*********************************** STRONA ZAWIERA TEKSTY OBRAZOBURCZE!!! CZYTASZ NA WŁASNE RYZYKO**************************

wtorek, 29 października 2013

REKLAMA


piątek, 25 października 2013

BUBLIA

Czytanie z listu św. Tymasza do drużyny kajakarzy z Llanfairpwllgwyngyllgogerychwyrndrobwllllantysiliogogogoch

I wszedł Pan do świątyni. I kupców zoczył co badziewiem handlowali, pieniądze wymieniali a i ptaki srające, gołębiami zwane na sprzedaż mieli, jak im nie uciekły. I może by nic się nie stało, ale jeden z gołębi, przelatując nad Panem lotem koszącym, zapaskudził mu sandał podróżny. I może nadal by się nic nie stało, bo Pan z pokorą pochylił się nad sandałem aby połą odzienia ucznia swego, nieczystość usunąć, lecz nie zauważył narożnika stołu kupieckiego i boleśnie przyrżnął w nie czołem. I choć oblicze pańskie purpurowym z gniewu się stało a i guz na czole wyrastać począł, Pan opanować się raczył. I odwróciwszy się, wyjść ze świątyni zamiarował. I wtedy jeden z kupców, cały swój majdan na wozie dwukołowym przewożąc, jednym z tych kół Panu po stopach przejechawszy, nawet „przepraszam” nie raczył powiedzieć. I wtedy w Pana gniew wstąpił ogromny. Żyła mu na czole nabrzmiała, guz podnosząc na kształt jednorożca, oczy zabłyszczały a i z kącików ust ślina bojowa pociekła. I ryknął Pan na kupców, że jaskinię mu z domu modlitwy czynią i w podskokach kazał wy... wynosić się jak najprędzej. I usłuchali kupcy bo gniew Pana był straszny a i kupujących w tym dniu jak na lekarstwo. I wyszli wszyscy. Ale Pan zadowolonym nie był, bo ktoś ponownie mu wózkiem po stopach przejechał, czyniąc je napuchniętymi jak u sasquatch’a.
Niemniej cisza się zrobiła kiedy świątynia z plugastwa handlowego się oczyściła. Ostatnie gołębie odleciały w kluczu na południe. I odetchnął Pan z ulgą. I na zasłużony odpoczynek do domu swego się udał.
I wrócił Pan nazajutrz aby sprawdzić, czy kupcy potajemnie się do świątyni nie przemycili. Ale nie. Świątynia pusta stała i ciemna. I to Pana zastanowiło. Aby ciemność ta zbadać do okna świątyni pobierzył i to co ujrzał spowodowało, iż czubki sandałów zagięły mu się ku górze. Przed świątynią stało coś, co miejscowi nazywali supermarketum. I to nie jedno. Mnóstwo supermarketum, jedno obok drugiego. I w każdym ludu pełno i handel całodobowy. I zaczął się Pan nawet zastanawiać czy dobrze uczynił, wyganiając kupców zamiast ich opodatkować. Ale zaraz boska jego natura, górę w myśleniu wziąwszy, spokój na oblicze jego powróciła. Do czasu aż jeden z kupców przejechał mu wózkiem po nie zagojonych stopach.

wtorek, 22 października 2013

STAR KRET


ODCINEK 1 „Wieczorek zapoznawczy”
Rok 34738.2, statek federacji zdekonfederowanych federastów Molehillprise. Kwadrant HU, wektor J. Mostek.
Kapitan – Chciałem powitać wszystkich na dziewiczym rejsie...
Pilot – Dziewiczym chłe, chłe, chłe...
Kapitan – Wszystkich z wyjątkiem naszego byłego I pilota, ochrona
(Ochrona wyprowadza zaśmiewającego się pilota z mostka)
Kapitan – Jak państwo zapewne wiecie, byłem dotychczas dowódcą USS Junk... w trakcie potyczki z flotą Chlorów z planety Zassys, nasz okręt gwiezdny został poważnie uszkodzony, a załoga zginęła, tylko mnie udało się uratować...
I Oficer – Słyszałem, że mostek został całkowicie zniszczony...
Kapitan – Dobrze pan słyszał
I Oficer – Hmm, to gdzie pan wtedy był?
Kapitan - ... Na 4 poziomie
I Oficer – Ale... tam była tylko sekcja...
Kapitan – Sekcja toalet, wyssało mnie przez muszlę
I Oficer – Błehehehe
Kapitan – Ochrona!
(Ochrona wyprowadza rechoczącego I Oficera z mostka)
Kapitan – Jak tak dalej pójdzie, to nie będzie kogo przedstawiać
(Głos) – Maszynownia do mostka
Kapitan – Kto to powiedział?
(Głos) – Maszynownia do mostka
Kapitan (rozglądając się wokół) – Taki żarcik z kapitana, co?
(Głos) – Maszynownia do mostka
Kapitan (po chwili zastanowienia) – Łyżka do zupy...
(głos II) – Zupa zgłasza się, chorąży Plaskacz
Kapitan – Jaka zupa?
Plaskacz – Jaka łyżka?
(głos) – Maszynownia do mostka, pilne !
Nawigator – Panie Kapitanie...
Kapitan – Niech Pan mi nie przeszkadza, staram się namierzyć żartownisia
Nawigator – Panie Kapitanie... mostek to... my
Kapitan – My mostek?
Nawigator – Tak, my... mostek
Kapitan – Jak my mostek, to wy maszynownia.
Nawigator – Nie, my mostek, oni maszynownia.
Kapitan – My mostek? Coś pan kręci. Jak my mostek, to pan się powinien nazywać Mostek... a ja na identyfikatorze widzę „Nawigator”... szpieg?
Nawigator – Ależ panie kapitanie!!!
Kapitan – Ochrona!!!
(ochrona wyprowadza szamoczącego się Nawigatora)
Kapitan – No mówiłem, że jeszcze trochę i nie będzie do kogo wygłaszać mowy powitalnej... ktos jeszcze został?
(głos) – Ja, maszynownia!
Kapitan – Ok., zanotowałem... maszynownię, jeszcze ktoś?
Pani Inżynier – Melduję obecność panie kapitanie, jestem głównym inżynierem naszego okrętu.
Kapitan – Ok., ktoś jeszcze?
Szef Ochrony – Melduje się szef ochrony
Kapitan – Dobrze, zanotowałem w swojej przepastnej pamięci.
(głos) – Maszynownia do mostka... cholera jasna!!!
Kapitan – O, jeszcze Cholera jest z nami, dobrze... to może w końcu wygłoszę swoją mowę. Całą noc siedziałem nad nią, 2 długopisy plazmowe wypisałem i niezliczoną ilość papieru zużyłem, nie wiem czy nie pojawi się u mnie delegacja z amazońskiego lasu deszczowego i nie ukarze mnie naganą z wpisaniem do akt,,, a nie, bo to też papier, to nie ukarzą mnie... luzik...
(głos) – Mostek... mam to w dupie...
Kapitan (szeptem) – Ochrona...
(głos) – Co jest? Co ja zrobiłem... gdzie mnie wleczeta???
Kapitan – No i dobrze, żartowniś się znalazł. Wracając do tematu... może zacznę?
(Kapitan wyciąga plik papierów)
Kapitan (zaczyna czytać) – Witam załogę... no, to by było tyle.
Kapitan (zwijając kartki) – Powitanie mamy za sobą, możemy więc startować
Pani Inżynier – Nie za bardzo... bo maszynownia...
Kapitan (mrużąc oczy) – A pani to jest może w jakiś sposób związana z tą... Maszynownią?
Pani Inżynier – Nie, maszynownia to...
Kapitan – Coś za dużo pani o tej maszynowni wspomina... nie podoba mi się to...
Pani Inżynier – Tam jest silnik!
Kapitan – Gdzie?
Pani Inżynier – W maszynowni...
Kapitan (z odrazą) – No wiecie państwo! Nie będę tolerował podobnych zboczeń na moim okręcie... silnik w maszynowni... obrzydliwość
Pani Inżynier – Jezu...
Kapitan – O... i jeszcze trzeci... Ochrona!!!
(ochrona wyprowadza zrezygnowaną panią Inżynier)
Kapitan – Ochrona... wyprowadzić tego ostatniego...
Szef Ochrony – A mnie dlaczego?
Kapitan – A bo mi się pan z twarzy nie podoba.
(Szef Ochrony wyprowadza sam siebie)
Kapitan (z westchnieniem ulgi) – No to wieczorek zapoznawczy zakończony. A raczej przeniesiony do aresztu. Możemy lecieć.

sobota, 12 października 2013

STUDNIA

     Nad Suchą Wolą zapadał zmierzch. Nad Batysławowem, też zapadał zmierzch. Nad Magierami również. Zapadał zmierzch. Konkludując, w całej gminie robiło się ciemno i romantycznie. Ostatnie krowy wracały właśnie ku swym oborom, po całodniowy wylegiwaniu się na trawie. Szumiał wietrzyk, niosąc za sobą muczenia, porykiwania i inne odgłosy wiejskie. W tym rozregulowany silnik traktora, koncert koników polnych na łące za sadem i pokrzykiwania starej Waleniowej, która pokrzykiwała zawsze, bez względu na sytuację. Teraz też postanowiła sobie pokrzykiwać i nikt się temu nie dziwił. I było to całkiem normalne, swojskie i agroturystyczne. Bo i swoi, i letnicy znali i szanowali to pokrzykiwanie. I nawet już nie odwracali głów, aby wyszukać skąd pokrzykiwanie to dochodzi. Nie musieli, bo wiedzieli, że to Waleniowa sobie pokrzykuje. I tym razem więc, nie zwrócili uwagi na odgłosy dochodzące z jej obejścia. A szkoda, bo być może nie byłoby to ostatnie pokrzykiwanie Waleniowej, która w całkiem nieprzemyślany sposób podeszła do naprawy kołowrotu jej własnej, prywatnej studni. Przez pewien czas pokrzykiwała sobie jeszcze z dna studni, dodając swym pokrzykiwaniom nowej jakości, tworzonej przez echo, wodę i omszone cembrowiny. Ale nie trwało to zbyt długo. W końcu ucichło. I już tylko szum wiatru było słychać i trzepot skrzydeł zagubionej szarańczy wędrownej. Dzień kończył się jak zazwyczaj. Słońce zachodziło powoli za lekko pofalowane pola, by w końcu zamigotać kilkoma czerwonymi promieniami i skryć się za horyzontem. I nie było w tym zachodzie, ani w tym dniu, niczego nadzwyczajnego. No właśnie. Nie było. Więc o czym pisać? Dobra, to nie ma sensu. Kończymy. Waleniowa odeszła do lepszego świata, pozbawionego zdradliwych studzien, traktor zaparkował przed gospodarstwem a zagubiona szarańcza znalazła sobie partnera, dzięki biuru matrymonialnemu, kojarzącemu samotne i opuszczone szarańcze. Idylla. Oklaski.

Zebranie Rady Ministrów średnio zamożnego państwa o prostych granicach.
Premier – Szanowne Panie..
Minister Sportu – Pań nie mamy w Radzie
Premier – Jak to nie mamy?
Minister Sportu – No nie mamy
Premier – Ale mieliśmy? Dobrze pamiętam?
Minister Sportu – Tak, mieliśmy... Panią Minister Infrastruktury, Pieśni Niedzielnej i Studzien Głębinowych
Premier – I co z nią?
Minister Sportu – Utonęła
Premier – W morzu?
Minister Sportu – A czemu w morzu?
Premier – A tak mi przyszło do głowy bo moja kuzynka mieszka nad morzem
Minister Sportu – Moja w górach
Premier – A konkretnie?
Minister Sportu – 654 metry nad poziomem morza
Minister Transportu – Ja nie mam kuzynki
Premier i Minister Sportu (razem)- Utonęła?
Minister Transportu – Nie... czemu?
Premier – A jakoś tak... to zresztą nie istotne... wróćmy do naszej pani minister. Czy może mi pan wyjaśnić, jak to się stało, że zostaliśmy pozbawieni jej obecności?
Minister Sportu – Wpadła do studni
Premier – Do studni? A co ona robiła przy studni?
Minister Sportu – Próbowała naprawić kołowrót...
Premier – Kołowrót? To ona już nic lepszego nie miała do roboty?  A może to takie hobby jej było? Naprawa tych kołowrotów. Ja na ten przykład zbieram bobki szynszyli...
Minister Transportu – Bobki? Znaczy te...
Premier – Tak, te... dokładnie
Minister Transportu – To nie jest chyba całkiem normalne?
Premier – Kwestionuje pan hobby pańskiego szefa?
Minister Transportu – Ależ jakżebym śmiał... każdy ma jakieś hobby
Premier – Pan też? Jakie?
Minister Transportu – Znaczki... znaczki zbieram
Premier – Znaczki? Pocztowe?
Minister Transportu – No... nie, takie większe trochę...
Premier – Większe? Niech pomyślę...

(Przerwa na myślenie pana Premiera trwała 3 godziny i 24 minuty biorąc pod uwagę krótki wypad na siku i wypalenie kubańskiego cygara, a w zasadzie jego niedopałka)

