*********************************** STRONA ZAWIERA TEKSTY OBRAZOBURCZE!!! CZYTASZ NA WŁASNE RYZYKO**************************

niedziela, 3 maja 2015

RYTSERZE (I najazd mongolski)

Trójka rycerzy: Dobrowoj z Pyzdr, Krzesimir z Kalisza i Bzdzisław z
Pierdogrzmotów wycofali się właśnie na z góry upatrzone pozycje.
-Patrzajcie koledzy – szeptem dał znać Dobrowoj, kiedy leżeli już ukryci w kępie krzaków. Całkowicie liściastych, ale i bezlistnych, bo jesień* nastała i wszystko co miało opaść, opadło – Tatar jakowyś!
-Mnie nie opadło – również szeptem zagaił Bzdzisław – A propos Tatara, to zjadłbym coś. Czy ten Tatar to z cebulką?
Kompani jak zwykle, zmierzyli Bzdzisława wzrokiem, oceniając poziom jego młotkowatości i jak zwykle wynik wskazywał, iż inteligencja Bzdzisława znajduje się jakiś metr pod poziomem mułu.
-Tatar... młocie... Tatarzyn... – Wycedził przez zęby Krzesimir – Woj takowy, z Mongolii pochodzący.
-Aaa – z pozorowanym zrozumieniem odezwał się Bzdzisław – To pewnie cebuli nie ma?
-Ma – odparł Krzesimir – Specjalnie dla kolegi dwa wory cebuli tacha na grzbiecie swego lekko karłowatego kucyka.
-Kolego... kolego – z upomnieniem w głosie rzekł Dobrowoj – Niech kolega nie wprowadza naszego Bździcha w błąd, bo on i tak już w takim błędzie i nieświadomości żyje, że niedługo go będą po wsiach obwozić, razem z kobietą z brodą i ptakiem św. Rolanda...
-Ja lubię ptaki – odparł Bzdzisław – Szczególnie jak są puszyste i ćwierkają.
-No, ten ani puszysty nie jest, ani nie ćwierka – powiedział Dobrowoj – gdyż to zasuszona relikwia od św. Rolanda pochodząca... jakby to koledze bliżej wyjaśnić?
-A ten ptak to kolorowy? – zapytał Bzdzisław, brnąc dalej w swe błędne przekonanie o ornitologicznym pochodzeniu relikwii – Może żółty? Ja lubię żółte.
-Nie kolego, najpierw był różowy – powiedział spokojnie Krzesimir, choć widać było, iż niewiele mu brakuje aby zdzielić Bzdzisława przez łeb obuchem swego miecza – Potem fioletowy, jak tubylcy włożyli go Rolandowi między dwa kamienie i przygnietli, a potem sino-zielony jak opowiadał medyk, który jako ostatni badał Rolanda... sino-zielony i napuchnięty...
-Czyli puchaty – z zadowoleniem w głosie odezwał się Bzdzisław – Lubię puchate.
-Nie dojdziemy z nim do ładu – rzekł Dobrowoj – Więc lepiej skoncentrowałbym się na tym kurduplu ze skośnymi oczami.
Mówiąc to Dobrowoj wskazał na Tatara, który niespiesznie przemieszczał się po widocznym z krzaków gościńcu, rozglądając się bacznie dookoła.
-Co on tak się rozgląda? – zapytał Bzdzisław – Może jagód szuka?
-W październiku? – zdziwił się Krzesimir.
-Suponuję, iż to szpieg jakowyś może być – powiedział Dobrowoj, przyglądając się Tatarzynowi.
-Ja suponowałem rano... ale może i teraz bym posuponował? – powiedział Bzdzisław z miną nad wyraz zamyśloną.
-A o czym kolega... teraz mówi? – zapytał Krzesimir, wyraźnie zbity z tropu.
-No chyba o tym, o czym Dobrowoj wspomniał – spokojnie odpowiedział Bzdzisław
-No chyba, że nie sądzę – Krzesimir raczył użyć skomplikowanej figury językowej – Dobrowoj suponuje... czyli przypuszcza, że rzeczony Tatarzyn szpiegiem być może...
-Aha – rezolutnie odparł Bzdzisław – Czyli nie znaczy to, że objadł się wczoraj renklod wielgaśnych, jak ja w ogrodzie naszego kasztelana?
-Nie... i dziwię się, że kolega żre te śliwki – odparł Krzesimir i skrzywił się z dezaprobatą.
-A czemuż to? – inteligentnie nad wyraz zapytał Bzdzisław.
-Bo kasztelan podlewa je fekaliami z całego grodziszcza – powiedział z niesmakiem Krzesimir – nawet specjalne rury, że tak powiem... nawadniające położył, które wprost do latryn grodowych biegną...
-Aha – ponownie rezolutnością wykazał się Bzdisław – To pewnie dlatego tak mi nogi grzęzły, jak żem po te renklody sięgał... cały czas mi coś od dołu zbroi zalatuje...
-Teraz wiemy skąd ten smród – powiedział Krzesimir.
-Panowie, koledzy, towarzysze... – zaczął Dobromir, ale nie dokończył, bo Bzdzisław zaczął się rozglądać dookoła.
-A ty co się tak kręcisz i zerkasz wszędzie? – zapytał
-A bo nie wiem do kogo mówicie – odpowiedział Bzdzisław
-Do was mówię – powiedział spokojnie Dobrowoj
-Aha – rezolutność odpowiedzi zaskoczyła samego Bzdzisława – Bo już myślałem, że tu jacyś naleźli, chyłkiem... i żem ich jakoś nie zoczył...
-Mogę go trzepnąć? – wyrwał się Krzesimir
-Spokojnie – odparł Dobrowoj – Na to zawsze czas nadejdzie sposobniejszy, na razie zajmijmy się Tatarzynem, który zbliżył się do nas na rzut martwym ocelotem.
Faktycznie. Tatarzyn na swojej małej chabecie, rozglądając się w lewo i w prawo, wręcz najechał na leżących w chaszczach rycerzy.
-Ałłaaaa – zakrzyknął po swojemu i za łuk próbował sięgnąć
-Pugaczowa – odkrzyknął Bzdzisław, gramoląc się z krzaków. Tatarzyna zamurowało.
-Czy kolegi nie zastanawia – zapytał Dobrowoj, patrząc na Krzesimira – skąd ten młotek znał odzew?
-Pojęcia bladego nie mam, a więc mnie i zastanawia właśnie – odparł Krzesimir – Ale odzew najwyraźniej prawidłowym jest, gdyż nam skośnookiego zamurowało.
- Zamurowało, a nawet mu żuchwa opaść raczyła – rzekł Dobrowoj – I mucha jakowaś ewolucyje między niepełnym uzębieniem Tatara naszego wykonuje.
-No kto by się spodziewał po naszym Bzdichu, takich zdolności językowych? - zadumał się Krzesimir.
- Nie mów hop, mój zacny towarzyszu – odparł Dobrowoj – Na razie, to tylko jedno słowo padło które zamurowało Tatarzyna.
- Trzeba Bzdzisława zapytać – powiedział Krzesimir – Ej, młotku... co to za skośnooki kurdupel?
-Nie wiem – odpowiedział Bzdzisław – Ale mogę zapytać...
-Zna waść tatarski język? - zapytał Krzesimir ze zdziwienia kręcąc głową
-Nie znam – spokojnie rzekł Bzdzisław
-No to jak się kolega zapyta? - zadał pytanie Dobrowoj
-Po naszemu – odparł Bzdzisław – Może Tatar zna nasz piękny język?
-Nie wiem czemu – powiedział nadal zdziwiony Krzesimir – Ale po raz pierwszy zauważyłem, że w słowach Bzdzicha zagościła nuta logiki
-Czego? - zapytał Bzdzisław
- No i się rozwiało jak sen – podsumował Dobrowoj.
Tymczasem Bzdzisław zbliżył się do siedzącego na kucu Tatara i rozpoczął coś co można by nazwać rozmową. Wymachiwał przy tym rękoma a nawet i czasami nogami, kręcił sakwą a i miecza co chwilę dobywał. Tatar jakby mniej skamieniały, wypluł zaskoczoną ta zmianą muchę, i coś do Bzdzisława odmrukiwał, łukiem pokazywał za siebie i szyderczo się uśmiechał. Po chwili Bzdzisław zakończył porozumiewanie się i podszedł do swych towarzyszy.
-No i? - w niezbyt wyszukany sposób zapytał Krzesimir
-Powiedział, że mu zimno jak diabli, i że we trzech tu jadą, ale tamci dwaj to jakieś młotki i zostali w tyle – wyrecytował Bzdzisław
-I to wszystko z machania łukiem kolega wyczytał? - zapytał Dobrowoj
-I z ulotki którą mi wręczył – spokojnie odparł Bzdzisław
-Z ulotki? - zapytał zdziwiony Krzesimir
-No z tej – powiedział Bzdzisław i podał kawałek skóry zapisany koślawymi literami.
-”Poddać się... oddać bronie...oddać kosztowność. Wielbić Batu-chan i jego dwa tümeny, które iść za Batu-chan.” - wydukał Krzesimir – Ty tłumoku... gdzie tu o zimnie napisane?
-No przecież pisze, że Batu-chan... - powiedział Bzdzisław – Znaczy chciałby być obatuchany
... czyli, że zimno chłopu... ale jakby się tak na cebulkę ubrał, i obatuchał... to by się kucowi chyba nogi rozjechały...
-Młocie średniowieczny – zakrzyknął Krzesimir – Batu-chan to szef wszystkich szefów, Złotej ordy, wnuczek samego Czyngis-chana a zimno to tobie zaraz będzie, jak zobaczysz te dwa tümeny...
-Tümen to nie młotek taki jak ty – powiedział spokojniej Dobrowoj – tylko 10.000 wojów mongolskich...
-Czyli dwa tümeny... - zaczął się zastanawiać Bzdzisław.
-To 20.000 wojów – odparł Krzesimir – i niech się kolega już nie męczy liczeniem.
-O Chryste panie – zadziwił się Bzdzisław – już mi zimno się zrobiło a co gorsza chyba zapaskudziłem zbroję...
-To niech kolega może uda się do Tatara – rzekł Dobrowoj – Będziecie podobnie cuchnąć, to może i nić przyjaźni się między wami nawiąże...
Zawstydzony i drżący z zimna Bzdzisław bez słowa udał się do kucającego koło konia Tatara.
-Nie będzie dobrze – zaczął Krzesimir – Jak ten skośnooki, wsiądzie na konika i pojedzie powiedzieć, że na drodze całej ordy stoi tylko trzech rycerzy, z czego jeden cuchnie.
-No nie będzie dobrze – odparł Dobrowoj – Ale my w stanie wojny z Mongolią nie jesteśmy, jakoś tak nie po rycersku, naszego Tatara o głowę skrócić.
-No nie po rycersku – powiedział Krzesimir i po wąsach się pogłaskał – Ale z drugiej strony, puścić go... to grzech przeciwko narodowi naszemu
-Skośna jego mać! - zaklął Dobrowoj. I w tym właśnie momencie do rozmawiających dołączył Bzdzisław, któren podbiegł do nich charakterystycznym, świńskim truchtem.
-O Boziu... Boziu... Boziu – zaczął, sapiąc jak miech kowalski – Cóżem ja uczynił, ach cóżem?
-A kolega to się dobrze czuje? - zapytał Krzesimir – Bo gada kolega jak w „Prawdzie Ukrytej” czy inszej jakowejś sztuce przez trupy aktorskie wystawiane...
-Źle się czuję – powiedział Bzdzisław i przełożył łuk z lewej do prawej ręki.
-My za to kolegę czujem całkiem dobrze – odparł Dobrowoj – A co kolega robi z tym łukiem Mongoła i gdzież on się podział?
-Żeby tylko przypadkiem nie odjechał – zasmucił się Krzesimir.
-Nie odjedzie – stanowczo stwierdził Bzdzisław
-A to czemuż? - zapytał z zaciekawieniem Dobrowoj
-Bo drzewko obejmuje – odparł Bzdzisław
-Drzewko? - zdziwił się Krzesimir – Znaczy modli się do jakichś ichnich bogów?
-Niespecjalnie – powiedział Bzdzisław
-No to czemu drzewko się nie puści i do nas nie przyjdzie? - zapytał Dobrowoj
-Bo... kurcze... mam to słowo na końcu języka... - zadumał się Bzdzisław
-No to mamy odpowiedź z głowy - rzekł Krzesimir – Wcześniej niż za godzinę, kolega Bzdzisław się nie odwiesi.
-”Zintegrowany”... - wydusił niespodziewanie szybko Bzdzisław
-Zi...zii...zintegrowany? - zająknął się Dobrowoj
-Tak... został zintegrowany z drzewkiem a dokładnie z sosenką – odparł Bzdzisław.
-A któż go zintegrował? - zapytał Krzeszimir
-A jam ci to uczynił – powiedział Bzdzisław z zawstydzoną miną
-A jak to się stało? - zapytał Dobrowoj.
-A bośmy się założyli kto lepiej z łuku strzela – powiedział Bzdzisław
-Ale kolega w ogóle strzelać z łuku nie umie – powiedział Krzesimir i znów zaczął wąsa szarpać.
-Nawet naciągnąć go nie potrafi – dodał Dobrowoj – Pamiętam zawody łucznicze w Kasztelanii... i niefortunną próbę pomocy przy naciąganiu łuku
-Ja też pamiętam – powiedział Krzesimir – I to niestety sam Kasztelan się zaoferował do pomocy.
-Dokładnie – odparł Dobrowoj – Potem w kilku musieliśmy Kasztelana z cięciwy wyplątywać i nawet oskarżenia były, że jakoby Bzdzich chciał Kasztelana zadusić
-Nie chciałem – smutnym głosem odparł Bzdzisław
-Wiemy, wiemy – zaśmiał się Krzesimir – To co z tym łukiem i Tatarem?
-No założyliśmy się, któren z nas lepiej z łuku strzela – zaczął opowiadać Bzdzisław – a potem Tatar na kawałku skóry wygarbowanej, tarczę węglem z ognia wyciągniętym narysował i poszedł na sosence ją powiesić... a ja akurat pierwszy miałem strzelać... więc łuk próbował ja naciągnąć, napociłżem się, ale w końcu strzałę udało mi się nałożyć...
-I? - zapytał z ciekawością Krzesimir.
-I mi się wymskła – spokojnie powiedział Bzdzisław patrząc na trzymany łuk.
-Chyba... wymsknęła – podpowiedział Dobrowoj
-Czy tak, czy siak... poleciała – rzekł Bzdzisław.
-I? - ponownie, dość zdawkowo zapytał Krzesimir.
-I... ta wymsknięta strzała zintegrowała Tatara, tarczę i sosenkę w jeden twór – odparł Bzdzisław
-Zastrzelił Waść Tatara? - zapytał Dobrowoj – Naszego gościa?
-Cóż... - odparł Bzdzisław – Wolałbym słowo „Zintegrowałem”
-No, Tatarowi to w sumie obojętne – powiedział Krzesimir – i cóż teraz tym fantem poczniem?
-Hmm – zadumał się Dobrowoj – W sumie to wypadek był... winy żadnej tu naszej nie widzę, ani powodu do wojny z racji zintegrowania jednego skośnookiego z tarczą...
-A właśnie... tarcza – zaczął Bzdzisław – tarczę to bym sobie wziął, coby samemu poćwiczyć
-A na co wam akurat ta tarcza? - zapytał Krzesimir – To nie może kolega swojej własnej zrobić?
-A bo ta wyglądała jakby ją z pośladków Kasztelana naszego zdjęto – powiedział Bzdzisław – nawet rowek pośrodku był...
-A fuj – wzdrygnął się Dobrowoj
-A podwójne fuj – dodał Krzesimir – i lepiej na koń siądźmy zanim te dwa tümeny tu nadjadą, i zechcą się sprawdzać w strzelaniu z łuku, bez użycia tarczy
-Tak, na koń panowie – powiedział Dobrowoj
-A ja? - zapytał Bzdzisław
-A waść na tatarskiego kuca siądziesz – odparł Dobrowoj.
-Może tak być – rozweselił się Bzdzisław – Sprawdzę czy cebuli w sakwach nie ma
I tak nasi dzielni rycerze odjechali z miejsca gdzie w 1241 pojawili się kolejni wojownicy Mongolscy, którzy bez problemów zintegrowali wielu naszych rycerzy, niekoniecznie z drzewami. Ale to już inna historia...

*najazd nastąpił zimą... ale co mi tam