*********************************** STRONA ZAWIERA TEKSTY OBRAZOBURCZE!!! CZYTASZ NA WŁASNE RYZYKO**************************

wtorek, 30 sierpnia 2011

Z KLISZY







środa, 24 sierpnia 2011

FOTOPLASTIKON


środa, 17 sierpnia 2011

BUBLIA


Czytanie z listu św. Tymasza do kanistra z maślanką :

I powiedział Pan do trędowatego: „Uzdrowion będziesz, ale nikomu o tym nie mów”. Ale tak głośno do niego krzyczał, że pół bazaru się zleciało. I jak jeden mąż, wszyscy uzdrowieni być chcieli. I srebrniki się posypały do sakwy Pana. A opuszczając miasto, Pan z trędowatym owym się spotkał i utargiem podzielił. I trędowatemu nie tylko na kolejny sztuczny trąd wystarczyło ale i na uciechy cielesne. I tak powstała reklama. Która jest dźwignią.

wtorek, 16 sierpnia 2011

ŻBIK W WERSJI NEWS CZ. 40

PONIEDZIAŁEK – Dzisiaj przyszedł pan „Insztaltor”. Tak się przedstawił. Zaraz po przedstawieniu, wyciągnął z torby mały karabin maszynowy. Ponieważ dwa tygodnie wcześniej, pomyślnie odbyliśmy szkolenie antyterrorystyczne, nasza reakcja była natychmiastowa. Kapral Klucha wyciągnął z szafki turban, posterunkowy Paproch rozpiął mundur, pokazując, że cały jest obwiązany laskami materiału wybuchowego, a ja potraktowałem pana „Insztalatora” świeżo naładowanym paralizatorem. Pułkownik Żelazny nie wyraził swego zadowolenia z naszej akcji. A wręcz przeciwnie. Nie dość, że nas opieprzył, to jeszcze przyrżnął mi w tyłek swoją pałką galową, która zawsze wisi u niego nad biurkiem. Akurat mnie, gdyż wziął mnie za prowodyra. A wszystko przez to, że kapral Klucha błędnie rozpoznał rzecz wyciągniętą z torby, przez pana „Insztalatora”. A była to wiertarka z udarem. Pan „Insztalator” miał założyć sieć komputerową w naszej komendzie. Ale pomimo docucenia, nie zgodził się na przystąpienie do pracy. A nawet odmówił pomocy w odprowadzeniu go do karetki pogotowia.

WTOREK – Przybył nowy pan „Insztalator”. Ten od progu poinformował nas, że jak tylko zobaczy u któregoś z nas turban to się poskarży w Komendzie Głównej. Tajnym gestem dałem znać podwładnym, aby odwołać kolejna akcję antyterrorystyczną. Muszę zmienić tajny gest, bo pan „Insztalator” dziwnie się na mnie patrzył kiedy wkładałem na przemian palce wskazujące do nosa. Resztę dnia, pan „Insztalator” spędził, na wierceniu, borowaniu, waleniu młotkiem i przeklinaniu. Pod wieczór, cała komenda była okablowana. Choć niektóre kable przechodziły w dziwnych miejscach. Ale pan „Insztalator” powiedział, ze tak ma być. Więc nie interweniowaliśmy. Choć dziwi mnie, że w moim pokoju jest gniazdko na suficie, a w naszej ubikacji kabel przechodzi przez muszlę. Nie interweniowaliśmy ale... , profilaktycznie, na odchodne, lekko dotknąłem wychodzącego pana „Insztalatora” moim paralizatorem i zamknąłem drzwi komisariatu.

ŚRODA – Przyjechały komputery. Ogłosiliśmy święto na komendzie. Były baloniki, girlandy i konfetti. Razem z komputerami przybył pan „Informatyk”. Ale okazało się, że to cham jakiś. Posterunkowy Paproch zadał mu mnóstwo pytań, ale pan „Informatyk” nie raczył mu na żadne odpowiedzieć. Nie chciał się podzielić informacją. Pomyślałem, że gdyby przeszedł nasze rutynowe przesłuchanie, to wyśpiewał by wszystko co wie a nawet to czego nie wie, ale mu się wydaje. Niestety, pułkownik Żelazny zabronił nam samodzielnych akcji, wątpiąc w naszą zdolność do logicznego rozumowania. Pan „Informatyk” podłączył komputery do sieci wykonanej przez pana „Insztalatora”, dziwiąc się bardzo gniazdku w moim suficie, jak i przewierconej muszli sedesowej. Godzina roboty i ekrany komputerów zabłysły wszystkimi kolorami tęczy. Z wyjątkiem mojego. Bo kabel był za krótki i nie sięgał od sufitu do komputera. Pan „Informatyk” postanowił jednak obejść te niedogodności i komputer postawił na taborecie, postawionym z kolei na moim biurku. Monitor mam tak wysoko, że aby coś zobaczyć, muszę podskakiwać. Serdecznie mu podziękowałem za rozwiązanie tego problemu. Podziękowania wyraziłem moim paralizatorem, dwie przecznice od komisariatu.

CZWARTEK – Przyszła skarga. Ale nie na nogach, tylko na piśmie. W związku z tym, pułkownik Żelazny odebrał mi paralizator. A kiedy skruszony, zasalutowałem i odwróciłem się aby opuścić jego gabinet, pułkownik przytknął paralizator do moich pośladków i wdusił przycisk. Stopiły mi się plomby w zębach.

PIĄTEK – Mamy komputery, mamy sieć, ale za cholerę nie wiemy do czego nam to potrzebne. Pułkownik Żelazny powiedział, że teraz będzie mógł zdalnie kontrolować naszą pracę. Ze swojego gabinetu. Że dane z naszych komputerów będą spływały na jego biurko. I że będzie wyciągał konsekwencje. Nie uwierzyliśmy. Do czasu kiedy zawołał nas posterunkowy Paproch aby pokazać na monitorze, zdjęcie gołej baby. Ledwie je pokazał, kiedy z gabinetu Żelaznego rozległo się wycie, krzyk i tłuczenie szkła. Ta goła baba, to były właśnie te dane które miały spływać. I spłynęły. Prosto na monitor pułkownika. Niefart, że akurat w momencie, kiedy pułkownik przyjmował przełożonych z Komendy Głównej, mających ocenić stopień wdrażania systemów informatycznych na naszym posterunku. I nie wiem czemu, ale po tym całym incydencie, znów stopiły mi się plomby w zębach. I radziecki zegarek, który dostałem na komunię.

SOBOTA – Zwołałem komitet protestacyjny. Razem z kapralem Kluchą i posterunkowym Paprochem zebraliśmy się w toalecie. Było ciasno i cuchnęło. Ale doszliśmy do porozumienia. Pomimo tego, iż Paproch dwa razy zemdlał. Inwigilację, prowadzoną przez naszego ukochanego przełożonego, należy zlikwidować. Bo nie dość, że nie można gołych bab oglądać, to ja już więcej radzieckich zegarków nie mam. A dentysta nie chce plombować na kredyt.

NIEDZIELA – Akcja „Inwigilacja”. Posterunkowy Paproch postanowił włożyć przewód sieciowy do kontaktu elektrycznego. I włożył. Ja akurat, aby mieć alibi, byłem w ubikacji i siedziałem na sedesie. Pełny sukces. Pułkownik Żelazny już nie zbiera danych z naszych komputerów. Bo już ich nie mamy. Spłynęły po biurkach na podłogę. A mój dodatkowo spłynął cały stopiony z taboretu. Niestety, kabel od sieci nie wytrzymał. Jego nie wytrzymanie objawiło się pęknięciem. Akurat w toalecie. Gdzie pan „Insztalator” przepuścił go przez muszle sedesową. Na której akurat siedziałem. Żeby mieć alibi. Niestety, kolejne nowe plomby, szlag jasny trafił. A że siedziałem bez spodni, to nie tylko plomby. Nazywam się Żbik, a na imię mam Kapitan.

RYTSERZE 16.08.2011


Trójka rycerzy, Dobrowoj z Pyzdr, Krzesimir z Kalisza i Bzdzisław z Pierdogrzmotów, siedziała pod wielkim dębem u skraju drogi i oddawała się wypoczynkowi po trudach podróży.
-Bedziem prać, nie bedziem prać – wyliczał Bzdzisław.
-Hmm, czy kolega wie, co nasz zacny Bzdzichu robi? – zapytał Krzesimir, zerkając na Dobrowoja.
-Bedziem prać, nie bedziem prać – kontynuował wyliczankę Bzdzisław.
-Nie mam bladego pojęcia... ani nawet pojęcia w żadnym innym kolorze ani odcieniu – odrzekł Dobrowoj, bacznie się przyglądając Bzdzisławowi.
-Kolego Bzdzichu... nie chciałbym koledze przeszkadzać, ale czy może nam kolega zdradzić, co robi? – zapytał znienacka Dobrowoj.
-O rzeszku... tak mnie żeście Dobrowoju, znienacka zapytali i wszystko mi pomyliliście – powiedział rozkojarzony Bzdzisław – I będę musiał wszystko od początku zaczynać...
-No dobrze... ale co robicie kolego nasz zacny? – zapytał Krzesimir aby przerwać utyskiwania Bzdzisława.
-Wróżę sobie – odparł Bzdzisław – Czy bedziem prać krzyżaka, czy nie bedziem.
-A z czego to kolega sobie wróży, jak tu, jak okiem sięgnąć, żadnej akacyji nie widać – rozejrzawszy się, odparł Dobrowoj.
-Z kolczugi – radośnie odparł Bzdzisław.
-Z kolczugi? – zdziwiony zapytał Krzesimir – Z oczek?
-No – znów radośnie odrzekł Bzdzisław.
-No to nie wróżę koledze szybkich wyników wróżenia – powiedział Krzesimir.
-A kolega to z czego wróży? – zapytał z zaciekawieniem Bzdzisław.
-Ja wróżę... nie, ja nie wróżę... kurde, tak się mówi, że się komuś „nie wróży”, ale mu wcale wróżyć nie trzeba... – zawikłał się Krzesimir – Chciałem powiedzieć, ze ta wasza kolczuga to ma z kilkanaście tysięcy oczek i szybko wam się nie uda uzyskać wyniku.
-Aaa... – ze zrozumieniem zaciągnął z kaszubska Bzdzisław – Możecie mieć rację. Bo mi tak jakoś zawsze na piątym kółku się myliło...
-Na piątym?? – zaśmiał się Dobrowoj – No to kolega się rozszalał...
-A czemu nie na szóstym... albo siódmym? – zapytał chytrze Krzesimir.
-A bo tu mam akurat dziurę taką, o... – odparł Bzdzisław wskazując na swoja kolczugę – I nie wiem jak to obejść w obliczeniach.
-Faktycznie – powiedział Dobrowoj, przyglądając się zużytej kolczudze współtowarzysza – Ta wasza kolczuga wygląda jakby ją korniki zżarły, gdzieście ją nabyli?
-W second hand’zie „U Zbyluta” we Wątłuszczach Książęcych – odparł Bzdzisław.
-Nie powiecie mi, że wy który nie jesteście w stanie zapamiętać ile strzał w kołczanie macie, nagle zapamiętaliście tak dokładnie miejsce zakupu tego rzeszota – powiedział Krzesimir.
-Nie zapamiętałem tylko metkę mam – odparł Bzdzisław.
-Metkę? – zapytał zdziwiony Dobrowoj – A gdzie? Bo ja tu nic, nigdzie nie widzę...
-Pod hełmem – powiedział Bzdzisław i jego oczy powędrowały do góry – Bo hełm też „U Zbyluta” żem kupował.
-I to macie pod hełmem napisane? – zdziwił się Krzesimir.
-Nie tylko... – odparł Bzdzisław.
-Hmm... a co jeszcze, kolego i towarzyszu nasz zacny, macie jeszcze pod tym waszym kaskiem napisane? – z chytrym uśmieszkiem zapytał Dobrowoj, czując, że czeka go ciekawa odpowiedź i się nie pomylił.
-A różne takie sentencyje i myśli mądre, przez samego Zbyluta popisane – powiedział dumnie Bzdzisław.
-A zdradzicie nam, co tam macie ciekawego wypisane? – zapytał Dobrowoj i mrugnął do Krzesimira.
-Tak, tak... powiedzcie co tam mądrego macie wypisane, może i my skorzystamy na tych waszych mądrościach – dodał Krzesimir.
-O tak, tu same mądrości i rady życiowe takie są... czemuż miałbym się z wami, koledzy moi najdrożsi, nie podzielić – powiedział Bzdzisław.
-No to czekamy – powiedział Dobrowoj.
-„Jeśli nie widzisz tego co jest tu napisane, to założyłeś hełm tyłem na przód” – przeczytał Bzdzisław, zerkając pod hełm.
-Błehehe... a z tyłu co macie napisane? – zarechotał Krzesimir.
-Nie wiem... zawsze dobrze hełm zakładałem – odparł zaskoczony Bzdzisław.
-No i co jeszcze macie tam nabazgrane? – zapytał rozweselony Dobrowoj.
-„Made in China”... ale nie wiem cóż to znaczyć może – powiedział zerkając pod hełm, Bzdzisław.
-My też nie wiemy, gdyż to chyba jakiś anglosaski bełkot – odparł Krzesimir.
-„Chędożenie” i jakieś adresum chyba.... – odczytał Bzdzisław.
-Adresum? – zapytał podniecony nagle Dobrowoj – To dawajcie to adresum, a my sobie zanotujem...
-Tak, tak... zanotujem... – równie podnieconym głosem powiedział Krzesimir.
-„Zamek Kasztelana... trzecie piętrum... za kloakom, trzecie wrota po prawicy... – wydukał Bzdzisław.
-Łeee – wybuczał niezadowolony Krzesimir.
-Co „łeeee”? – zapytał Bzdzisław, zerkając spod hełmu.
-Ano „łeeee” nasz kochany Bzdzichu... – zaczął Dobrowoj – możecie sobie to adresum rylcem zamazać.
-A to czemu? – zapytał Bzdzisław – A może ja bym sobie pochędożyć chciał troszeczkę?
-To idźta gdzie indziej – powiedział Krzesimir – Bo to adresum, to teraz adresum narzeczonej Kasztelana naszego... oby mu kita na hełmie opadła.
-Szkoda takiego użytecznego adresum i pożytecznej białogłowy – zasmucił się Bzdzisław.
-A kto koledze powiedział, że to białogłowa była? – zapytał Krzesimir
-Tfuuuu... tfuuuuuuuuu... już zamazuję, ino ze łba ściągnę ten garnek – rozeźlił się Bzdzisław
-Tak to jest, jak się zbroję u Zbyluta kupuje – powiedział Dobrowoj – nie wiadomo kto w ten hełm sikał.
-Sikał??? – powiedział z obrzydzeniem Bzdzisław.
-Ano sikał, sikał... a skąd by się wzięło, na tylnej części to emaliowane ucho? – zapytał Krzesimir.
-Ucho? – zapytał zdziwiony Bzdzisław, macając sobie po hełmie – A ja myślałem, że to nosal taki specyficzny jest...
-Błeehehe... – zaśmiał się Dobrowoj – Nosal... błeehehe... na czole... i to jeszcze z tyłu.
-Nocnik wam Zbylut sprzedał – stwierdził Krzesimir – Nie pierwszy i nie ostatni w jego życiu, bo coś gadali, że duży zakup u kupców wschodnich dokonał.
-Jak nam droga przez Wątłuszcze wypadnie... – powiedział Bzdzisław ściągając nocnik z głowy – to osobiście Zbylutowi ostrze mojej piki w rzyć wrażę.
-Hmm... chcecie Zbylusiowi taką przyjemność sprawić? – zapytał Krzesimir – Oj figlarz z tego naszego Bzdziśka, oj figlarz...
-A czemu przyjemność? – zapytał zdenerwowany Bzdzisław, kontemplujący ucho od nocnika.
-A ten adres pamiętacie? – zapytał Dobrowoj.
-Któren? – inteligentnie zapytał Bzdzisław.
-„Zamek Kasztelana... trzecie piętrum... za kloakom, trzecie wrota po prawicy” – zacytował z pamięci Krzesimir.
-No pamiętam... to adres tfuuuu... narzeczonego naszego Kasztelana – odparł rezolutnie Bzdzisław.
-To także adres prywatny Zbyluta – ściszając głos, powiedział Dobrowoj.
-To Zbylut razem z narzeczonym Kasztelana pomieszkuje? – już mniej rezolutnie zapytał Bzdzisław.
-No i tłumacz tłukowi jednemu, największe sekretum kasztelaństwa naszego – zdenerwował się Dobrowoj.
-A cóż chcecie Dobrowoju od faceta w nocniku na głowie – odrzekł Krzesimir.
-Już zdjąłem – powiedział Bzdzisław przyglądając się nocnikowi – A tą rączkę to by można brzeszczotem uciąć...
-Chyba razem z mózgiem zdjęliście – powiedział Dobrowoj – Jedźmy Krzesimirze... może Bzdzichu jak sam zostanie, to przemyśli sprawę i do wniosków jakowych dojdzie.
I dwaj rycerze, poganiając konie oddalili się od samotnie stojącego Bzdzisława.
-E no... panowie... co mam przemyśleć? – zawołał za oddalającymi się, Bzdzisław – Że to adresum to adresum narzeczonego Kasztelana i jednocześnie Zbyluta... o fujjjjjjj... o wielkie fujjjjjjjjjj... Panowie!!!... już wiem... to nocnik samego Kasztelana!!!
I z tym okrzykiem na ustach, wywijając dłonią uzbrojoną w uszaty hełm, Bzdzisław pogonił za swymi kompanami. A co było dalej, wie tylko puszcza bukowa i Zbylut.