Trójka rycerzy: Dobrowoj z
Pyzdr, Krzesimir z Kalisza i Bzdzisław z
Pierdogrzmotów owiewani lekką bryzą, leżeli sobie na plaży, opalając swoje zbroje i hełmy.
Pierdogrzmotów owiewani lekką bryzą, leżeli sobie na plaży, opalając swoje zbroje i hełmy.
- Pięknie jest – rzekł
Dobrowoj, przysłaniając lekko oczy, aby krajobrazum się przyjrzeć.
- Prawdę rzeczecie kompanie miły – znudzonym głosem
wymruczał Krzesimir.
- A propos kąpania – odezwał się Bzdzisław – to jak wlezę w
zbroi do wody, to utonę czy tylko mi blacha pordzewieje?
Obaj rycerze rzucili okiem w kierunku ich Bzdzisława.
- I to, i to – odparł Dobrowoj przestając rzucać okiem i
skupiając się na kontemplacji przepływających po niebie chmurek.
- Mówicie zupełnie jak ten skośnooki, cośmy go z kuglarzami
wędrownymi widzieli – powiedział Bzdzisław, wtykając patyk pod zbroję i drapiąc
się namiętnie.
- No i z durnym gadać – powiedział Dobrowoj, nie przerywając
kontemplacji.
- No... – odparł znudzonym głosem Krzesimir.
- Ale tamten się Itoito nie nazywał – kontynuował Bzdzisław
– Jakoś Suzuki, czy Kawasaki?
- Ci tłuczku jeden, Dobrowoj gada, że jak w wodę wleziecie w
zbroi – zaczął Krzesimir – to najpierw utoniecie, a potem wam blachy
pordzewieją.
- Aaa... – ze zrozumieniem rozpoczął Bzdzisław – A jak
zbroję zdejmę?
- To tylko utoniecie, bo pływacie jak skała po oceanie –
odparł Dobrowoj.
- Znaczy, że tak dobrze? – zamyślił się Bzdzisław.
- Taa... dobrze i krótko – powiedział Krzesimir zerkając w
stronę morza – a jak dobrze pójdzie, to zobaczycie jak inni rycerze w zbrojach,
radzą sobie w morzu.
- Faktycznie, zupełnie bym zapomniał – rzekł Dobrowoj siadając
i wpatrując się w Bałtyk.
- O czym? – zapytał zdezorientowany Bzdzisław.
- A który to rok mamy? – zapytał Dobrowoj.
- Sprawdzę w kalendarium – zaoferował się Bzdzisław i począł
grzebać w swojej sakwie podróżnej.
- No to przechlapane – powiedział Krzesimir – Jego sakwa
jest jak torba białogłowy. Ma tam wszystko i nic. A do tego to wszystko i nic,
pewnie jeszcze zapasową kolczugą przygniecione.
- No, żeby to jasny piorun... mi się ta zapasowa kolczuga
pałęta – zamruczał pod nosem Bzdzisław.
- A nie mówiłem – sapnął Krzesimir opadając na piasek.
- Jest! – zakrzyknął Bzdzisław, wyciągając jakieś
pogniecione papierzyska.
- A nie... to Plejbojum ostatnio miesięczne – Bzdzisław z
lekkim zażenowaniem zaczął upychać papierzyska z powrotem w sakwie.
- Na rozkładówce Dama z Łasiczką? – zapytał Dobrowoj nie
unosząc się nawet z piasku.
- Nie... z Bobrem – odparł zaskoczony Bzdzisław – To wy
Panowie też czytacie Plejbojum?
- Czytamy? – zdziwił się Krzesimir – Średniowiecze jest,
ciołku... kto tu umie czytać...
- Ano tak... ja też nie czytam – zastanowił się Bzdzisław.
- Znaleźliście to kalendarium? – zapytał Dobrowoj.
- No nijak nie mogę w sakwie najść tego – odparł walczący
nadal z bagażem podróżnym, Bzdzisław.
- Czekaj, zapytamy tego co w tej białej szmacie brodzi w
wodzie – powiedział Krzesimir przykładając dłoń do czoła, aby osłonic oczy
przed słońcem.
- E ty! – krzyknął – Który rok mamy dzisiaj?
- Hilfeeeee ! – dało się słyszeć od strony osobnika
brodzącego.
- Faszysta!!! – krzyknął Bzdzisław i jął przerzucać zawartość
sakwy w tempie ekspresowym.
- Czego on chce? – zapytał Dobrowoj.
- Nie wiem... jakąś Hildę woła... – odparł Krzesimir – E
ty!... Tu nie ma żadnej Hildy... który roooook mamy?
- Cholerny faszysta... ja go... niech tylko buzdyganek mój
znajdę! – syczał Bzdzisław, przekopując sakwę.
- Phiii... buzdyganek... szanowny kolega to i krowy by w tym
bałaganie nie znalazł – powiedział Dobrowoj przyglądając się szamoczącemu się w
wodzie gościowi. – A ten co się tak miota?
- Pewnie muł go zasysa – odparł Krzesimir – Trza się
spieszyć bo nam tej daty nie poda...
- Racja... Ej ty!!! – krzyknął Dobrowoj, siadając na piasku
– Który rok mamy?
- Ein tausend vier hundert dreiundsechzig... mein Gott...
bul... bul... bul... – to ostatnie słowa jakie dotarły do odpoczywających na
piasku rycerzy.
- Jest! Buzdyganek mój kochaniutki – zaryczał Bzdzisław –
Gdzie ten faszysta?
- Zassany – odparł Dobrowoj – Jeszcze bąble na wodzie widać.
- A skąd on się w ogóle wziął? – zapytał Krzesimir.
- Jeśli dobrze przetłumaczyłem z faszystowskiego –
powiedział Dobrowoj – To mamy 1463 rok. A ten zassany to z tamtych okręcików...
o tam
Rycerze zerknęli w stronę morza bardziej uważnie niż
dotychczas. A na wodzie roiło się od okrętów, okręcików i kryp wszelakich. W
sumie było ich siedemdziesiąt cztery, ale kto by tam je akurat teraz liczył.
- Regaty jakoweś? – spytał Bzdzisław, przyglądając się
morzu.
- Taa... o puchar Wielkiego Mistrza – zaśmiał się Dobrowoj.
- A ten puchar to... jakiś taki z droższych? – dopytywał się
Bzdzisław.
- Jesoo... ja tego matoła kiedyś zdzielę mieczem po łbie –
zdenerwował się Krzesimir.
- Którego? – spytał Bzdzisław.
- Uspokójcie się Krzesimirze – powiedział Dobrowoj, klepiąc
towarzysza po blaszanych plecach – dajcie mu chechłacz to się uspokoi, z nim
przecież jak z dzieckiem
- Z kim? – zapytał Bzdzisław.
- Lepiej popatrzcie się jak pięknie nasi wojowie abordaż na
krzyżackich okrętach czynią – powiedział Dobrowoj, przytrzymując Krzesimira aby
ten nie uskutecznił swego planu odnośnie swego miecza i Bzdzisława.
- Abażur? – zapytał przyglądając się Bzdzisław – Jaki
abażur? To oni się tam lampami okładają?
- Oni nie, ale kolega to w końcu w „lampę” zarobi –
powiedział Dobrowoj.
- Ja nie wiem, czemu się z nim ciągamy po świecie –
zdenerwowanym głosem rzekł Krzesimir – Przecież on ma IQ zdechłego jeża
- Niech kolega nie obraża zdechłego zwierzątka i nie mówi
tego o jeżu – sapnął Dobrowoj.
- O Jeżu! – zakrzyknął Bzdzisław – Ale tych w płaszczach ci
bez płaszczów tłuką tymi lampami.
Rycerze odwrócili wzrok ku morzu. Faktycznie, prali się aż
pawie pióra latały w powietrzu jak puch z rozprutej poduchy. A krzyków i wycia
było co niemiara.
- Ci bez płaszczów to nasi, barani cycu – rzekł Dobrowoj – A
na ich czele zacni mężowie: Wincenty Stolle i Maciej Kolmener...
- Mężowie... a co z żonami? – zapytał Bzdzisław – W domu
zostawili, czy jak...
Pozostała dwójka ponownie rzuciła okiem w kierunku
Bzdzisława.
- Nie zawracajmy uwagi na młotka – powiedział spokojnie
Dobrowoj.
- Ja nie wiem, czy dam radę – odparł Krzesimir.
- Oj dacie, dacie – odrzekł Dobrowoj – tu się ważne,
historyczne rzeczy dzieją i nie ma co sobie nim głowy zaprzątać...
- Ale on się jakoś tak potrafi wkręcić w każdą myśl
pozytywną – odparł Krzesimir – jak robak w jabłko czy inszy owoc cytruśny...
- Owocka to bym zjadł – powiedział Bzdzisław, przełykając
głośno ślinę.
- I przegiął – spokojnie powiedział Krzesimir. Po chwili
Bzdzisław z miną zdziwioną ździebko, leżał na piasku po ciosie Krzesimira, i
raczej znajdował się w innej rzeczywistości, bo bełkotał tylko z lekka.
- Trudno – powiedział Dobrowoj, zerkając na leżącego
towarzysza – No to się Bździchu nie dowie, że ten co teraz łoi krzyżaka aż
miło, to Jakub Vochs...
- Z Garmisch-Partenkirchen? – zapytał Krzesimir.
- Nie... z Elbląga – odparł Dobrowoj z niepokojem zerkając
na Krzesimira – Ja widzę, że i koledze się udzieliło...
- Jak to mówił mój znajomy kowal „Od młota człowiek
młocieje” – rzekł Krzesimir.
- I tak było? – zapytał Dobrowoj.
- No – inteligentnie zripostował Krzesimir – Nawet Bździch
się z nim dogadać nie mógł.
- A może kowal głuchym był? – zaczął się zastanawiać
Dobrowoj – I dlatego Bzdzisław się z nim dogadać nie mógł... zresztą pamięta
kolega, jak kiedyś nasz zemdlony towarzysz, próbował rozmawiać z pniem dębu...
- Pamiętam – z nostalgią w głosie odparł Krzesimir – To były
czasy... stawiało się go przy pieńku i miało się go z głowy na kilka bezcennych
godzin odpoczynku
- Najciekawsze w tym było jednak to – powiedział Dobrowoj –
Że on się z tym pieńkiem dogadywał.
- Fakt – odrzekł Krzesimir – A raz nawet umówił się z nim w
gospodzie na grzańca.
- A tego nie pamiętam... – zadumał się Dobrowoj – I co było
dalej?
- Ano nic – odparł Krzesimir – Pieniek nie przyszedł...
podobno miał jakieś sprawy w zamku kasztelana...
- Aaa... to pamiętam – powiedział Dobrowoj – Bzdzisław mówił
potem, ze już się z nim nie koleguje, bo ten pieniek to... porąbany jakiś
- My tu gadu, gadu... a tam się jeden krzyżak z piórami
oderwał od grupy – powiedział Dobrowoj, wskazując palcem na brnącego przez wodę
osobnika – I spiernicza aż miło.
- Kszyszak??? –
wyseplenił ocknąwszy się nagle, Bzdzisław.
- Taa... krzyżak – odparł Krzesimir.
- To Heinrich Reuss von Plauen – powiedział Dobrowoj –
Komtur Elbląski, a już nie za długo, bo za lat sześć, Wielki Mistrz Zakonu
Krzyżackiego.
- Wielki Miszczuuuu ? – zaseplenił pytająco Bzdzisław.
- No, dokładnie – odparł Dobrowoj.
- Miszczuuuuuu!!! – zaryczał Bzdzisław w kierunku
uciekającego von Plauena, który to właśnie opijał się słonej wody Zalewu
Wiślanego. Kiedy usłyszał głos Bzdzisława, odwrócił się i chyba przydepnął
sobie płaszcz pod wodą, bo zanurkował pod powierzchnię chłodnych wód Bałtyku.
- Miszczuuuuuu!!! – ponownie ryknął Bzdzisław i dokończył
sepleniąc jak wcześniej – Ja mam tu dla tsiebie mój byzdyganek...
I pognał wywijając całą sakwą podróżną w kierunku komtura,
który akurat wyłonił się spod fali.
- No i spokój – powiedział Krzesimir.
- Spokój – odparł Dobrowoj – Nie ma co się spinać, opalajmy
się dalej.
- Bzdzichu! – krzyknął Krzesimir za oddalającym się kolegą –
A zanim zdzielisz, to autograf weź!
-No... może w karczmie da się na okowitę wymienić –
rozmarzył się Dobrowoj.
-E... nie dogoni – powiedział Krzesimir – Z sakwą? Nigdy.
I faktycznie. Jakby na potwierdzenie słów Krzesimira,
Bzdzisław zaplątał się w swoja własną sakwę podróżną, i z okrzykiem
niecenzuralnym zarył nosem w plażę. A był to rok 1463 kiedy to polska flota
rozgromiła znacznie większą flotę krzyżacką na Zalewie Wiślanym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz