził, bo schował za plecy swoją różową kaburę na broń służbową. Pułkownik nawet tego nie skomentował, tylko skrzywił się z niesmakiem. Okazuje się, że w celu podniesienia naszej sprawności fizycznej, nasz ukochany przełożony, wypożyczył 2 rowery wyczynowe z klubu kolarskiego „Koniec Peletonu”. Dwa... a nas jest trzech.
ŚRODA – Dzisiaj zrozumiałem dlaczego tylko dwa rowery. Myślicie, że tak łatwo wsiąść na rower i się z niego nie spierniczyć? Ktoś musi podtrzymywać. Próby samodzielnego wsiadania skończyły się siniakami, bolesnymi otarciami, a w przypadku posterunkowego Paprocha, utratą górnych siekaczy, kiedy spadając zahaczył szczęką o biurko. Z tego też powodu, pułkownik Żelazny wygnał nas razem z rowerami przed komisariat. To znacznie ułatwiło nam proces spadania z roweru. Próbowaliśmy razem z kapralem Kluchą podtrzymywać się wzajemnie, ale ledwie puszczałem rower kaprala, kiedy ten tylko usadowił się na siodełku, nie zdążyłem dobiec do swojego jednośladu a już kapral leżał na trawniku i wierzgał nogami. Posterunkowy Paproch zadeklarował się do podtrzymywania rowerów, bo nie uśmiechała mu się utrata tym razem dolnych siekaczy. Nam też się nie uśmiechało, żeby się uśmiechał. Bo wyglądał mało estetycznie. Próby wsiadania potrwały aż do wieczora, do momentu kiedy zrobiło się już tak ciemno, że nie udało nam się zauważyć w którą stronę spadł kapral Klucha.
CZWARTEK – Robota na posterunku całkiem zamarła. Bo się zawzięliśmy i trenujemy na wolnym powietrzu. Posterunkowy Paproch postawił sobie krzesło w okolicznych krzakach i w przerwach w treningu, spisuje zeznania pokrzywdzonych. Nas też spisał kilkukrotnie, bo po każdym zleceniu z siodełka czujemy się coraz bardziej pokrzywdzeni. Ale są już postępy. Kapral Klucha utrzymał się samodzielnie na rowerze przez 24 sekundy i 10 setnych. Poczym zleciał w pokrzywy.
PIĄTEK – Dzisiaj, w czasie kolejnych prób wsiadania, minęła nas kilkuosobowa grupa maluchów na małych rowerkach. I nie spadali z siodełek. Pewnie jacyś wyczynowcy. Ale zaskoczyli nas również tym, że okazało się, iż na rower nie tylko się wsiada ale nawet i jeździ. Szok normalnie. Posterunkowy Paproch poszedł do pułkownika Żelaznego, żeby dowiedzieć się, jak to się robi. Kiedy wrócił i przekazał nam swoją wiedzę, byliśmy w jeszcze większym szoku niż poprzednio. Podobno to trzeba... kręcić pedałami.
SOBOTA – Postrunkowy Paproch wrócił dzisiaj z Parady Równości gdzie został przez nas oddelegowany służbowo. Przyprowadził czterech delikwentów w obcisłych majtkach, perukach i z pełnym makijażem na twarzy. Zastosowaliśmy się do rad pułkownika. Kapral Klucha stanął po środku a dwóch delikwentów ustawiło się po bokach. Kapral złapał ich za ręce i zaczął się kręcić jak karuzela. Ja zrobiłem to samo. Wirowaliśmy jak bąki. Osiągnęliśmy taką prędkość, że naszym gościom zaczęły spadać peruki, pootwierały się różowe torebki i zaczęły wylatywać szminki i pilniczki do paznokci. Jeden z nich ugodził emeryta Zygadłę który podglądał nas zza śmietnika. Przynajmniej mniej o jednego, który pisał na nas skargi. A my wirowaliśmy. Puder wydostający się z wypadających pudernic, stworzył wokół nas, krąg różnokolorowych drobinek. Paproch stwierdził, ze był to niezapomniany widok. Trwało by to w nieskończoność, gdyby nie siła odśrodkowa i wykremowane dłonie naszych gości. I nagle runął stabilny układ wirujący. Goście wyślizgnęli się z naszych rąk i w szalonym pędzie rozbiegli się, każdy w innym kierunku, krzycząc falsetami jakieś inwektywy pod naszym adresem. Pozbawiony mojej dwójki, wpadłem w dygot a potem w turbulencję. Wytrącony z równowagi, i z dzikim wyciem, wpadłem w cierniste krzaki, boleśnie się raniąc. Natomiast kapral Klucha, jakimś nadnaturalnym wysiłkiem, zdołał utrzymać się w pozycji pionowej i unieść ręce do góry, by spleść je nad głową. W tym perfekcyjnie wykonanym piruecie, wytrwał jeszcze około dziesięciu minut. Kiedy zastygł w bezruchu, z balkonów okolicznych bloków rozległy się oklaski a jakaś staruszka rzuciła mu klucze od mieszkania.
NIEDZIELA – Jak się wczoraj okazało, kręcenie pedałami wcale nie oznacza jazdy na rowerze. Z bólem przyznaję, iż pułkownik Żelazny musiał się mylić. Z bólem tym większym, że mam kolce w d... Nazywam się Żbik, a na imię mam Kapitan.
10.07.2011
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz