WTOREK – Przybył nowy pan „Insztalator”. Ten od progu poinformował nas, że jak tylko zobaczy u któregoś z nas turban to się poskarży w Komendzie Głównej. Tajnym gestem dałem znać podwładnym, aby odwołać kolejna akcję antyterrorystyczną. Muszę zmienić tajny gest, bo pan „Insztalator” dziwnie się na mnie patrzył kiedy wkładałem na przemian palce wskazujące do nosa. Resztę dnia, pan „Insztalator” spędził, na wierceniu, borowaniu, waleniu młotkiem i przeklinaniu. Pod wieczór, cała komenda była okablowana. Choć niektóre kable przechodziły w dziwnych miejscach. Ale pan „Insztalator” powiedział, ze tak ma być. Więc nie interweniowaliśmy. Choć dziwi mnie, że w moim pokoju jest gniazdko na suficie, a w naszej ubikacji kabel przechodzi przez muszlę. Nie interweniowaliśmy ale... , profilaktycznie, na odchodne, lekko dotknąłem wychodzącego pana „Insztalatora” moim paralizatorem i zamknąłem drzwi komisariatu.
ŚRODA – Przyjechały komputery. Ogłosiliśmy święto na komendzie. Były baloniki, girlandy i konfetti. Razem z komputerami przybył pan „Informatyk”. Ale okazało się, że to cham jakiś. Posterunkowy Paproch zadał mu mnóstwo pytań, ale pan „Informatyk” nie raczył mu na żadne odpowiedzieć. Nie chciał się podzielić informacją. Pomyślałem, że gdyby przeszedł nasze rutynowe przesłuchanie, to wyśpiewał by wszystko co wie a nawet to czego nie wie, ale mu się wydaje. Niestety, pułkownik Żelazny zabronił nam samodzielnych akcji, wątpiąc w naszą zdolność do logicznego rozumowania. Pan „Informatyk” podłączył komputery do sieci wykonanej przez pana „Insztalatora”, dziwiąc się bardzo gniazdku w moim suficie, jak i przewierconej muszli sedesowej. Godzina roboty i ekrany komputerów zabłysły wszystkimi kolorami tęczy. Z wyjątkiem mojego. Bo kabel był za krótki i nie sięgał od sufitu do komputera. Pan „Informatyk” postanowił jednak obejść te niedogodności i komputer postawił na taborecie, postawionym z kolei na moim biurku. Monitor mam tak wysoko, że aby coś zobaczyć, muszę podskakiwać. Serdecznie mu podziękowałem za rozwiązanie tego problemu. Podziękowania wyraziłem moim paralizatorem, dwie przecznice od komisariatu.
CZWARTEK – Przyszła skarga. Ale nie na nogach, tylko na piśmie. W związku z tym, pułkownik Żelazny odebrał mi paralizator. A kiedy skruszony, zasalutowałem i odwróciłem się aby opuścić jego gabinet, pułkownik przytknął paralizator do moich pośladków i wdusił przycisk. Stopiły mi się plomby w zębach.
PIĄTEK – Mamy komputery, mamy sieć, ale za cholerę nie wiemy do czego nam to potrzebne. Pułkownik Żelazny powiedział, że teraz będzie mógł zdalnie kontrolować naszą pracę. Ze swojego gabinetu. Że dane z naszych komputerów będą spływały na jego biurko. I że będzie wyciągał konsekwencje. Nie uwierzyliśmy. Do czasu kiedy zawołał nas posterunkowy Paproch aby pokazać na monitorze, zdjęcie gołej baby. Ledwie je pokazał, kiedy z gabinetu Żelaznego rozległo się wycie, krzyk i tłuczenie szkła. Ta goła baba, to były właśnie te dane które miały spływać. I spłynęły. Prosto na monitor pułkownika. Niefart, że akurat w momencie, kiedy pułkownik przyjmował przełożonych z Komendy Głównej, mających ocenić stopień wdrażania systemów informatycznych na naszym posterunku. I nie wiem czemu, ale po tym całym incydencie, znów stopiły mi się plomby w zębach. I radziecki zegarek, który dostałem na komunię.
SOBOTA – Zwołałem komitet protestacyjny. Razem z kapralem Kluchą i posterunkowym Paprochem zebraliśmy się w toalecie. Było ciasno i cuchnęło. Ale doszliśmy do porozumienia. Pomimo tego, iż Paproch dwa razy zemdlał. Inwigilację, prowadzoną przez naszego ukochanego przełożonego, należy zlikwidować. Bo nie dość, że nie można gołych bab oglądać, to ja już więcej radzieckich zegarków nie mam. A dentysta nie chce plombować na kredyt.
NIEDZIELA – Akcja „Inwigilacja”. Posterunkowy Paproch postanowił włożyć przewód sieciowy do kontaktu elektrycznego. I włożył. Ja akurat, aby mieć alibi, byłem w ubikacji i siedziałem na sedesie. Pełny sukces. Pułkownik Żelazny już nie zbiera danych z naszych komputerów. Bo już ich nie mamy. Spłynęły po biurkach na podłogę. A mój dodatkowo spłynął cały stopiony z taboretu. Niestety, kabel od sieci nie wytrzymał. Jego nie wytrzymanie objawiło się pęknięciem. Akurat w toalecie. Gdzie pan „Insztalator” przepuścił go przez muszle sedesową. Na której akurat siedziałem. Żeby mieć alibi. Niestety, kolejne nowe plomby, szlag jasny trafił. A że siedziałem bez spodni, to nie tylko plomby. Nazywam się Żbik, a na imię mam Kapitan.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz