*********************************** STRONA ZAWIERA TEKSTY OBRAZOBURCZE!!! CZYTASZ NA WŁASNE RYZYKO**************************

niedziela, 30 grudnia 2012

CHEPI NJU JIR


piątek, 28 grudnia 2012

DEVADKI







poniedziałek, 24 grudnia 2012

Informacja techniczna

W związku z wyjazdem prezesa do uzdrowiska Baden-Baden (nie wiemy skąd miał kasę, pewnie nam ZUS-u nie płaci), w miesiącu styczniu, ogłasza się co następuje: Nowe posty będą się ukazywać nieregularnie (czyli tak jak zawsze). Nie ma co pisać do prezesa bo nie odpisze (czyli tak jak zawsze). Donosy można słać (czyli tak jak zawsze). Nie wiemy co prezes nam zaaplikuje w styczniu, bo nie mamy dostępu do jego tajnej bazy Vaderowa (czyli tak jak zawsze). Jeśli prezes nie wróci (utonie w borowinie, zachłyśnie się wodą leczniczą lub coś w tym stylu), to nie będziemy wiedzieć co dalej robić i zaczniemy panikować (czyli tak jak zawsze). Listy do prezesa, zaadresowane : "Prezes. Baden-Baden", będą wyrzucane do kosza (chyba, że kosz zabierze prezes ze sobą). Inne listy, zaadresowane na redakcję... też będą wyrzucane, jeszcze nie wiemy gdzie bo czekamy na zgodę na umiejscowienie hałdy. W sprawach spornych prosimy kierować się do deseczki zawieszonej na ścianie. Uderzyć trzy razy głową i sprawdzić, czy nadal sprawa jest sporna.
To by było na przedzie. Albo na tyle. Zależy jak kto ma.
Gdyby wcześniej nastąpił koniec świata to ten post się nie ukaże. Jeśli go jednak czytacie, to tym walniętym Majom się nie chciało większego kółka robić i ryć kalendarza do 21.12.2021.

niedziela, 23 grudnia 2012

RYTSERZE (Oblężenie Malborka 1457-1460)


Trójka rycerzy: Dobrowoj z Pyzdr, Krzesimir z Kalisza i Bzdzisław z 
Pierdogrzmotów siedzieli na wieży zamku w Malborku i oddawali się zabawie w grze w kości.
-Rzucasz Bzdzichu – powiedział Dobrowoj do miętoszącego kości w ręce kompana.
-Zaraz... zaraz – zżymał się Bzdzisław – trzy szóstki mi wyjść muszą, to jeszcze pomiędlić trochę muszę.
-Ostatnio jak kolega chciał cztery szóstki wyrzucić to tak pieprznął kośćmi, że jedna za basztę poleciała – zauważył Krzesimir – boleśnie kmiecia jakiegoś w oko godząc.
-Ja się z kmieciem godzić nie chciałem – zauważył Bzdzisław – zresztą ci kmiecie to zdrajcy.
-No i tu się z kolegą zgodzić musimy – powiedział Dobrowoj – gdyż podstępnie krzyżakom miasto oddali, którzy to zakonni nas teraz w oblężeniu, w zamku trzymają
-Ten piekielny burmistrz, Blume Bartłomiej im bramy otworzył – dodał Krzesimir – Jakbym go dorwał to bym mu kości porachował.
-A propos kości... to będę rzucał! – krzyknął Bzdzisław. Obaj jego kompani wykonali przysłowiowy pad płaski. I mieli rację, bo rzucone przez Bzdzisława kości, raczyły się odbijać od wszystkiego i przelatywać ze świstem nad ich głowami.
-No i jakieś szóstki wypadły? – zapytał Dobrowoj, nie podnosząc się z ziemi.
-Możliwe... ale trzeba by zejść na dół i sprawdzić – odrzekł zasmuconym głosem Bzdzisław.
-No i znowu młotek kości za wieżę wywalił – mruknął Krzesimir – i w co my teraz grać będziemy?
-Mam planszę do hnefatafl – powiedział Dobrowoj siadając na słomie, zalegającej podłogę wieży – tylko pionów nie mam... a nawet jakbym miał to by je Bzdzichu i tak wywalił na dół.
-Hne... hen... hnu... hne... że jak? – zapytał z zainteresowaniem Bzdzisław.
-Hnefatafl – odparł Dobrowoj – takie szachy wikingów... tam u nich za morzem, popularne bardzo.
-Hne... hne... – jąkał Bzdzisław.
-No dobra, ustalmy, ze nie mam żadnej planszy – zdenerwował się Dobrowoj.
-I może tak lepiej, bo nam się Bzdzisław zapowietrzy – odparł Krzesimir – Zresztą to skomplikowana gra i bez Wikinga z instrukcją, grać się nie da.
-A nawet bez dwóch Wikingów, bo są dwa rodzaje pionów – rzekł Dobrowoj.
-A skąd wziąć Wikinga? – zapytał Bzdzisław.
-Ze sklepu... – zaśmiał się Krzesimir – Zapytaj tych pod wieżą... może mają na sprzedaż jakąś... parkę Skandynawów z instrukcją gry w hnefatafl.
-Dobre... bardzo dobre Krzesimirze – również zaśmiał się Dobrowoj. Jedynym który się nie śmiał, był Bzdzisław, który biorąc słowa Krzesimira za dobrą monetę, wychylił się przez otwór strzelniczy.
-Eeee!!! – zaryczał – Tam na dole!!! Macie może dwóch Skandynawów z instrukcją?
-No młotek prawdziwy – powiedział Krzesimir łapiąc się za głowę.
-Bzdzichu... żartowalim jeno z tymi Skandynawami – powiedział Dobrowoj. Bzdzisław odwrócił się do kompanów.
-Mówią, że Skandynawów nie mają... – powiedział spokojnie Bzdzisław – Mają jednego Czecha i jakiegoś z Moraw, ale nie chcą ich dać
-Matko przenajświętsza – załamał ręce Krzesimir – pomyliłem się, to nie młotek... to młot większy od Karola Młota.
-Coś jeszcze krzyczą – powiedział Bzdzisław i wychyliwszy się za blanki, zaryczał – Czegooo?
-On na nas jakieś nieszczęście sprowadzi – powiedział Krzesimier – Jak mi Bóg miły.
-No może i tak być – potwierdził Dobrowoj – Więc nasuwa się pytanie, wciągnąć go do środka... czy tez popchnąć?
Ale nie zdążyli sobie na to pytanie odpowiedzieć, bo Bzdzisław sam się wycofał i usiadł na podłodze.
-Powiedzieli, że nie mają Skandynawów  ale w zamian nam kule przyślą – powiedział Bzdzisław – Podobno nadmiar mają czy coś... a nam się do gry przydać mogą...
-Na ziemię! – krzyknął Krzesimir. I miał rację. Bo po chwili huk się rozległ na dole i salwa z krzyżackich bombard przeleciała nad zajmowaną przez kompanów, wieżą.
-No i kretyn na nas ostrzał sprowadził – wysyczał nerwowo Krzesimir.
-Chcieliśmy mieć rozrywkę, to mamy – stwierdził Dobrowoj – A raczej... możemy mieć... jak któraś kula tu wpadnie.
-Chyba za duże do gry te kule – skonstatował Bzdzisław zerkając na zewnątrz.
-Łomie jeden... Krzyżacy nas z bombard ostrzeliwują – podniesionym głosem powiedział Dobrowoj – A ty myślisz, że nam kulki do grania chcą tu wrzucić?
-To nie do zabawy? – zapytał zdziwiony Bzdzisław.
-No proszę, zrozumiał – powiedział Krzesimir z pozycji leżącej, w której się wszyscy znajdowali.
-Nie... do... zabawy? – wydukał gniewnie Bzdzisław – To psubraty jedne, oszukali mnie.
-Się musieli natrudzić, by takiego omnibusa w pole wyprowadzić – rzekł ironicznie Dobrowoj.
-Ja im zaraz pokażę! – zaryczał Bzdzisław – Dajcie coś, to w nich ciepnę...
-No młotek totalny – stwierdził Krzesimir – Czym w nich rzucisz... wazonem?
-O! Wazon! – radośnie zakrzyknął Bzdzisław, dokonując tego epokowego, w jego mniemaniu odkrycia. Chwycił rzeczony wazon i bez namysłu wywalił za blanki. Ku zdziwieniu pozostałej dwójki, rozległ się gruchot tłuczonej skorupy i wystrzały ucichły.
-Nie wiem, czy wierzyć własnym uszom – powiedział Krzesimir, podnosząc twarz z zakurzonej posadzki – Ale słyszę ciszę.
-W co kolega raczył wcelować? – zapytał Dobrowoj, zerkając na Bzdzisława.
Bzdzisław ponownie wychylił się za mur i splunął w kierunku oblegających.
-Eeee!.. tam na dole – krzyknął – Kto dostał?
-Normalnie gość bez oporów – powiedział Dobrowoj.
-Rzekłbym opływowy – odparł Krzesimir – gdybyśmy w tych czasach znali już aerodynamikę.
-No fakt – odrzekł Dobrowoj – Nie znamy jeszcze.
-Morawiak – powiedział Bzdzisław, odwracając się do kolegów.
-To jakieś hasło? – zapytał Krzesimir – Czy kolega zna odzew? – dodał, patrząc się na Dodbrowoja
-Pustułka – zaryzykował Dobrowoj.
-Co pustułka? – zapytał Bzdzisław.
-Co Morawiak? – zripostował pytaniem Dobrowoj.
-W czubek hełmu dostał – odparł Bzdzisław – Ten Morawiak... a co pustułka?
-Ptak... – powiedział Krzesimir.
-Gdzie? – zapytał Bzdzisław, rozglądając się po zajmowanym przez nich pomieszczeniu.
-Nieistotne Bzdzichu, poleciał... – rzekł Dobrowoj – Ważniejszy jest ten Morawiak, bo to sam Bernard Szumborski, von Zinnenbergiem zwany... czyli po naszemu Bernardzik z Cynowej Góry.
-Rzekłbym ... Cynowy Bernardzik – zaśmiał się Krzesimir.
-Cy nowy... to bym nie powiedział – odparł Bzdzisław znów rzucając okiem z a mur. – On taki bardziej pognieciony teraz... szczególnie od góry... zresztą sami zobaczcie.
Rycerze wychylili się obok Bzdzisława. Faktycznie, krzyżak z kawałkami wazonu na hełmie, zataczając się, odchodził w kierunku obozu.
-I żebyś czerwonki dostał, łachu jeden – krzyknął za nim Bzdzisław
-No nie, z czerwonką bym nie przesadzał – powiedział Dobrowoj.
-A to czemu? – zapytał Krzesimir.
-Bo akurat Oldřich Červonka, to dowódca obrony naszego zamku – odparł Dobrowoj.
-A to nie, to honor zwracam – powiedział Krzesimir.
-Teraz będzie zwracał? – zapytał Bzdzisław
I tak w miłej atmosferze, potoczyła się dalsza dyskusja, zakończona omdleniem rycerza Bzdzisława, spowodowanym użyciem drugiego wazonu, stojącego w rogu wieży obronnej zamku w Malborku. I tak było przez 34 miesiące aż nie pojawił się król Kazimierz Jagiellończyk i nie odbił zamku z rąk krzyżackich. A to i w sam czas się stało, bo zapas wazonów na wieży się skończył.

wtorek, 18 grudnia 2012

FANPEJDŻ

Szanowny Prezes postanowił utwierdzić się w miłości wiernych mu fanów, i założył fanpage na Facebook'u. Jeśli chcesz dołączyć do przeogromnego grona (1 osoba) miłośników jego twórczości... zlajkuj go ( znaczy wciśnij "Lubię to" albo "Like it" albo cokolwiek co da się wcisnąć)

OFICJALNY FANPAGE ANDRZEJA VADERA

wtorek, 4 grudnia 2012

RYTSERZE


Trójka rycerzy: Dobrowoj z Pyzdr, Krzesimir z Kalisza i Bzdzisław z 
Pierdogrzmotów owiewani lekką bryzą, leżeli sobie na plaży, opalając swoje zbroje i hełmy.
- Pięknie jest – rzekł Dobrowoj, przysłaniając lekko oczy, aby krajobrazum się przyjrzeć.
- Prawdę rzeczecie kompanie miły – znudzonym głosem wymruczał Krzesimir.
- A propos kąpania – odezwał się Bzdzisław – to jak wlezę w zbroi do wody, to utonę czy tylko mi blacha pordzewieje?
Obaj rycerze rzucili okiem w kierunku ich Bzdzisława.
- I to, i to – odparł Dobrowoj przestając rzucać okiem i skupiając się na kontemplacji przepływających po niebie chmurek.
- Mówicie zupełnie jak ten skośnooki, cośmy go z kuglarzami wędrownymi widzieli – powiedział Bzdzisław, wtykając patyk pod zbroję i drapiąc się namiętnie.
- No i z durnym gadać – powiedział Dobrowoj, nie przerywając kontemplacji.
- No... – odparł znudzonym głosem Krzesimir.
- Ale tamten się Itoito nie nazywał – kontynuował Bzdzisław – Jakoś Suzuki, czy Kawasaki?
- Ci tłuczku jeden, Dobrowoj gada, że jak w wodę wleziecie w zbroi – zaczął Krzesimir – to najpierw utoniecie, a potem wam blachy pordzewieją.
- Aaa... – ze zrozumieniem rozpoczął Bzdzisław – A jak zbroję zdejmę?
- To tylko utoniecie, bo pływacie jak skała po oceanie – odparł Dobrowoj.
- Znaczy, że tak dobrze? – zamyślił się Bzdzisław.
- Taa... dobrze i krótko – powiedział Krzesimir zerkając w stronę morza – a jak dobrze pójdzie, to zobaczycie jak inni rycerze w zbrojach, radzą sobie w morzu.
- Faktycznie, zupełnie bym zapomniał – rzekł Dobrowoj siadając i wpatrując się w Bałtyk.
- O czym? – zapytał zdezorientowany Bzdzisław.
- A który to rok mamy? – zapytał Dobrowoj.
- Sprawdzę w kalendarium – zaoferował się Bzdzisław i począł grzebać w swojej sakwie podróżnej.
- No to przechlapane – powiedział Krzesimir – Jego sakwa jest jak torba białogłowy. Ma tam wszystko i nic. A do tego to wszystko i nic, pewnie jeszcze zapasową kolczugą przygniecione.
- No, żeby to jasny piorun... mi się ta zapasowa kolczuga pałęta – zamruczał pod nosem Bzdzisław.
- A nie mówiłem – sapnął Krzesimir opadając na piasek.
- Jest! – zakrzyknął Bzdzisław, wyciągając jakieś pogniecione papierzyska.
- A nie... to Plejbojum ostatnio miesięczne – Bzdzisław z lekkim zażenowaniem zaczął upychać papierzyska z powrotem w sakwie.
- Na rozkładówce Dama z Łasiczką? – zapytał Dobrowoj nie unosząc się nawet z piasku.
- Nie... z Bobrem – odparł zaskoczony Bzdzisław – To wy Panowie też czytacie Plejbojum?
- Czytamy? – zdziwił się Krzesimir – Średniowiecze jest, ciołku... kto tu umie czytać...
- Ano tak... ja też nie czytam – zastanowił się Bzdzisław.
- Znaleźliście to kalendarium? – zapytał Dobrowoj.
- No nijak nie mogę w sakwie najść tego – odparł walczący nadal z bagażem podróżnym, Bzdzisław.
- Czekaj, zapytamy tego co w tej białej szmacie brodzi w wodzie – powiedział Krzesimir przykładając dłoń do czoła, aby osłonic oczy przed słońcem.
- E ty! – krzyknął – Który rok mamy dzisiaj?
- Hilfeeeee ! – dało się słyszeć od strony osobnika brodzącego.
- Faszysta!!! – krzyknął Bzdzisław i jął przerzucać zawartość sakwy w tempie ekspresowym.
- Czego on chce? – zapytał Dobrowoj.
- Nie wiem... jakąś Hildę woła... – odparł Krzesimir – E ty!... Tu nie ma żadnej Hildy... który roooook mamy?
- Cholerny faszysta... ja go... niech tylko buzdyganek mój znajdę! – syczał Bzdzisław, przekopując sakwę.
- Phiii... buzdyganek... szanowny kolega to i krowy by w tym bałaganie nie znalazł – powiedział Dobrowoj przyglądając się szamoczącemu się w wodzie gościowi. – A ten co się tak miota?
- Pewnie muł go zasysa – odparł Krzesimir – Trza się spieszyć bo nam tej daty nie poda...
- Racja... Ej ty!!! – krzyknął Dobrowoj, siadając na piasku – Który rok mamy?
- Ein tausend vier hundert dreiundsechzig... mein Gott... bul... bul... bul... – to ostatnie słowa jakie dotarły do odpoczywających na piasku rycerzy.
- Jest! Buzdyganek mój kochaniutki – zaryczał Bzdzisław – Gdzie ten faszysta?
- Zassany – odparł Dobrowoj – Jeszcze bąble na wodzie widać.
- A skąd on się w ogóle wziął? – zapytał Krzesimir.
- Jeśli dobrze przetłumaczyłem z faszystowskiego – powiedział Dobrowoj – To mamy 1463 rok. A ten zassany to z tamtych okręcików... o tam
Rycerze zerknęli w stronę morza bardziej uważnie niż dotychczas. A na wodzie roiło się od okrętów, okręcików i kryp wszelakich. W sumie było ich siedemdziesiąt cztery, ale kto by tam je akurat teraz liczył.
- Regaty jakoweś? – spytał Bzdzisław, przyglądając się morzu.
- Taa... o puchar Wielkiego Mistrza – zaśmiał się Dobrowoj.
- A ten puchar to... jakiś taki z droższych? – dopytywał się Bzdzisław.
- Jesoo... ja tego matoła kiedyś zdzielę mieczem po łbie – zdenerwował się Krzesimir.
- Którego? – spytał Bzdzisław.
- Uspokójcie się Krzesimirze – powiedział Dobrowoj, klepiąc towarzysza po blaszanych plecach – dajcie mu chechłacz to się uspokoi, z nim przecież jak z dzieckiem
- Z kim? – zapytał Bzdzisław.
- Lepiej popatrzcie się jak pięknie nasi wojowie abordaż na krzyżackich okrętach czynią – powiedział Dobrowoj, przytrzymując Krzesimira aby ten nie uskutecznił swego planu odnośnie swego miecza i Bzdzisława.
- Abażur? – zapytał przyglądając się Bzdzisław – Jaki abażur? To oni się tam lampami okładają?
- Oni nie, ale kolega to w końcu w „lampę” zarobi – powiedział Dobrowoj.
- Ja nie wiem, czemu się z nim ciągamy po świecie – zdenerwowanym głosem rzekł Krzesimir – Przecież on ma IQ zdechłego jeża
- Niech kolega nie obraża zdechłego zwierzątka i nie mówi tego o jeżu – sapnął Dobrowoj.
- O Jeżu! – zakrzyknął Bzdzisław – Ale tych w płaszczach ci bez płaszczów tłuką tymi lampami.
Rycerze odwrócili wzrok ku morzu. Faktycznie, prali się aż pawie pióra latały w powietrzu jak puch z rozprutej poduchy. A krzyków i wycia było co niemiara.
- Ci bez płaszczów to nasi, barani cycu – rzekł Dobrowoj – A na ich czele zacni mężowie: Wincenty Stolle i Maciej Kolmener...
- Mężowie... a co z żonami? – zapytał Bzdzisław – W domu zostawili, czy jak...
Pozostała dwójka ponownie rzuciła okiem w kierunku Bzdzisława.
- Nie zawracajmy uwagi na młotka – powiedział spokojnie Dobrowoj.
- Ja nie wiem, czy dam radę – odparł Krzesimir.
- Oj dacie, dacie – odrzekł Dobrowoj – tu się ważne, historyczne rzeczy dzieją i nie ma co sobie nim głowy zaprzątać...
- Ale on się jakoś tak potrafi wkręcić w każdą myśl pozytywną – odparł Krzesimir – jak robak w jabłko czy inszy owoc cytruśny...
- Owocka to bym zjadł – powiedział Bzdzisław, przełykając głośno ślinę.
- I przegiął – spokojnie powiedział Krzesimir. Po chwili Bzdzisław z miną zdziwioną ździebko, leżał na piasku po ciosie Krzesimira, i raczej znajdował się w innej rzeczywistości, bo bełkotał tylko z lekka.
- Trudno – powiedział Dobrowoj, zerkając na leżącego towarzysza – No to się Bździchu nie dowie, że ten co teraz łoi krzyżaka aż miło, to Jakub Vochs...
- Z Garmisch-Partenkirchen? – zapytał Krzesimir.
- Nie... z Elbląga – odparł Dobrowoj z niepokojem zerkając na Krzesimira – Ja widzę, że i koledze się udzieliło...
- Jak to mówił mój znajomy kowal „Od młota człowiek młocieje” – rzekł Krzesimir.
- I tak było? – zapytał Dobrowoj.
- No – inteligentnie zripostował Krzesimir – Nawet Bździch się z nim dogadać nie mógł.
- A może kowal głuchym był? – zaczął się zastanawiać Dobrowoj – I dlatego Bzdzisław się z nim dogadać nie mógł... zresztą pamięta kolega, jak kiedyś nasz zemdlony towarzysz, próbował rozmawiać z pniem dębu...
- Pamiętam – z nostalgią w głosie odparł Krzesimir – To były czasy... stawiało się go przy pieńku i miało się go z głowy na kilka bezcennych godzin odpoczynku
- Najciekawsze w tym było jednak to – powiedział Dobrowoj – Że on się z tym pieńkiem dogadywał.
- Fakt – odrzekł Krzesimir – A raz nawet umówił się z nim w gospodzie na grzańca.
- A tego nie pamiętam... – zadumał się Dobrowoj – I co było dalej?
- Ano nic – odparł Krzesimir – Pieniek nie przyszedł... podobno miał jakieś sprawy w zamku kasztelana...
- Aaa... to pamiętam – powiedział Dobrowoj – Bzdzisław mówił potem, ze już się z nim nie koleguje, bo ten pieniek to... porąbany jakiś
- My tu gadu, gadu... a tam się jeden krzyżak z piórami oderwał od grupy – powiedział Dobrowoj, wskazując palcem na brnącego przez wodę osobnika – I spiernicza aż miło.
 - Kszyszak??? – wyseplenił ocknąwszy się nagle, Bzdzisław.
- Taa... krzyżak – odparł Krzesimir.
- To Heinrich Reuss von Plauen – powiedział Dobrowoj – Komtur Elbląski, a już nie za długo, bo za lat sześć, Wielki Mistrz Zakonu Krzyżackiego.
- Wielki Miszczuuuu ? – zaseplenił pytająco Bzdzisław.
- No, dokładnie – odparł Dobrowoj.
- Miszczuuuuuu!!! – zaryczał Bzdzisław w kierunku uciekającego von Plauena, który to właśnie opijał się słonej wody Zalewu Wiślanego. Kiedy usłyszał głos Bzdzisława, odwrócił się i chyba przydepnął sobie płaszcz pod wodą, bo zanurkował pod powierzchnię chłodnych wód Bałtyku.
- Miszczuuuuuu!!! – ponownie ryknął Bzdzisław i dokończył sepleniąc jak wcześniej – Ja mam tu dla tsiebie mój byzdyganek...
I pognał wywijając całą sakwą podróżną w kierunku komtura, który akurat wyłonił się spod fali.
- No i spokój – powiedział Krzesimir.
- Spokój – odparł Dobrowoj – Nie ma co się spinać, opalajmy się dalej.
- Bzdzichu! – krzyknął Krzesimir za oddalającym się kolegą – A zanim zdzielisz, to autograf weź!
-No... może w karczmie da się na okowitę wymienić – rozmarzył się Dobrowoj.
-E... nie dogoni – powiedział Krzesimir – Z sakwą? Nigdy.
I faktycznie. Jakby na potwierdzenie słów Krzesimira, Bzdzisław zaplątał się w swoja własną sakwę podróżną, i z okrzykiem niecenzuralnym zarył nosem w plażę. A był to rok 1463 kiedy to polska flota rozgromiła znacznie większą flotę krzyżacką na Zalewie Wiślanym.