W tym czasie w budynku spółki wodociągowej „Chlupot” trwa casting na nocnego stróża, mającego pilnować studni głębinowej, będącej oczkiem w głowie prezesa.
Przewodniczący komisji zwraca się do pierwszego chętnego.
Przewodniczący – Pana nazwisko?
Chętny – Moczydło... Ignacy
Przewodniczący – Ładne, nazwisko, takie wodne... czy pan śpi w nocy?
Moczydło Ignacy – Śpię
Przewodniczący – Następny!
(Wchodzi następny chętny do objęcia stanowiska)
Przewodniczący – Nazwisko?
Chętny II – Rapier Euzebiusz
Przewodniczący – Śpi pan w nocy?
Rapier Euzebiusz – No czasem się zdrzemnę...
Przewodniczący – Won!, Następny!!!
Rapier Euzebiusz – Ale ja...
Przewodniczący – Następny!!!
(Wchodzi kolejny chętny do objęcia stanowiska)
Przewodniczący (już poirytowany) – Nazwisko!
Chętny III – Licho Bogumił
Przewodniczący – Śpi pan w nocy? Ale prawdę mi tu proszę mówić!
Licho Bogumił – Ja?  W nocy? A gdzie tam. Widzi pan moje oczy?
Przewodniczący – No widzę... podkrążone jakieś...
Licho Bogumił – No właśnie, to od niewyspanie...
Przewodniczący – To nie śpi pan w nocy?
Licho Bogumił – Pewnie że nie, ani w nocy ani w dzień... Licho nie śpi
Przewodniczący – Idealny! Jest pan przyjęty!


Gdzieś w świecie równoległym gdzie wszystkie przyprostokątne, równe są 8/13 lewego boku studni życzeń, gdzie istnieje brawitacja która z grawitacją wspólnego nic nie ma. Gdzie w końcu, końca nie ma i mimo, że wszyscy na niego czekają, to na pewno nie przyjdzie, mieszkała sobie brzydka studnia. Krzywa była, cembrowinę z ubytkami miała, wody w sobie niewiele a i do tego cuchnącą paskudnie. I nawet mech studzienny, tak chętnie zamieszkujący studnie świata równoległego, w tym wypadku wymiękł, od kręgów betonowych się odczepił i runął w dół. Tak popełniając tradycyjne samobójstwo, którego popełnianie z kolei zagrożone było karą śmierci. Ale tylko w przypadku jeśli było udanym. Samobójstwa nieudane, oceniane były przez wyłonione z kręgów elity jury. Jury przyznawało punkty, samoprzylepne słoneczka i talony na pobyt w solarium „Popiół i Popiołek”. Nasza studnia liczyła na przybycie jury, ekip telewizyjnych, prasy i gapiów wszędobylskich, ale niestety mech dał plamę i się zabił. A mogło być tak pięknie. Popularność, nagrody, hołdy. Życie studni mogło się odmienić. A tak? Pozostało stać jej na zadupiu, rozpylając wokół zaduch straszliwy. I stała by tak po dziś dzień gdyby nie zdarzenie o którym nie opowiemy, bo trwałoby to zbyt długo i w sumie opowieść wcale nie byłaby zajmująca i ciekawa. Za to warto wspomnieć o efekcie wzmiankowanego zdarzenia. Nasza brzydka studnia po prostu się zawaliła. Runęły dreny, grzebiąc pod swym ciężarem kołowrót, łańcuch i emaliowane wiaderko z myszką mickey. I oczywiście smród straszliwy. To niecodzienne zdarzenie spowodowało absolutne zaskoczenie na twarzy Waleniowej, która pojawiała się przy studni we wszystkich światach równoległych pisanych przez „ch”. Ale tylko tutaj, Waleniowa stanęła zaskoczona faktem, że nie może wpaść do studni i pokrzykiwać. I smutek na jej twarzy się odmalował. A i pewnie łezka jakowaś po spracowanych licach pociekła. I nie pozostało Waleniowej nic jak tylko odbiec w pląsie. I odbiegła ku najbliższej studni, a potem ku następnej i jeszcze jednej. Ale wszystkie były już zajęte i z ich wnętrza dobiegały pokrzykiwania. I śmierć przestała już mieć sens. A co to za śmierć, która nie ma sensu?

Premier – No myślałem trochę o tych większych znaczkach, ale nic nie wymyśliłem...
Minister Transportu – Drogowe znaczki
Premier – Aaa... o te chodzi, a jaki pan ostatnio zebrał?
Minister Transportu – „Droga bez wyjazdu”
Premier – Cos mi się z taką drogą kojarzy...
Minister Transportu – Serio?
Premier – Taak... ostatnio jak jechałem do ministerstwa ... to kierowca mnie skrótem chciał tam doprowadzić... ale się okazało, że to właśnie taka droga bez wyjazdu była... tylko jakiś matoł znak ukradł...
Minister Transportu – Eee... a jaka to ulica była?
Premier – Buraczana?
Minister Transportu – Bu... bu... buraczana?
Premier – A kolega coś wie na temat zniknięcia tego znaku?
Minister Transportu – Bu... bu... absolutnie dementuje takie plotki
Premier – Przyznać mi się tu, ale to zaraz!
Minister Transportu – To nie ja, to nie ja... tak to ja... nie, to nie ja...
Premier – No to mamy w ministerstwie wakacik...
Minister Sportu – To koniec? Nie było słowa o studni.
Premier – Jak nie, jak właśnie było
Minister Sportu – Ano tak, faktycznie.