*********************************** STRONA ZAWIERA TEKSTY OBRAZOBURCZE!!! CZYTASZ NA WŁASNE RYZYKO**************************

sobota, 31 marca 2012

MISZCZ II PLANU








czwartek, 29 marca 2012

MISZCZ II PLANU

poniedziałek, 19 marca 2012

FELIETON


Prezes zaproponował mi napisanie komentarza do aktualnych wydarzeń społecznych i politycznych. Ponieważ nie mam radia ani telewizora, zgodziłem się natychmiast. Zaproponowane mi przez Prezesa wynagrodzenie, spowodowało, ze spróbowałem nawet wyjąć dyktę którą zabiłem okna na zimę i uszczelniłem mchem. Niestety, ta operacja się nie powiodła, i nie pozostało  mi nic innego, jak zwlec się z wyrka i udać pomiędzy lud, w celu pozyskania informacji. Żeby nie przebywać na dworze zbyt długo i jednocześnie się nie przemęczyć, pierwszej, napotkanej osobie zadałem pytanie :”Co słychać?”. Pierwsza, napotkana osoba, spojrzała na mnie z pewnym niepokojem i konspiracyjnym szeptem wyznała, że na Krakowskiej rzucili pomidory w rewelacyjnej cenie. Ta informacja mnie poraziła. Nie dość, że mogłem dokonać zakupu tanich pomidorów, to jeszcze się dowiedziałem, że w moim mieście istnieje ulica Krakowska. Biorąc pod uwagę fakt, że z mego miasta, do Krakowa jest około 600 kilometrów, to istnienie ulicy o tej nazwie jest jak najbardziej wskazane. Szczególnie dla wycieczek chcących się udać do miasta Kraka. Ale muszą wziąć pod uwagę fakt, że wędrując tą uroczą uliczką, opuszczą nasze miasto i znajdą się nad morzem. Stąd do Krakowa jest już łatwo trafić. Wystarczy dostać się na prom do Szwecji, potem na piechotę przez Arktykę, krótka żegluga po oceanie, potem spacerek przez Antarktydę, lądowanie w Kapsztadzie, Nilem do Morza Śródziemnego, potem do Grecji, zwiedzanko, zabytki i już po kilku krokach jest Kraków. Ja nie musiałem aż tak daleko chodzić, bo Krakowska okazała się najbliższą mojemu domostwu przecznicą. Udałem się tam w celu pozyskania pomidorów i informacji. Uzyskałem tylko to drugie. Okazało się, że tu nikt, nigdy pomidorami nie handlował. A jedynym punktem usługowym jest fryzjer.
Z braku pomidorów, postanowiłem u niego uzyskać tak potrzebne mi informacje. Zapytany o nie fryzjer, rozejrzał się na boki, podgłośnił radio i szeptem przekazał mi kolejne druzgocące wieści: „Chomiki nie jedzą betonu”. Na moje pytanie, o to co jedzą rzeczone gryzonie, fryzjer wypchnął mnie z lokalu, zamknął drzwi i opuścił rolety. Przetrawiłem informację, ale nie doszedłem do żadnych wniosków. Fryzjerzy mają to do siebie, że czasami próbują zagadać i zaskoczyć klienta, aby odwrócić uwagę od przypadkowo obciętego mu ucha. „Chomik” i „beton” ustawiłem sobie jako słowa kluczowe. O chomika mogłem się dowiedzieć w sklepie zoologicznym który znajdował się na peryferiach miasta. Łatwiej było zapytać się o beton, bo w pobliżu budowano nowy blok. Kierowany instynktem i wrodzonym lenistwem, podszedłem do opartego o łopatę budowlańca. Nie chcąc go zbyt długo wyprowadzać ze stanu nirwany w którym się znajdował, zastrzeliłem go natychmiastowym pytaniem: „Co je beton?”. Budowlaniec zgiął się w pół, jakby uderzony pytaniem w przyponę. Ale okazało się, że to twardziel, który z niejednej betoniarki jadł. Powoli się wyprostował,  i rzucił mi prosto w twarz odpowiedź, której oczekiwałem. „Beton je twardy” powiedział i zawisł  na łopacie. To nie wyjaśniło mi sprawy chomików, jak i pomidorów na Krakowskiej. To w ogóle nic mi nie wyjaśniało. Czyżby rozwiązanie tkwiło w sklepie zoologicznym jak marmolada w pączku? Chcąc nie chcąc, udałem się w kierunku rzeczonego sklepu, pełen obaw. A co jeśli tam nie uzyskam informacji? Co z felietonem? Co z prezesem? Za co kupie nowe sandały? Starałem się odgonić od siebie natłok czarnych myśli. Ale one nie chciały odejść, i szedłem przez miasto z chmurą myśli nad głową. Z chmury lał deszcz i waliły pioruny. Cały zmoknięty i naładowany elektrostatycznie dotarłem w końcu do sklepu „Szczeżuja”. Sklepu cieszącego się sławą najlepszego i jedynego sklepu zoologicznego w miasteczku. Wszedłem do środka i od razu udałem się ku ladzie, za którą stał przemiły pan sprzedawca. Nie zbił mnie z pantałyku nawet fakt, ze po bliższym przyjrzeniu, pan sprzedawca okazał się jego żoną. Zmyliły mnie najwidoczniej jej sumiaste wąsy. Zagadnąłem ją o chomiki. Odparła, ze nie miała dostawy chomików od ostatniego zaćmienia Wenus, że mają tylko jenota i paczkę precelków. Ale że podobno na Krakowskiej są tanie pomidory. Informacja o pomidorach powtórzyła się. Nie pozostawało mi nic więcej do ustalenia. Po tygodniu w prasie ukazał się felieton o wyjątkowo atrakcyjnych cenach pomidorów na Krakowskiej. Osoby zainteresowane zakupem tanich pomidorów, masowo zaczęły odwiedzać  Krakowską. Nie mogąc dokonać zakupów, z przyczyn wiadomych, udawały się do fryzjera. Dochody fryzjera znacznie wzrosły. Niestety, ktoś z oczekujących w kolejce, zainteresował się dziwnymi dźwiękami dochodzącymi z zaplecza zakładu fryzjerskiego. Okazało się, że fryzjer hodował chomiki, karmiąc je betonem kradzionym z pobliskiej budowy. A jego wspólnikiem był budowlaniec, który za ukradziony z placu budowy beton, kupował kolejne łopaty o które się opierał. Chomiki były dostarczane do fryzjera, przez sklep zoologiczny. Okazało się, że w sklepie odkryto, iż posiadany przez nich jenot jest pod ochroną a precelki przeterminowane.
Czyli pełen sukces. Felieton napisany, prezes zadowolony, fryzjer siedzi w więzieniu a jenot w ZOO. Ulica Krakowska stała się centrum handlu pomidorami. I tylko chomiki, pozbawione betonu do jedzenia, obraziły się na Prezesa i zrezygnowały z prenumeraty jego pisma.

poniedziałek, 5 marca 2012

Z KLISZY

Heloł! Ale nie w dziób!

Jakbym tej ziemi nie znalazł, to bym się chyba zsikał.

Zagadka. Która z dziewczyn piła najwięcej mleka?

Dlatego mam ciepło w łapy

Życia należy uczyć się na własnych błędach.

A co się stanie, jak to sobie ugryzę ?

Józio dostał nowy prezent.