PONIEDZIAŁEK – Pułkownik Żelazny zarządził zebranie załogi.
Spotkaliśmy się w jego gabinecie. Ja, posterunkowy Paproch i kapral Klucha.
Żelazny stwierdził, że nasz komisariat jest ponury. Kapral Klucha z błyskiem w
oku, zaznaczył, że on zna jednego Ponurego... ale Bogusława i zapewnia, że nie
jest on komisariatem. I w ten oto sposób sprawa awansu kaprala Kluchy do
stopnia starszego kaprala Kluchy poszła się... no poszła sobie... gdzieś.
Zresztą razem z kapralem który otrzymawszy od pułkownika całkiem zgrabny cios
segregatorem w okolicę końcówki pleców, poszedł sprawdzić, czy nie ma go na
korytarzu. W dalszej części swojego wystąpienia, pułkownik stwierdził, że
naszemu komisariatowi potrzebny jest jakiś „smaczek”. Coś co będzie nas
wyróżniać spośród reszty komend naszego miasta. I że to my, prości
funkcjonariusze, mamy coś wymyślić. I, że mamy czas do środy, bo inaczej
pułkownik powyrywa nam nogi z tego miejsca gdzie Klucha otrzymał cios
segregatorem. W zasadzie wszystko zrozumieliśmy. Tylko to „prości” do nas jakoś
nie pasuje. Bo posterunkowy Paproch się garbi.
WTOREK – Siedzimy w pokoju przesłuchań i kombinujemy nad
„smaczkiem”. Posterunkowy Paproch zaproponował, aby każdemu wchodzącemu dawać
kwiatek. To miły gest, ale po przeliczeniu pieniędzy przeznaczonych przez
pułkownika Żelaznego na naszą operację, doszliśmy do wniosku, że kwiatków
wystarczy nam tylko na jeden dzień. A może i krócej, jeśli przyjedzie wycieczka
z Wąbrzeźni, albo wybuchną zamieszki. Paproch zaproponował aby w takim wypadku,
odbierać kwiatki przy wyjściu. Pomysł jednak upadł kiedy przypomnieliśmy sobie
incydent z dziadkiem Eustachym i kozą, z którą przyszedł na komisariat. Koza
zżarła nam wszystkie kwiatki, łącznie z kaktusem, sztuczną roślinką Kluchy i
nadgryzła mój neseser podróżny. A dziadek Eustachy lubi do nas wpadać
znienacka. Nie, kwiatki odpadają. Pomysł Kluchy aby wypuszczać co jakiś czas
fajerwerki w pomieszczeniach komisariatu, też nie spotkał się z naszą aprobatą.
Klucha najwyraźniej był zawiedziony, bo zostało mu mnóstwo rac z sylwestra,
kiedy to wybrał się samotnie na okoliczne wzgórza i zapomniał zabrać zapałek. I
wtedy ja, wpadłem na genialny pomysł stukając długopisem służbowym w szklankę
służbową. Akwarium! Ustawimy przy wejściu akwarium, wsadzimy jakieś rybki i
niech się ludziska dziwują. Poszliśmy z tym do pułkownika. Pierwszy raz nie
wyzwał nas od debili. Dał pieniądze i powiedział, że go zaskoczyliśmy... ale
„hop” jeszcze nie powie. No to my gremialnie powiedzieliśmy „hop”. I wtedy
wywalił nas z gabinetu. Standardowo.
ŚRODA – Nikt z nasz nie miał nigdy akwarium. Paproch miał
chomika ale w klatce. I jak to powiedział posterunkowy – „To zły chomik był”.
Bo nie chciał się kręcić w kółku które zafundował mu nasz posterunkowy. Paroch,
znany wynalazca i racjonalizator postanowił przymusić krnąbrnego futrzaka do
biegania w kółku. Wsadził go do środka i podłączył do kółka silniczek od
wentylatora. I chomik zaczął biegać. I to tak szybko, że aż dostał wytrzeszczu.
Paproch z początku myślał, że to z przeciążenia. Dopiero potem się okazało, że
wielkie oczy i zdziwienie na pyszczku chomika pojawiło się w momencie, kiedy w
czasie szaleńczego biegu dogonił własny, włochaty tyłek. Klucha bał się
zwierzątek a mnie służba zajmowała cały wolny czas, więc na stworzenia miejsca
nie było. Posterunkowy Paproch zaoferował się, że poczyta na ten temat w
Internecie. Niestety, niefortunnie zostawiliśmy go samego i po godzinie okazało
się, że zamiast czytać o akwarystyce... ogląda gołe baby. I dostałby po ryju bo
wszyscy chcieliśmy sobie pooglądać, gdyby nie wiadomość usłyszana w jego radiu
stojącym na parapecie. Otóż w naszym mieście odbywa się Ogólnopolski Zlot
Akwarystów. Nie wiem jak akwaryści to zrobili aby się tu zlecieć. Nie mamy
przecież lotniska.
CZWARTEK – Czekamy zaczajeni pod Domem Kultury w którym
odbywa się Zlot Akwarystów. Plan mamy taki. Złapać jednego akwarystę,
przesłuchać i dowiedzieć się jak założyć akwarium w komisariacie. Pierwszego
akwarystę zauważamy po godzinie czajenia się. Ma słoik i plecak. Wysyłamy do
boju kaprala Kluchę. Niestety, ze zdrętwiałymi od kucania nogami, kapral Klucha
nie jest w stanie dogonić akwarysty. A w dodatku, po powrocie w krzaki zarzeka
się, że widział u akwarysty płetwy, i że ten bryzgał na niego wodą ze słoika.
Nie ryzykujemy pojedynczych wypadów. Kiedy na schodach pojawia się siwiutki
akwarysta, atakujemy go cała grupą. Udaje nam się go schwytać, pomimo tego, że
broni się zaciekle wywijając laską i wybija kapralowi Klusze ząb trzonowy.
Zawiniętego w czarny worek na śmieci, przewozimy go rowerem służbowym na
komisariat. Tam przesłuchujemy go najpierw w kolejności alfabetycznej a potem
według rangi służbowej. Po dwóch godzinach wnikliwych przesłuchań połączonych z
elektrowstrząsami, siwiutki akwarysta przyznaje się, że jest cieciem w Domu
Kultury, i że wyszedł tylko zapalić papieroska. I że nie ma pojęcia o
akwarystyce. Dla zachowania twarzy, pałujemy go jeszcze trochę, po czym kapral
Klucha wyrzuca go za drzwi z odpalonymi racami w kieszeniach. Przez okno
obserwujemy jak cieć oddala się od nas ruchem wirowym, zostawiając za sobą
snopy iskier. Dochodzimy do wniosku, że niczego się w ten sposób nie dowiemy.
Postanawiamy więc odwiedzić jedyny w naszym mieście sklep akwarystyczny i
zakupić akwarium. A resztę się zobaczy.
PIĄTEK – W sklepie akwarystycznym postanowiliśmy zaszaleć. I
kupiliśmy największe akwarium jakie miał sprzedawca. Trochę protestował,
twierdząc, ze to akwarium pokazowe i nie chce go sprzedawać. Ale jak wylaliśmy
mu zawartość akwarium na jego kasę fiskalną to zmiękł i się popłakał. Mięczak. Wyposażeni w akwarium
które okazało się paskudnie ciężkie, postanowiliśmy ułatwić sobie powrót na
komisariat, wsiadając do autobusu. Ten plan jednak się nie powiódł. Akwarium
nie chciało się zmieścić w autobusie. Ani kiedy z przodu wnosił go kapral
Klucha, ani po zmianie na posterunkowego Paprocha. Nie mieściło się i nie
chciało skręcić w bok. To była nasza pierwsza lekcja akwarystyki. Akwarium
wpychane do autobusu nie skręca w bok. Wyposażeni już w tą podstawową wiedzę
ponieśliśmy nasz szklany bagaż w kierunku komendy. Tam spocenie i umęczeni do
granic, postawiliśmy akwarium na biurku w korytarzu. Na kanapce kaprala Kluchy.
Pierwszy raz widziałem tak płaska bułkę.
SOBOTA – Akwarium stoi. Kapral Klucha doszedł do wniosku, że
powinna być w nim rybka. Zgodziliśmy się z nim. W nagrodę za swój pomysł,
kapral został wysłany po rybkę do najbliższego jeziorka które znajdowało się 20
km za miastem. Po długim oczekiwaniu, kapral pojawił się w drzwiach
komisariatu. Był nadal cały mokry, pomimo jazdy PKSem i ciągnął za sobą sporą
porcję wodorostów. Z kieszeni wystawała mu rybka. Włożyliśmy ja do akwarium. Po
jakiejś godzinie, posterunkowy Paproch skonstatował, że rybka się nie rusza,
czyli jest zdechnięta. W nagrodę za swoje odkrycie, posterunkowy został wysłany
po rybkę do tego samego jeziorka które znajdowało się 20 km za miastem. Po
powrocie wyglądał identycznie jak kapral Klucha. Cały był w wodorostach, woda
ciekła mu z rękawów i kabury broni służbowej. Ale rybkę przywiózł. Wrzuciłem
nowy okaz do akwarium. Po godzinie, przechodząc obok akwarium stwierdziłem, że
nowa rybka jest podobnie zdechnięta do poprzedniej. Wiedząc, że teraz moja
kolej na zdobycie nowej rybki w starym jeziorku, bardzo długo spuszczałem tą
zdechniętą w sedesie. Kiedy wyszedłem i już miałem się udać w kierunku
przystanku PKS, zaczepił mnie pułkownik Żelazny, pytając kiedy w końcu nalejemy
wody do tego akwarium. Woda. No tak, wiedziałem, ze czegoś nam w tym akwarium
brakuje.
NIEDZIELA – Akwarium napełnione wodą. Rybka w nim pięknie
pływa. Czekamy na pierwszego petenta i jego zachwyt nad naszym cudnym akwarium.
Niestety, pierwszym wchodzącym jest niewidomy Glaca Bogumił, który tak macha
swoją laską, że rozbija nasze akwarium. Potem się dziwi, że jest tak mokro i że
chyba się pomylił, bo chciał się dostać na komisariat a nie do wodociągów.
Okazując łaskę, nie zabijamy Glacy Bogumiła. Kapral Klucha wpycha mu do
kieszeni cały zapas swoich fajerwerków i odpala. W świetle rzucanym przez
płonące race, w ferii iskier obserwujemy Bogumiła Glacę kręcącego piruety na
mokrej podłodze, pośród resztek szkła i zdechniętej trzeciej rybki. Nie wiemy
czy o to chodziło pułkownikowi Żelaznemu, ale tego jeszcze w żadnej komendzie
nie było. Taki „Tańczący z rybkami”. To chyba jest „smaczek”?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz