*********************************** STRONA ZAWIERA TEKSTY OBRAZOBURCZE!!! CZYTASZ NA WŁASNE RYZYKO**************************

czwartek, 30 czerwca 2011

ŻBIK W WERSJI NEWS CZ. 37

PONIEDZIAŁEK – Dzisiaj w telewizji, powiedzieli, że do naszego kraju przyjedzie 30 obrazów pędzla znanego, holenderskiego malarza, Erwina van Dummkopfa. W tym najbardziej znany: „Madonna z Bułą”. Obraz, należący do tryptyku „Kobiet Żrących”, jest najwybitniejszym wytworem mistrza pędzla i rozpuszczalnika. A jego cena to ho...ho a może i więcej. Próbowaliśmy to z Paprochem przeliczyć na nasze policyjne pensje, ale wyczerpała się bateryjka w kalkulatorze posterunkowego.

WTOREK – Wczoraj w telewizji, a dzisiaj zobaczyliśmy „Madonnę z Bułą” na własne oczy. Ponieważ grupa antyterrorystów którzy mieli ochraniać transport z obrazami van Dummkopfa, struła się sałatką z przeterminowanych owoców morza, koordynator zabezpieczenia transportu, w trybie nagłym zadzwonił do pułkownika Żelaznego. Bo byliśmy najbliżej. I po pięciu minutach, w pełnym rynsztunku, nasz ukochany przełożony pogonił nas trzy przecznice dalej. Wsadzono nas do furgonetki i pognaliśmy w stronę galerii sztuki. Na pożegnanie, pułkownik Żelazny zakomunikował nam, aby żaden idiotyzm nam do głowy nie przyszedł i zatrzasnął drzwi furgonetki. Niestety, kapral Klucha jeszcze nie do końca wsiadł, więc drzwi uderzyły go w tyłek i pchnęły do przodu. Pomimo prób złapania się czegokolwiek, kapral zamachał tylko łapami w powietrzu i centralnie wbił się głową w najdroższy obraz Erwina van Dummkopfa. Jedziemy na sygnale. My i „Madonna z Kluchą”. Na czerwonym świetle, chyłkiem wyskoczyliśmy z furgonetki i ukryliśmy się za śmietnikiem. Co to będzie?

ŚRODA – Gdybyście kiedyś chcieli poruszać się po świecie z obrazem nasadzonym na szyję, to informuję, że jest to trudne i niewygodne. Przekonał się o tym kapral Klucha, kiedy próbowaliśmy całą naszą, zgraną trójką wsiąść do Pekaesu. Próbowaliśmy go bezskutecznie wepchnąć do autobusu, ale solidna, drewniana rama przeszkadzała w realizacji tego pomysłu. Pewnie zastanawiacie się, czemu do Pekaesu? Bo posterunkowy Paproch powiedział, że ma w rodzinie zamieszkującej wieś Rzęziązna, szwagra artystę. I być może on naprawi „Madonnę z Bułą” a teraz z Kluchą. I pewnie ten plan by upadł, gdyby nie stanowcza postawa kilku emerytek w chustkach i z koszami pełnymi wiktuałów. Babcie, zdenerwowane czekaniem na wejście do środka, tak naparły na nas, że rama obrazu pękła i Klucha owinięty płótnem, ciągnąc za sobą resztki drewna, zniknął w środku. My również, popchnięci przez chuderlawe starowinki, zostaliśmy wciśnięci do wnętrza autobusu. Reszta podróży przebiegła komfortowo. Ja cały czas byłem przyklejony ustami do szyby, a Paproch przesiedział całą drogę na chrząkającym knurze. Dopiero potem okazało się, że to nie knur, tylko przewrócony wcześniej kontroler biletów. I tu się komfort skończył. Kontroler był krzepki. Wstał i wytrzaskał Paprocha po twarzy. Wywalili nas z Pekaesu w środku lasu.

CZWARTEK – Po nocy spędzonej w lesie i zejściu opuchlizny z twarzy Paprocha, udaliśmy się na poszukiwania jego szwagra-artysty. Nie jest łatwo poruszać się po lesie, ciągnąc za sobą wiszący na szyi obraz z połamaną ramą. Przekonał się o tym kapral Klucha, który co chwilę zaczepiał o pieńki i konary. Zaczynam się o niego obawiać. Nie wygląda najlepiej. No może nieco lepiej od „Madonny z Bułą”. Ta, przeciągnięta po mchu i jagodach... przestała przypominać „Madonnę”. Teraz przypomina, to w co wdepnął posterunkowy Paproch, a co podobno należało kiedyś do misia. Zaczął padać deszcz. Założyliśmy bazę jak wytrawni himalaiści. To znaczy, posadziliśmy kaprala Kluchę na pieńku a my wczołgaliśmy się pod wisząca na nim „Madonnę” pędzla... e, teraz to by się chyba do tego obrazu nie przyznał. Nawet jest tu dość sucho. Tylko Klucha jęczy, że mu pada na głowę. Dzwonił pułkownik Żelazny. Ze strachu nie odebrałem.

PIĄTEK – Paproch nie nadaje się na pilota wycieczek, bo dopiero dzisiaj dotarliśmy do chaty jego szwagra. Otworzyła szwagierka. Przerażona naszym widok, zaczęła krzyczeć. Dopiero jak poznała posterunkowego Paprocha, trochę się uspokoiła. Ale i tak trzy razy sprawdzała jego legitymacje służbową, aby się upewnić. Jak się okazało, szwagra nie było. Pojechał na wystawę obrazów niejakiego Erwina van Dummkopfa. To nas zaskoczyło, a szczególnie kaprala Kluchę, któremu „Madonna” coraz bardziej ciążyła. A kiedy we włączonym przez szwagierkę telewizorze, zobaczyliśmy reportaż z właśnie otwartej wystawy malarstwa Erwina van Dummkopfa i szwagra Paprocha, stojącego na tle obrazu „Madonny z Bułą”, kapral Klucha nie wytrzymał i runął. Na podłogę. Razem z tym co pozostało z zacnego obrazu na jego szyi. Zadzwonił Żelazny. Odebrałem. Niepotrzebnie.

SOBOTA – Dzięki Bogu drogę powrotną odbyliśmy w radiowozie. Klucha uwolniony z obrazu odzyskał humor. Ale na krótko, bo wykorzystaliśmy go do pchania samochodu pod górę. A znów zaczął padać deszcz. Okazało się, że prawdziwy obraz Erwina van Dummkopfa, czyli „Madonna z Bułą”, pojechał zupełnie inną trasą ze względów bezpieczeństwa. I z tych samych względów, zaaranżowano naszą podróż furgonetką z kopią obrazu. Kiedy zniknęliśmy, zaczęto nas początkowo poszukiwać listem gończym jako... złodziei. Dopiero pułkownik Żelazny, wyjaśnił przełożonym, iż można nas oskarżyć o wszystko, ale planowanie rzeczy wybiegających ponad pięć minut wprzód jest z góry skazane u nas na niepowodzenie. A praca zespołowa przekracza nasze możliwości intelektualne. Podobno tak powiedział. Niewiele z tego zrozumiałem. Jedyne co do mnie dotarło, to informacja, że będziemy musieli zwrócić pieniądze za kopię „Madonny z Bułą”. Ale nie wiem dlaczego wszyscy. W końcu to Klucha zarył łbem w „Bułę”.
 
NIEDZIELA -  Nazywam się Żbik a na imię mam Kapitan. I tyle mam do powiedzenia. I na żadną wystawę już nigdy nie pójdę. Nie ma ... no kogoś tam nie ma... we wsi.
30.06.2011 

KURT

- Jestem człowiekiem-mówi mój sąsiad- I nic co ludzkie, nie jest mi obce ale to co znalazłem na swojej słomiance, pochodzi od pańskiego psa-dodaje wyzywającym tonem. 
- Muszę pana wyprowadzić z błędu. To na pewno nie jest rzecz, którą zrobił mój pies, a skąd to wiem, bo to ja osobiście nasrałem panu na wycieraczkę, bo pana nie lubię, czy takie wyjaśnienie sprawy pana satysfakcjonuje ?- pytam. 
- Ależ oczywiście, chciałem przeprosić pańskiego psa, za tak ohydne posądzenia- mówi sąsiad, przestępując z nogi na nogę. 
- Nic nie szkodzi, do widzenia panu- mówię. 
- Dziękuję i do widzenia- mówi sąsiad i zamyka za sobą drzwi. 
--------------------------------------------------- 
Ateny. Siedzimy z Kurtem w małej nadmorskiej kafejce. Chrupiemy krakersy, zapijając je młodym winem. 
-Myślisz że oni wszyscy?- pyta Kurt. 
-Myślę że tak-odpowiadam. 
-Bez wyjątku?- ponownie pyta Kurt. 
-Nie wiem, może oprócz barmana-mówię, pijąc wino. Kurt wstaje i rozgląda się po sali. 
-Czy wy do kurwy nędzy, musicie stale udawać greka?- krzyczy do siedzących przy stolikach, greckich rybaków. 
------------------------------------------------------- 
-Myślisz że istnieje tzw. życie po śmierci?- pyta Kurt, przysiadając się do mnie. 
-Nie-odpowiadam. 
-O rany...i nic więcej nie powiesz?- pyta. 
-Nie-odpowiadam. 
-No to po cholerę siadałem?- denerwuje się Kurt ,wstając. 
------------------------------------------------------- 
Siedzimy z Kurtem na ławce w parku. 
-To wszystko jest pojebane-mówi Kurt. 
-Nie wiem, co prawda o co ci chodzi, ale założę się o dychę że masz rację-odpowiadam. 
-Dobra, zakład stoi-mówi Kurt. 
-Zaraz, ale z kim ja się założyłem?- pytam. 
-Widzisz tego gościa w czapce z daszkiem?- mówi Kurt, pokazując jakąś, zamazaną postać na końcu alejki. 
-Teoretycznie widzę- odpowiadam, wpatrując się w znikającą postać. 
-To z nim-mówi Kurt. 
-Co? Z nim się założyłem?- pytam zdziwiony. 
-Tak-potwierdza Kurt. 
-No to mam chyba małą szansę na wygraną-mówię. 
-Chyba tak-mówi Kurt. Wstajemy i odchodzimy w zupełnie przeciwną stronę. 
--------------------------------------- 
-Myślałam że jesteś inny-mówi Zuzanna. 
-Książę z bajki?- pytam. 
-Nie, ale inny-odpowiada Zuzanna. 
-Masz rację, świat jest pełen takich gnoi-mówię. 
-Jakich gnoi?- pyta Zuzanna. 
-Lepszych niż ja-odpowiadam. 
------------------------------------------- 
Kurt występuje w programie telewizyjnym. 
-Co by pan zrobił-pyta prowadzący-Gdyby znalazł się pan, całkiem sam na bezludnej wyspie? 
Patrzę w telewizor i widzę że Kurt się namyśla. To zły znak. 
-Zamówiłbym pizzę-odpowiada Kurt. 
-Ależ wyspa jest bezludna!- oponuje prowadzący. 
-Przecież nie powiedziałem że bym ją dostał-odpowiada Kurt. 
------------------------------------------- 
Spotykam Kurta, leżącego na trawniku. 
-Cześć Kurt !-mówię-Czegoś się tak na tym zielsku uwalił i to w samym centrum osiedla ? 
Kurt przeżuwa źdźbło trawy. 
-Naszła mnie, taka właśnie ochota-odpowiada. 
-I pofolgowałeś sobie-mówię z uśmiechem. 
-A pofolgowałem, pofolgowałem-odpowiada Kurt. 
-Wiesz, że rzadko który z obywateli naszego pięknego kraju by się na to zdobył ?-pytam. 
-Tak myślisz ?!-mówi Kurt z dość zdziwioną miną. 
-Tak właśnie myślę, to sprawa mentalności- dodaję, aby naświetlić Kurtowi problem. 
-A może ta trawa jest dla niektórych za twarda ?-pyta Kurt. 
-Coś w tym jest-mówię. 
-W trawie ?-pyta Kurt. 
-Nie, w tym co powiedziałeś-odpowiadam. 
-No to mi ulżyło-mówi Kurt i przewraca się na brzuch. 
-A to czemu ?-pytam. 
-Bo pomyślałem że uwaliłem się w psiej kupie-odpowiada Kurt. 
-Wcześniej o tym nie pomyślałem ale teraz faktycznie widzę, że to co masz na plecach,to rozmazana psia kupka-mówię. 
-Czy to jest właśnie mentalność ?-pyta Kurt. 
-Nie, nie mieszałbym tych dwóch pojęć-odpowiadam. 
-Ja bym w ogóle nic z psim gównem nie mieszał-mówi Kurt i wstaje. 
-Dokąd idziesz z tym plackiem na plecach ?-pytam. 
-Do zatłoczonego tramwaju-śmieje się Kurt. 
-Brak ci oporów-krzyczę za nim. 
-Tak stary, jestem 100-u procentowo, aerodynamiczny- odpowiada.

poniedziałek, 27 czerwca 2011

NIUSY

WAŁBRZYCH - Wałbrzyska Izba Skarbowa, we współpracy z miejscowa policją, przeprowadziła szeroko zakrojoną akcję, pod kryptonimem "Rekin". Babcia Bożenka, odpowie za handel obwarzankami bez zezwolenia.

KRAKÓW - Po ciężkiej chorobie (depresja), spowodowanej brakiem dziewic, zmarł Smok Wawelski.

OLSZTYN - Pod piwiarnią "Mieszko" w Olsztynie doszło do starcia pomiędzy rodzimą grupą chuliganów a połączonymi siłami mafii sycylijskiej i mafii czeczeńskiej. W ruch poszły butelki, kije i kamory. Członków camorry odwieziono do szpitala, a mafię czeczeńska bezpośrednio na cmentarz.

PABIANICE - Wczoraj w godzinach wieczornych w oknie sklepu mięsnego niejakiego Janusza Bokoleszcza, pojawił się wizerunek Madonny. Artystka zaprzeczyła, jakoby miała wystąpić na koncercie w Pabianicach.

WIELICZKA - Zabytkowa kopalnia soli w Wieliczce, została zamknięta dla zwiedzających. Powodem jest zbyt duże, jak podaje dyrekcja, wylizanie korytarzy.

SOCHACZEW - Na Sochaczewskim krytym basenie, odbyły się zawody w nurkowaniu na czas. Zwycięzcą został niejaki Piotr Z. Nagrodę odebrała wdowa po panu Piotrze.

niedziela, 26 czerwca 2011

KURT

Siedzimy z Kurtem nad brzegiem morza.
-Na cholerę ono tak faluje?-mówi Kurt-przecież się za cholerę nie można skupić !
-Musi- odpowiadam -Miesza się plankton, ten...no tlen łapie, takie tam różne pierdoły.
-A jakbym wziął pompkę do roweru i zaczął pompować tlen, przestanie falować ?-pyta Kurt, puszczając "kaczkę" po wodzie.
-Nie wiem, możesz spróbować ale obawiam się że morze ma większe potrzeby niż twoja pompka-mówię z uśmiechem.
-Chyba masz rację-odpowiada Kurt z rezygnacją.
-Powiedz mi, czemu Ci tak zależy żeby nie falowało ?-pytam.
-Jak faluje to jest wiatr, no nie ?-mówi Kurt.
-Jest-odpowiadam zgodnie z prawdą.
-No...a jak jest wiatr, to od morza !-mówi.
-Fakt, nic dodać nic ująć-odpowiadam.
-A jak jest od morza, to nie mogę sikać ,bo wszystko na mnie leci-mówi Kurt i idzie za samotnie rosnącą sosnę.
-Wiesz, ten pomysł z pompką nie był wcale taki głupi-mówię i kładę się na plaży.
----------------------------------------------
-Co w Tobie siedzi ?-pyta Kurt.
-Nie wiem-odpowiadam.
-Może to talent ?-Kurt się uśmiecha.
-A może robaki ?-odpowiadam pytaniem.
-Może są utalentowane ?-pyta Kurt.
-To ich sprawa-odpowiadam.
-------------------------------------------------
-Hej Kurt, czy ty coś z tego, kurwa rozumiesz ?-pytam. Kurt obgryza paznokcie.
-Z czego ?-odpowiada pytaniem.
-No...z tego...wszystkiego, czy otaczająca cię rzeczywistość cię nie przygniata ?-pytam.
-Nie, Ciebie chyba coś w mózg wali, co ma mnie przygniatać ?-pyta Kurt, wypluwając obgryziony paznokieć.
-Nie wiem...wszystko, ...może nic...a może coś-odpowiadam dość enigmatycznie.
-Czy wiesz, że odpowiedziałeś mi dość enigmatycznie ?-mówi Kurt.
-Wiem, ale nie mogę sobie z tym sam poradzić-mówię.
-A Zuzanna ?-pyta Kurt.
-Ona ?!- dziwię się-Ona już przestała myśleć swoim mózgiem.
-To czym teraz myśli ?-pyta Kurt i uśmiecha się obleśnie.
-Wiesz co ?-mówię-A może ,zamiast kontynuować naszą głupią rozmowę, byśmy...wiesz, nie ?-pytam.
-Myślisz o...-zaczyna Kurt.
-Tak-odpowiadam.
-No...to...-mówi.
-Nach Dortmund !-mówię.
-Nach Dortmund !-potwierdza Kurt.
------------------------------------------
-Z pana to taki dobry człowiek-mówi sąsiadka, kiedy uchylam jej drzwi na klatkę schodową.
-Z tymi zakupami bym nie weszła-dodaje.
Daję jej pięścią w szczękę i sąsiadka razem z torbami, ląduje z powrotem za drzwiami.
-To świnia jedna, od "dobrych ludzi" będzie mnie wyzywać, później się cały blok albo dzielnica dowie, to menda jedna!- krzyczę i zatrzaskuję drzwi.
--------------------------------------------
-Stary, wiesz co?- mówi Kurt -Często się zastanawiam, dlaczego w naszych rozmowach, tak często mieszasz nasze myśli. Czasami to Ty je wypowiadasz, a czasami ja i nikt nie wie, jaka w rzeczywistości jest Twoja opinia na dany temat...nawet teraz, nie wiem czy to co mówię sam wymyśliłem-dodaje
-Każdy może być mną i każdy może być Kurtem-odpowiadam.
-To głęboka myśl-mówi Kurt.
-E tam głęboka, circa 0,5 metra-odpowiadam.
----------------------------------------------
Ja, Kurt i Bartłomiej, układamy klocki na dywanie.
-Bartłomiej, to bardzo porządny chłopiec, nie pije, nie pali i nie ogląda się za dziewczynkami-mówi mama Bartłomieja, do mamy Kurta. Obaj słyszymy tą rozmowę, dobiegającą do nas z drugiego pokoju.
-Głupi pedał-mówi Kurt do Bartłomieja i wali go klockiem, między oczy.
-Nie bij porządnego chłopca-mówię
----------------------------------------------
-Lubisz czasami pomarzyć ?-pyta Kurt, siadając.
-Nie-odpowiadam.
-O !..zadziwiasz mnie, a to czemu ?-pyta Kurt, uważnie mi się przyglądając.
-Bo marzenia układają się zawsze po mojej myśli i wszyscy, występujący w nich ludzie, są zdani na moją łaskę i niełaskę-mówię.
-To źle ?-pyta Kurt, zdziwiony.
-Nie, ale wracając do rzeczywistości, widzę że oni też o czymś marzyli i na pewno nie o tym samym co ja-odpowiadam.
-To po co wracasz do rzeczywistości ?-pyta.
-Sam się czasami zastanawiam-odpowiadam.
-------------------------------------------------
Siedzimy z Kurtem nad brzegiem kanału, odprowadzającego miejskie nieczystości do rzeki. Kurt macha nogami i co chwila, pluje w przepływający nurt.
-Śmierdzi-mówi Kurt, rzucając kamień. Po powierzchni ścieku rozchodzą się równe koła.
-Gdyby nie śmierdziało, to nie byłby to ściek-odpowiadam.
-Wiesz, dlaczego ludzie tu nie przychodzą ?-pyta Kurt.
-Wiem, ale jak zwykle, wolę posłuchać Twojej wersji- odpowiadam, przyglądając się kolorowemu nurtowi.
-Dopóki ludzie noszą ten cały syf w sobie-mówi Kurt, pokazując przepływający okaz wybitnego stolca-To jest to normalne i nikogo nie wzrusza, ale kiedy go wydala, zaczyna to razić ich zmysł estetyczny, mówią sobie "Jak to? Czy to możliwe żebym w swym pięknym ciele nosił taki szajs?" i uciekają od niego jak najdalej-dodaje Kurt i ponownie spluwa do wody.
-Masz rację, jak urosnę, to nakręcę film zatytułowany "Historia Jednego Stolca"- mówię, uśmiechając się.
-Na pewno pokażą go tuż po Wiadomościach-Kurt promienieje.
-W porze kolacji-dodaję.
-Bez reklam-śmieje się Kurt.
-No to płyń po morzach i oceanach-mówi Kurt, plując na następny okaz.

czwartek, 23 czerwca 2011

BITWA POD GRUNWALDEM wersja z 1994 roku.


  Język niemiecki został użyty dowolnie i swawolnie. Znawców tego języka autor tekstu przeprasza, a Niemcy być może nie zrozumieją.

 Tytuł niemiecki - Grossen Krieg Grunwald
Zwei Mieczen od deutsche ritteren w biała prześcieradło ze schwarzen kreuzen dla polnische koenig Jagiełło mit ihre brudder Witold, w imię freundschaft und buzi-buzi.

Król Jagiełło siedział w swoim wozie dowodzenia i co chwila zerkał na zegarek. Minęła godzina od zapowiadanej faksem wizyty dwóch znamienitych rycerzy zakonu krzyżackiego. Witold siedział w kącie i układał pasjansa z dwóch kart, który i tak nigdy mu nie wychodził. Nagle z pomieszczenia radiooperatora wypadł woj Przemko z Bydgoszczy z okrzykiem: "Nadchodzą!". Faktycznie, po chwili do opancerzonych drzwi ktoś zapukał.
- Wlazł - rzucił Jagiełło, zagryzając mentosa. Pukanie rozległo się ponownie.
- Do nich trzeba po ichniemu... Komm, komm... schneller bitte - zakrzyknął książę Witold. Drzwi otworzyły się i w pośpiechu wbiegło do środka dwóch gości w zbrojach i z piórami pawi na hełmach.
- Guten Morgen polnischen koenig - powiedział wyższy i starszy, stając na baczność.
- Co oni gadają? Chcą mnie butem w mordę lać czy jak? - spytał Jagiełło, przyglądając się obu gościom dość uważnie, na co pozwalał mu jego sokoli wzrok i noktowizor.
- Nie król... my dla wasza przynieść zwei mieczen - powiedział starszy. - Udo, komm gib mir zwei mieczen - poprosił. Udo wyciągnął zza pleców dwa krótkie kordziki marynarskie.
- Miały być zwei grossen mieczen - powiedział starszy z upomnieniem.
- Ich weisse nicht... Ja nic nie wiedzieć, meine liebling fater, Urlich geben mi tylko te maciupen sztileten... Ich weisse nicht -tłumaczył się młodszy.
- Co oni plotą? - zdenerwował się Jagiełło. - Gadać mi zaraz co jest grane, bo dam po gębie!
Krzyżacy rycerze zamarli z lekko rozchylonymi ustami. Latająca wokół mucha wykorzystała ten moment i narobiła młodszemu na hełm.
- Gadajcie coście za jedni i dawajcie te miecze, coście je mieliście przynieść, ino wartko, bo czas już bitwę zaczynać.
- Och, meine liebling polnischen koenig... keine krieg, keine bitwa, my przynieśli zwei mieczen - powiedział starszy, podnosząc do góry kordziki - żeby byt freundschaft, buzi-buzi. Polaken - Szwaben zwei brudder, cmok, cmok - zakończył, składając usta w słodkiego całusa.
- Wywalić tych dwóch pedałów! - powiedział podniesionym głosem Jagiełło.
- l posłać im na odchodne ze trzy stingery, żeby nie myśleli, że odchodzą z pustymi rękami. Ja im dam buzi-buzi... cmok, cmok! Niech artyleria zajmie się tą hałastrą w białych prześcieradłach i zakutych w blachy, a pawie piórka to ja już im sam powtykam... - zaryczał.
Dwaj rycerze krzyżaccy, odchodząc, sprzeczali się między sobą.
- Scheise... du dumkopf, ty idiota, zamiast; zwei mieczen ty datz zwei klajne sztileten, was du zrobił z zwei grossen mieczen dla polnische koenig? - krzyczał straszy.
- Och, eine kleine gescheft, ja zrobić mała interesa... ja sprzedać zwei grossen mieczen i dostać guten polski herbatnik i zwei maciupen sztiieten - odparł młodszy.
- Scheise, scheise, scheise, trzi razy scheise!!! - zaklął stary.
- Tobie się fater chcieć scheise? - spytał młodszy.
- Nein, du dumkopf!
W tym momencie w obu rycerzy uderzyły wspomniane trzy stingery i zakończyły głupawy dialog. Z krzyżackich pozycji zostały tylko stosy żelastwa i kilka koni. Jagiełło jeździł jeepem po pobojowisku i oglądał zniszczenia.
Morał z tej bezsensownej historyjki jest równie głupi, jak i cała historyjka: nie należy się pchać z zwei maciupen sztiieten zamiast grossen mieczen, bo może to zmienić historię i otrzyma się drei stingeren i nie zdąży się nawet "Mein Gott!" zakrzyknąć.
W tym momencie należy dodać, co robię z niechęcią, bo nie lubię reklamy, że "guten polski herbatnik" był dziełem zakładów E. Wedla w Warszawie.
16.02.1994

wtorek, 21 czerwca 2011

KURT

Siedzę u psychologa. Fotel bardzo wygodny. Psycholog ma brodę i siorbie herbatę z cytrynką.
-Czy miał pan ciężkie dzieciństwo?-pyta
-A kiedy to było?-pytam
-Co, kiedy było?- odpowiada pytaniem na pytanie pan psycholog
-Dzieciństwo- odpowiadam -Pan nie ma jakichś problemów z szanowną małżonką, bo pan tak dziwnie wygląda -dodaję, przyglądając się jego lekkiemu osłupieniu.
-Skąd panu to przyszło do głowy ?-pyta
-Nie wiem, przecież to ja jestem u pana a nie pan u psychologa-odpowiadam z radosnym uśmiechem.
-Ja jestem u pana...nie...coś mi się...no...ten, tego...a właściwie to kim pan jest z zawodu ?-pyta pan psycholog. Zauważam że filiżanka w jego ręku lekko drży.
-Jestem dowódcą Gwiazdy Śmierci-odpowiadam.
-Kim ?-pyta osłupiały pan psycholog.
-Dowódcą...Gwiazdy...Śmierci- sylabizuję-A zresztą, jak pan chce się czegoś więcej dowiedzieć to proszę spytać Imperatora-dodaję.
-Kogo?- pyta pan psycholog. Ręka już mu nie drży. Teraz telepie się jak galareta.
-I jak Imperator, M jak mperator, P jak perator itd., no wie pan ,tak jak w kole fortuny-odpowiadam zgodnie z prawdą.
-W jakim kole ?...pan nie jest zupełnie normalny-szepcze pan psycholog, prawą ręką przytrzymując rękę lewą, aby tak bardzo się nie telepała.
-Da mi pan to na piśmie i z pieczątką ?-rzucam podchwytliwe pytanie. Pan psycholog nie odpowiada, tylko pisze coś na kartce i przykłada pieczątkę. Wychodzę od pana psychologa. Kurt stoi pod drzwiami gabinetu.
-No i jak ,idziesz do woja ?-pyta
-Zwariowałeś...nie, przepraszam...to ja jestem wariat-odpowiadam
-Czyli nie idziesz-stwierdza Kurt
-Nie, ale ty się nie zdradzaj z tak trzeźwą oceną faktów-odpowiadam z uśmiechem.
-Spoko, spoko- uśmiecha się Kurt i wchodzi do gabinetu. Zza drzwi słychać wycie pana psychologa. To pewnie Kurt podał mu rękę na powitanie.
----------------------------------------------
Szpital. Siedzę przy łóżku Kurta. Uchylają się drzwi. Wchodzi lekarz, ubrany w biały kitel.
-Stolec był ?-pyta. Kurt unosi się lekko na łokciu.
-Wielu było- mówi -W końcu to pora odwiedzin.
-----------------------------------------------
-Czy znasz takie uczucie, że masz wszystko gdzieś, że cały świat przestał cię interesować, że miotasz się jak mucha w pajęczynie ?-pyta Kurt, czyszcząc sobie okulary.
-Znam-odpowiadam
-Szkoda, szukam takich, którzy nie odczuwają tego-mówi Kurt.
-Idź na cmentarz-odpowiadam i odchodzę.
-----------------------------------------------
Siedzimy z Kurtem w chińskiej restauracji. Kurt wprost zażera się słodko-kwaśnym jedzeniem, pakując do ust niesamowite ilości ryżu.
-Widzę że ci smakuje- mówię. Kurt przełyka w pośpiechu kolejną porcję.
-Pewnie, niebo w gębie-sepleni z pełnymi ustami-Najlepsze są te białe płatki, które stoją obok ryżu-mówi i bierze jeden z nich pałeczkami.
-To serwetki-mówię. Kurt uśmiecha się i zjada je na moich oczach.
-Widzę, że niewiele Ci do szczęścia potrzeba-mówię.
-Niewiele-odpowiada Kurt, biorąc się do jedzenia solniczki.
------------------------------------------------
Sąsiad z parteru, poprosił mnie abym poszedł popuszczać z jego synem, latawca.
-W zimie ?!-zapytałem.
-On nie chce czekać do lata-odparł sąsiad i podał mi dwa 5-cio kilowe odważniki.
-Pan przywiąże małemu do nóg-powiedział sąsiad-Inaczej wiatr go porwie, sam pan wie jaki to mikrus.
Przyznałem mu rację. Zrobiłem jak chciał. Faktycznie. Nie poleciał. Ale lód się pod nim zarwał, bo puszczaliśmy latawca na zamarzniętym stawie. Mimo, że się zapadł w wodę to linki nie puścił.
-Jaki tam mikrus z niego, niech pan wyjrzy przez okno-powiedziałem do sąsiada, po powrocie.
-Widzi pan-powiedziałem, pokazując palcem na staw. Linka przymarzła do tafli lodu i latawiec wciąż unosił się na wietrze.
-Utonął, ale linki nie puścił-powiedziałem.
-Kawał chłopa, jaki charakterny-uśmiechnął się sąsiad-pochwalę się żonie, jak wróci z pracy, do widzenia i dziękuję.
-Nie ma za co-odparłem i również się uśmiechnąłem.
---------------------------------------------
Wczoraj wpadłem na genialny pomysł. Podchodziłem do niego z lewej, podchodziłem z prawej strony i nic. Nie dało się do niczego przyczepić. Pomysł był genialny. Rozmarzyłem się. Realizacja pomysłu była niezmiernie prosta, a profity płynące z jego realizacji, przeogromne. Przyszedł Kurt. Powiedział że wszystko jest do dupy, bo nasz kiosk jest zamknięty i nie ma w nim żadnego towaru. Schowałem łom do szafy. Mam przed sobą kolejną nudną noc. Ale pomysł obrobienia kiosku był genialny !
-----------------------------------------------
-Czy chciałabyś mieć dziecko z listonoszem ?-pytam Zuzannę.
-Nie, nie chciałabym-odpowiada Zuzanna, roztaczając wokół zapach perfum i pasty do zębów.
-To nie dawaj mu więcej dupy!- mówię i przewracam gazetę na drugą stronę.

FOTOPLASTIKON



poniedziałek, 20 czerwca 2011

OD REDAKCJI

Redakcja niniejszym składa PREZESOWI najserdeczniejsze życzenia z okazji nie wiadomo których URODZIN!
Miał być tort i szampan, ale że w redakcji trwa remont, udało się zrobić tylko małe ciasto, bez świeczek. Mamy nadzieję, że Prezes ucieszy się jak dziecko, bo zawsze tak się cieszy. Nie ucieszy się chyba ekipa remontowa, bo gdzieś im narzędzia ostatnio giną. Ale to nie nasza sprawa. Najważniejszy jest Prezes. Bo to jego dzień. Także, ... Szefie, wszystkiego, czego sobie Szef życzy i niech nas Szef nie wywala bo nie chcemy do łopaty. No dobra. Było trochę wazeliny i wystarczy.

ŻBIK W WERSJI NEWS CZ. 36

 PONIEDZIAŁEK – Pułkownik Żelazny, zakomunikował nam, że z Komendy Głównej przyszło pismo, informujące o ogólnopolskim programie wyłaniania z pomiędzy załóg poszczególnych posterunków, osób wyjątkowo utalentowanych. Program będzie nosił tytuł: „Coś mam, ale nie wiem czy to talent”. Pułkownik stwierdził, że pomimo prób jakie przedsięwziął, abyśmy nie uczestniczyli w tym programie, Komenda Główna nie wyraziła zgody i w ciągu tygodnia, każdy z nas powinien pokazać jakiś skrywany (tu pułkownik obśmiał się jak norka) do tej pory talent.

WTOREK – Razem z posterunkowym Paprochem i kapralem Kluchą, zaczęliśmy się zastanawiać, jaki to ukryty talent ma każdy z nas. Klucha powiedział, że on obgryza paznokcie. Wyśmialiśmy go z Paprochem. Ale kiedy nam to zademonstrował, zaczęliśmy poważnie brać pod uwagę jego kandydaturę. Próbowałem sam to zrobić, ale nie dociągnąłem stopy do ust i wpadłem pod biurko.

ŚRODA – O ukrytym talencie Paprocha dowiedzieliśmy się dzisiaj i to dość niespodziewanie. Doszły do nas przykre informacje z Komendy Głównej. Podczas próby bicia rekordu we wstrzymywaniu powietrza pod wodą, na posterunku zginął tragicznie inspektor Wałówa. Postanowiliśmy uczcić jego bohaterską śmierć minutą ciszy. Staliśmy tak nad wykonaną spontanicznie, tekturową trumienką z wykonanym flamastrem napisem „Wałówa”. Zamyśleni. W ciszy. Kiedy nagle zagrała trąbka. Wzruszający utwór pogrzebowy – Cisza. Łzy pociekły po naszych spracowanych twarzach. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że żaden z nas nie posiada trąbki. A to co wzięliśmy za wzruszenie, okazało się gryzącym odorem, przetrawionej kiszonej kapusty. I stąd łzy. Paproch dostał trzy razy pałą przez plecy, za wypuszczenie bąka dźwiękowego. Ale o ukryty talent już nie musi się martwić.

CZWARTEK – No ja to mam najgorzej. Szukam tego ukrytego talentu. I nic. Próbowałem tańca ale tylko poskręcałem dywan i wywróciłem regał. Podobnie ze śpiewem. Już po pierwszej zwrotce hymnu Unii Europejskiej, Niemcy wprowadzili posterunki graniczne na Odrze. A moje próby instrumentalne, to już zupełna porażka. Wyszedłem z gitarą w rękach przed posterunek. Wróciłem z gitarą założoną na głowę. A raczej wbitą na szyję w formie tzw. „hiszpańskiego kołnierzyka muzycznego”. Siedzę załamany w swoim pokoju.

PIĄTEK – Paproch razem z Kluchą próbowali mnie dzisiaj pocieszyć, że na pewno mam w sobie coś ukrytego, ale pogoniłem ich , rzucając segregatorem z podejrzanymi o kradzież segregatorów. I nie wcelowałem. Rzucanie segregatorem to jednak też nie mój ukryty talent.

SOBOTA – Stoimy przed najwyższym jury czyli komisją „Coś mam, ale nie wiem czy to talent”. Nie mam co pokazać, więc wypchnąłem na przód Kluchę z Paprochem. Klucha zaprezentował obgryzanie paznokci u nóg. Ale chyba nie wyszło mu to najlepiej, bo przewodniczący lekko zzieleniał na twarzy. Może to dlatego, że Klucha wczoraj łaził na bosaka po miale w piwnicy? Myślałem, że posterunkowy Paproch osiągnie więcej od Kluchy. I w zasadzie się nie pomyliłem. Paproch z całkowitym spokojem odwrócił się plecami do stołu jury, i wypierdział „We are the champions”. Zrobił to brawurowo i łzy pociekły po twarzach szanownych jurorów. I tym razem okazało się, że to moja pomyłka. Wczoraj Paproch nażarł się fasolki po bretońsku. I stąd łzy oceniających. A nie ze wzruszenia. A jednak Paproch, tak jak zaznaczyłem wcześniej, osiągnął więcej od Kluchy. Przewodniczący jury już nie tylko zzieleniał, ale także posiniał i po chwili, kiedy jego twarz zaczęła zmieniać kolory jak kameleon w czasie dyskoteki, nie wytrzymał i puścił pawia w stronę zebranej widowni w mundurach galowych. Ja zwinnie odskoczyłem w lewo. Ktoś z widowni, o słabszych nerwach i bardziej delikatnym powonieniu, odpowiedział przewodniczącemu i puścił pawia w kierunku stołu jury. Tym razem odskoczyłem w prawo, aby nie zostać trafionym. Po kilku chwilach na sali nie było już żadnego twardziela i pawie swobodnie przelatywały w różne strony. Nieźle się nawyginałem, aby pozostać czystym. Oprócz mnie w tym stanie pozostał tylko fotoreporter z resortowej gazety „Pałkarz Poranny”, który robił zdjęcia jak najęty.

NIEDZIELA – Siedzę sobie w swoim gabinecie na posterunku, i przeglądam nowe wydanie „Pałkarza”. Na pierwszej stronie moje zdjęcie na tle wymiotującego jury. I tytuł. „Tańczący z pawiami”. Więc jednak mam jakiś ukryty talent! Jako jedyny wyszedłem stamtąd czysty. Bo fotoreporter się potknął i runął szczupakiem pod stół przewodniczącego. Ochlapując buty szacownego jury. Z tej radości z odkrycia ukrytego talentu, aż zaśmiałem się rubasznie i... wychlapałem całą herbatę trzymaną w ręku, na mój piękny mundur
13.06.2011

piątek, 17 czerwca 2011

KURT

Irak. Stoimy z Kurtem przed meczetem. Potłuczeni muzułmanie walą głowami o bruk. Gimnastyka synchroniczna.Raz widać głowy, raz tyłki. Kurt bezczelnie puszcza bąka. Frajerzy w turbanach spieprzają jakby im się sam prorok ukazał.
-Boją się bomby-mówię i wycieram nos rękawem. Kurt uśmiecha się pod nosem i robi młynka palcami prawej ręki.
-Sram na to, jestem na wakacjach-mówi i odchodzi wolnym krokiem w stronę stylizowanej fontanny.
"Z Kurta to ostatni cham"- myślę i idę w jego ślady.
-------------------------------------
Przyszedł do mnie sąsiad z parteru.
-Mam do pana taką serdeczną prośbę, czy nie zechciałby pan zaprzestać choć na jeden dzień, walenia w bęben lub jeżeli jest to nie możliwe, to choć ściszenie walenia lub w ostateczności, choć zmiany rytmu. Wie pan, kupiłem synkowi pianino i maluch skarży się że nie słyszy jak gra-powiedział z uśmiechem. Robiłem właśnie koktajl z marchewek, więc ryk sokowirówki i rzężenia konających marchewek zagłuszyły całą tyradę mego sąsiada. Kiwnąłem głową na znak że go w ogóle zauważyłem. Sąsiad wyszczerzył się w uśmiechu i wyszedł. Nie wiem czego chciał. Jak skończę robić koktajl to powalę sobie w bęben. Jak nie gram to ktoś ciągle łomocze w klawisze pianina. Bezczelność!
-------------------------------------
Wczoraj były moje urodziny. Od kolegów dostałem okazały wieniec z napisami. Czytam. "Zasłużonemu pracownikowi resortu spraw ogólnie nie pojętych w dowód odejścia w przestrzeń spójną, jego dyrektor Boromir Ścisły". Odkładam wieniec. Te barany ukradły go z cmentarza. Miło z ich strony że jednak pamiętali.
-------------------------------------
Izrael. Stoimy z Kurtem przed bożnicą.
-Żydzi to kurewski naród-mówi Kurt dłubiąc palcem w nosie.
-Jesteś antysemitą?- pytam-Nie znasz uwarunkowań?
-Nie, tylko myślę sobie, że po tym co przeszli, wzięcie do ręki karabinu było by dla mnie czymś obrzydliwym-odpowiada i wydmuchuje nos na trotuar. Trzyosobowy patrol izraelskiej policji mija nas bez żadnego zainteresowania. Robię im zdjęcie. Kurt odlewa się za drzewem.
-------------------------------------
Pekin. Stoję z Kurtem na dużym placu w centrum miasta.
-Dużo-mówi Kurt rozglądając się dookoła siebie
-Dużo-potwierdzam jego spostrzeżenia.
-Czy oni uprawiają wolną miłość ?-pyta Kurt wydłubując brud spod paznokci.
-Nie, ani wolną, ani miłość-odpowiadam zaglądając w skośne oczy przechodniów.
-Ale dużo ich-mówi od niechcenia Kurt
-Tak, dużo-potwierdzam i wsiadamy do najbliższej rikszy.
-------------------------------------
Wsiadłem dziś do windy, która zawiozła mnie na 20-te piętro wieżowca. Chciałem odwiedzić kolegę z przedszkola. Mieliśmy wtedy wspólne zabawki i wspólny nocnik. Zapukałem do drzwi. Otworzyła je jakaś rozchełstana kobieta o zmęczonej twarzy i brudnych włosach. Nie wpuściła mnie do środka, poprosiła za to mego przyjaciela. Wyszedł brudny i cuchnący. W przedszkolu nie miał brody, więc z początku go nie poznałem. On mnie w ogóle. Użył kilku słów obraźliwych. Wspomniałem mu o nocniku. Zatrzasnął drzwi. Od strony jego ust doszedł mnie zapach taniej wody kolońskiej. To ważne że dba o siebie.
-------------------------------------
Ktoś zadzwonił do moich drzwi. Otworzyłem.
-Kochany sąsiedzie-powiedziała sąsiadka z parteru-słyszałam że zna się pan na telewizorach, z moim coś się stało, nie ma wizji i nie ma fonii i ...no coś iskrzy, wie pan jak to jest-
Powiedziałem że wiem, choć nie miałem o tym zielonego pojęcia.
-Czy nie wpadł by pan do mnie i trochę w nim pogrzebał ?-poprosiła z czułym uśmiechem. Odparłem że muszę jeszcze wyjść do kiosku.
-Po części ?-spytała naiwnie. Powiedziałem jej że skończyły mi się prezerwatywy. Odeszła obrażona. Nie wiem czemu, przecież ona nigdy nie miała telewizora.
-------------------------------------
-Zastrzel gnoja, między oczy go, dawaj, niech mu łeb odpadnie-krzyczy barczysty mężczyzna w średnim wieku. "Najgorzej mieć za ojca, zawodowego oficera wychowanego na filmach i grach komputerowych"- myślę i mijam strzelnicę dużym łukiem. Nudno w tym wesołym miasteczku.
-------------------------------------
Siedzimy z Kurtem pod otworem gigantycznej muszli klozetowej, unoszącej się na niebie. Kurt bawi się rączką spłuczki.
-Podobno na tym sedesie siedzi władca wszechświata, stwórca małych i dużych mówi ,podrzucając plastikowy uchwyt w dłoni.
-Myślisz o tym...tam-pokazuję palcem do góry
-Wiesz, czasami świetnie udajesz idiotę-mówi Kurt
i uśmiecha się pod nosem.
-Wiem, to mnie bawi-odpowiadam, patrząc w górę.
-Wiesz po co tu wisi ten kibel ?-pyta Kurt
-Wiem, ale poczekam na twoje wyjaśnienia-mówię
-Otóż ten oto kibel-Kurt ciągle się uśmiecha-to
pojemnik z gównem które zalewa świat, każdy kto
chce pociąga za spłuczkę i luu, gówno leci na świat-
mówi Kurt, wkładając ręce do kieszeni.
-Ale kiedyś spadnie ostatnia porcja i zaleje świat do
końca. I wtedy już sobie stary nie pogadamy-Kurt klepie mnie w ramię.
-Wiem o tym, wszyscy za tą spłuczkę pociągamy, czy się kochamy czy też nienawidzimy-mówię
-Tylko, że dla nienawidzących, Pan na muszli ma rozwolnienie a dla kochających tylko kupki od czasu do czasu-odpowiada Kurt, wyjmując okrągłe pudełko po paście.
-To nie ma znaczenia, odchód to odchód i śmierdzi jednakowo-mówię
-W sumie, masz rację-mówi Kurt i otwiera pudełko.
-Chcesz dropsa ?-pyta. Wstajemy i żując dropsy udajemy się w siną dal.

wtorek, 14 czerwca 2011

BUBLIA

I stanął lud Izraela nad wzburzonymi wodami Jordanu. I każdy się lękał choć stopę w nim zamoczyć, aby przez nurt porwanym nie być. Wypuszczono więc na wabia kapłanów którzy Arkę Przymierza dygali. I wepchnął ich lud do wody, nie dając im nawet się w stroje kąpielowe oblec. Pan widząc, że Arka może do Morza Martwego odpłynąć, natychmiast rzekę wstrzymał i kapłani, uratowani z otchłani, razem z Arką pieprznęli na suche dno Jordanu. I przeszedł lud Jordan suchą stopą. I wtedy dopiero, Pan zdał sobie sprawę jakie głupstwo palnął. Dzień nie minął i na brzegu znów się hałastra zgromadziła, aby na drugą stronę przeleźć. I proroka Eliasza tłum sprowadził ze sobą. I wzorem poprzedników, w wody Jordanu Eliasza wepchnął, mimo, ze ten płaszczem zdjętym, jak mieczem od psów się oganiał. I Pan znów wszelakie zajęcia porzucić musiał, aby Eliasza ratować. A po biedaku już tylko płaszcz na powierzchni widać było. I znów Pan wody Jordanu rozdzielił. I tłum szczęśliwie, suchą stopą, lekko Eliasza depcząc, na drugi brzeg przelazł. I ledwie wieczór nastał, i cała ta grupa na powrót się nad Jordanem zgromadziła. Aby wrócić tam skąd przylazła. Tym razem z Elizeuszem przybyli, gdyż do wniosku doszli, iż wrzucenie proroka, wody Jordanu rozdziela. Więc ciepnęli Elizeusza do wody. I Pan znowu interweniować musiał. I wody się rozdzieliły. I utwierdziło to pospólstwo w przekonaniu, iż prorok wrzucony do wody, jak żeton do parkomatu, wody Jordanu rozdziela. I ciągle zaczęli przyłazić, szałasy nad brzegiem stawiać i pamiątki z przejścia Jordanu sprzedawać. Aż się Pan wkurzył i udał, że nie widzi tego procederu. A każda grupa która nad Jordan przybywała, swojego proroka do wód wezbranych rzucała. I dopiero, kiedy sto pięćdziesiąty prorok ku Morzu Martwemu odpłynął, wyzywając i machając łapami, lud stwierdził, ze coś jest nie tak. I tak powstał mit o fałszywych prorokach. I lud się wkurzył. I już rzucać proroków zaprzestał, a do mostu co kilometr dalej był ustawion, udawać się zaczął.
14.06.2011

poniedziałek, 13 czerwca 2011

OD REDAKCJI

Informujemy Wszystkich, że nasz Szacowny Prezes czuje się najwyraźniej smutny i niedowartościowany. Brak komentarzy i ocen postów spowodował popadnięcie Prezesa w depresję. Ze zgryzoty nie je już 10 kanapek jak zwykle a tylko 9, i szlocha przy tym cichutko. A co gorsze, stwierdził, że w tym roku nie będzie urlopu... ale nie dla niego tylko dla nas! Sam, z wyraźnym niesmakiem poleci na Majorkę. W zeszłym roku był na Krecie, ale kret długo nie wytrzymał.
Niniejszym prosimy Was; Oceniajcie, komentujcie itd., itp. Inaczej Prezes nas zanudzi swoim bólem i cierpieniem!!!

piątek, 10 czerwca 2011

SCENY Z ŻYCIA MAŁŻEŃSTWA GRĄŻELÓW

UWAGA!!! Osoby poniżej 18 roku życia, proszone są o zapięcie pasów i ściszenie odbiorników. Autor nie bierze odpowiedzialności za wywołane jego opowiadaniem skutki. Uprasza się osoby pracujące w korekcie o nie przekręcanie wyrazu „skutki” na „sutki” ani też inaczej. Uprzedza się, że opowiadanie nosi wszelkie cechy taniej, obrzydliwej i obleśnej pornografii. Autor dziękuje prezydentowi Ugandy za natchnienie, władzom miasta za świeże powietrze i babci Pelasi za cukierki miętowe. Autor, nieskromnie pragnie nadmienić, że poniższe opowiadanie otrzymało Grand Prix na Festiwalu Twórczości Obleśnej, który odbył się w dniach 32-33 marca w dokach portu Hamburskiego. Autor pragnie niniejszym podziękować za główna nagrodę, którą był elektryczny długopis z kablem i wtyczką. Autor zdaje sobie sprawę, że powyższe uwagi przedłużają się nadmiernie, są nudne i głupawe. Jednakże tylko w ten sposób można uśpić osoby niepełnoletnie które pozostały, wietrząc niezdrową sensację. Na tym uwagi się kończą a zaczyna się jednoaktówka zatytułowana:

„Sceny z życia małżeństwa Grążelów”


Grążelowa – Wyjmij go!

Grążel – Nie mogę, skarbie.

Grążelowa – A to czemu?

Grążel – Zaklinował się.

Grążelowa – Spróbuj ręką...

Grążel – O kurna!

Grążelowa – Co się stało?

Grążel – Ręki też nie mogę wyciągnąć...

Grążelowa – Przynajmniej go złapałeś?

Grążel – Tak... trzymam go!

Grążelowa – Jaki jest?

Grążel – Dobry, bo twardy.

Grążelowa – Spróbuj go jeszcze raz wyjąć.

Grążel – Nie dam rady... już jest cały mokry...

Grążelowa – Tyś się cały spocił, kochanie.

Grążel – Każdy by się spocił...

Grążelowa – Może uda ci się wyjąć rękę?

Grążel – Też nie... otwór jest za wąski.

Grążelowa – To co robimy?

Grążel – A daj no Zośka młotek, pieprznę w ten słoik i wyciągnę wreszcie tego ostatniego ogórka.

Kurtyna



UWAGA!!! – Dla osób opóźnionych w rozwoju. Powyższe opowiadanie traktuje o kiszonym ogórku, znajdującym się w słoiku z bardzo wąskim otworem. Inne skojarzenia są mylne i mogą prowadzić do nieporozumień natury emocjonalnej. Żeby rozwiać wszelkie wątpliwości, pragnę nadmienić, że ogórek był zielony.
12.04.1994

czwartek, 9 czerwca 2011

KRONIKA 997

Warszawa – Wczoraj w godzinach wieczornych, został zatrzymany niejaki Bronisław C. Patrol stołecznej policji, schwytał Bronisława C. na gorącym uczynku. Pan Bronek, w bestialski sposób, skopał ogródek.

Poznań – Dzisiaj rano, schwytano w Poznaniu seryjnego mordercę. Poszukiwania trwały około 4 lat. Dopiero pozostawienie przez sprawcę, na miejscu ostatniej zbrodni swojego zdjęcia, dowodu osobistego, kluczy od mieszkania i mapy z zaznaczonym miejscem zamieszkania oraz makietki przedstawiającej blok w którym zamieszkuje oraz okolice, i strzałkami oznaczone dokładne podejście do jego mieszkania, pozwoliły już za trzecim razem zlokalizować i schwytać podejrzanego.

Katowice – Braki w wyszkoleniu katowickiej policji wyszły na jaw, w momencie kiedy próbujący strzelić sobie w głowę, nadkomisarz Jan Parówa, bezczelnie nie wcelował.

Płock – W Płocku zatrzymano człowieka, który przez trzy lata podawał się za motorniczego. W tym czasie przejechał, prowadząc tramwaj trasę mniej więcej równą dwóch obwodów kuli ziemskiej. Osobnik ten, nigdy w życiu nie posiadał uprawnień do prowadzenia pojazdów szynowych. A nawet karty rowerowej. Płockie MPK z powodu wypadnięcia ze składu, tramwaju prowadzonego przez w/w osobnika, zbankrutowało.

Łódź – Komenda Główna Policji w Łodzi, otrzymała w darze od policjantów ze Stuttgartu – latarkę i komplet bateryjek. Niestety, urządzenie to nie jest jeszcze używane przez łódzkich policjantów, ze względu na brak instrukcji.

Kalisz – Antoni H, szef firmy trudniącej się zakładaniem auto alarmów najnowszej generacji, doznał bolesnej porażki zawodowej. Nieznani sprawcy ukradli auto alarm z jego prywatnego samochodu.

Zgierz – Dwóch zamaskowanych sprawców, którzy próbowali obrabować Bank w Zgierzu, udusiło się zbyt wąskimi pończochami, naciągniętymi na głowy.

Kraków – Znany w mieście Kraka kieszonkowiec, niejaki Bronisław P. postanowił po wyjściu z więzienia, porzucić swój fach i wziąć się do uczciwej pracy. Po miesiącu przebywania na wolności, Bronisław P. został zatrzymany na kolejnej kradzieży. Jak wyjaśnił policjantom: „Nic uczciwszego nie znalazłem”

poniedziałek, 6 czerwca 2011

TOUR DE SUPRAŚL

(S) Sprawozdawca sportowy – Witam Państwa serdecznie w ten słonecznie zachmurzony poranek. Znajdujemy się obecnie na starcie wyścigu dookoła Supraśla czyli Tour De Supraśl. Na starcie stanęli najlepsi zawodnicy z okolic. W tym roku, wyjątkowo licznie stawili się zawodnicy z okolic wsi Chlebowo. Widzą Państwo Józka Chleba i jego brata, Antka Chleba. Oba bochenki... o przepraszam, oba Chleby startują w zielonych koszulkach, dzierganych osobiście przez babcię Chlebową, na drutach.. Oprócz bochnów... przepraszam, Chlebów, pojedzie również w peletonie, zawodnik KS Supraślanka, niejaki Alojzy Pipawka. Zapowiadany był również przyjazd mistrza Polski w szachach wodnych, Damiana Berbecia, ale nieszczęśliwie Berbeć odniósł kontuzję w wannie i w Tour De Supraśl nie wystąpi. Myślę, że sprawi Państwu sprawi przyjemność, jeżeli podejdę do trzech zawodników, którzy dziś startują i przeprowadzę z nimi krótką rozmowę.
Sprawozdawca podchodzi do linii startu. Przy okazji, kilkukrotnie zaplątuje się w kabel od mikrofonu i pada na ziemię. Brudny jak nieboskie stworzenie, podchodzi do dwóch kolarzy w zielonych koszulkach.

S –Witam Panów i przedstawiam Państwu braci Bochnów...o pardon... Chlebów
Antek Chleb – No... jeszcze jedna taka pomyłka i w ryj!
Józek Chleb (jąkając się) – I... i... i... i... w... w... ry... y... yj!
S – Jeszcze raz przepraszam, ale macie Panowie takie czerstwe, rumiane twarze...
Sprawozdawca dostaje w ryj od obu braci. Po chwili podnosi się z ziemi z podbitym okiem.
S – Jeszcze raz serdecznie Panów przepraszam, proszę Państwa, spróbuję może porozmawiać przed startem z Alojzym Pipawką. Panie Alojzy, co skłoniło Pana, aby wziąć udział w dzisiejszym wyścigu?
Alojzy – Kazali to jadę.
S – Kto Panu kazał?
Alojzy – Trener
S – Aha… pański trener
Alojzy – Nie mój, tylko Chlebów
S – Acha... Bochnów...
Sprawozdawca dostaje od braci Chlebów drugi raz w ryj i ma już oba oczka w kolorze dojrzałych śliwek.
S – Przepraszam... Chlebów
Alojzy – Zgadza się
S – A po co ich trener chce, żeby akurat Pan jechał? Przecież może to odebrać Chlebom złoty medal.
Alojzy – Że co?... Że niby ja miałbym wygrać?
S – Nie przyszło to Panu, Panie Alojzy do głowy?
Alojzy – Nie, a powinno?
S – Przecież jest Pan kolarzem!
Alojzy – A kto to Panu powiedział?
S (zerkając w papiery) – Pan jest Alojzy Pipawka, zgadza się?
Alojzy – Zgadza
S – Jest Pan z KS Supraślanka?
Alojzy – Zgadza się
S – No to musi być Pan kolarzem.
Alojzy – Co to znaczy „musi”? A to, że Pan w radiu robi, to musi od razu znaczyć, że z Pana taki Michael Jackson?
S (lekko zmieszany) – No... wie Pan, w młodości dużo ćwiczyłem, więc...
Alojzy – Ja tez dużo ćwiczyłem, z taka jedną...
S – Nie do mikrofonu!... nie do mikrofonu!
Alojzy – Aha, rozumiem
S – No właśnie! No to jak w końcu jest z Panem? Jest Pan kolarzem czy nie?
Alojzy – A powinienem?
S – No, biorąc pod uwagę to, że bierze Pan udział w Tour de Supraśl, to powinien Pan być
Alojzy – No cóż... nie jestem
S – No to do cholery... o, przepraszam Państwa, co Pan robi w KS Supraślanka???
Alojzy – Jestem sztangistą
S – A bicepsy zostawił Pan w domu?
Alojzy – No cóż... jestem początkującym sztangistą...
S – No cóż... zbliża się moment startu, więc życzę Panu połamania szprych
Alojzy – Czego?
S – Szprych... aha, zapomniałem, że jest Pan sztangistą. Nieważne, jedź Pan do przodu i nie zatrzymuj się Pan, jeśli tylko umiesz Pan jeździć na rowerze...
Alojzy – Dziś właśnie spróbuję...
Sprawozdawca zdumiony odbiega na bok i wkłada głowę do wiadra z wodą, aby się ocucić.
S (zakrywając dłonią mikrofon) – Ciężko zebrać trzech takich idiotów na starcie jak ci tutaj...
Pada strzał startera. Bracia Chlebowie zaskoczeni i przestraszeni hukiem, padają na linii startu. Alojzy Pipawka klucząc i zataczając się, zyskuje przewagę około pięciu metrów, poczym pada na asfalt.
S – Wystartowali! Pipawka wyskoczył na czoło i prowadzi!!!
Pipawka wstał i zaczął prowadzić rower, co dało mu następne pięć metrów przewagi. Bracia Chleby, podnosząc się, stuknęli się czołami i zamroczeni znowu padli obok swych rowerów.
S – Pipawka powiększa powoli swoją przewagę... spróbuję porozmawiać z nim, kiedy tylko znajdę mój wóz prasowy... albo nie, po prostu do niego podbiegnę...
Sprawozdawca po kilku krokach znajduje się obok Pipawki, który usilnie próbuje wsiąść na rower.
S – Dlaczego ma pan kierownicę za plecami?
Alojzy – A mam?
S – Ma Pan
Alojzy – Od początku wydawało mi się, że jak mnie trener wsadzał na rower, to czegoś się z przodu trzymałem
S – To z przodu, to kierownica... ale mniejsza o to, czy wie Pan, że Pan prowadzi?
Alojzy – Prowadzę? No, to mnie Pan ucieszył
S – Nie ma sprawy, widzi Pan te dwie kukły w zielonych swetrach?
Alojzy – Widzę...
S – To Bochny... tzn. Chleby, bracia Chleby leżą sobie spokojnie na starcie więc jak Pan się pospieszy, to być może oderwie się Pan od peletonu...
Alojzy – Od czego?
S – Nieważne, wsiadaj Pan i jedź
Alojzy – Ale jakoś mi to nie wychodzi, nie podsadził by mnie Pan, bo nie całkiem sięgam nogami do ziemi
S (podsadza Pipawkę) – Fakt, nóżki masz Pan jak dziecko, no... hop na siodełko! I trzymać mi się prosto, jazda do przodu!!!
Sprawozdawca klepie w plecy Alojzego.
Alojzy – O Jezuuu! Aleś mi Pan przyłożył... nerki mi Pan odbił!
Krzycząc, Alojzy znika za zakrętem. Jego wycie powoli się oddala. Bracia Chlebowie, odzyskawszy przytomność, wsiedli na swoje rowery i robiąc krótkie zmiany odjechali...w przeciwnym kierunku niż Alojzy Pipawka. Najprawdopodobniej ich głowy nie doszły jeszcze do pełnej sprawności.
Bracia Chlebowie, przestali się liczyć w tym, jak i w innych wyścigach, bo w zamroczeniu wjechali do morza i jadąc po dnie trafili do Szwecji gdzie obecnie mieszkają wraz ze swymi rowerami. Pomyliłby się jednak każdy, który stwierdziłby, że Alojzy Pipawka miał więc, wygraną w kieszeni. W kieszeni miał tylko dropsa i nakrętkę do bidonu. Niestety, nie wygrał. Na dwa kilometry przed metą, Pan Alojzy wjechał na rondo w Supraślu i wpadł kołem w szynę tramwajową. I jeździłby tak w kółko aż do dzisiaj, gdyby nie litościwy motorniczy tramwaju nr 9, który przejechał Pana Alojzego z wielkim bólem i wzruszeniem.