*********************************** STRONA ZAWIERA TEKSTY OBRAZOBURCZE!!! CZYTASZ NA WŁASNE RYZYKO**************************

środa, 29 lutego 2012

ŻBIK W WERSJI NEWS CZ. 43

PONIEDZIAŁEK – Zebranie naszej dzielnej brygady. Pułkownik Żelazny przedstawił plan akcji przeciwdziałania narkomanii. Będziemy walczyć z handlarzami narkotyków. Pułkownik zaproponował, abyśmy obmyślili tajny, nikomu nie znany kryptonim akcji. Posterunkowy Paproch rzucił pomysł nazwania akcji „Handlarzom Narkotyków Mówimy Stanowcze – Do Widzenia”. Pułkownik przyrżnął mu aktówką i poprawił kaktusem rosnącym w pudełku po margarynie „LeżałamKołoMasła”. Posterunkowy Paproch się obraził i upadł.
Pułkownik zerknął na kaprala Kluchę. Twarz kaprala zwiastowała nadchodzącą burzę jego tkanki mózgowej. To mogło skończyć się tylko w jeden sposób. Po wszystkim, pułkownik Żelazny wywietrzył pokój. Kapral Klucha został wyproszony, a pułkownik zapalił od razu dziesięć paczek kadzidełek, w celu dezaktywacji smrodu pozostawionego przez kaprala. Kiedy można było już otworzyć oczy, pułkownik spojrzał na mnie. A ja bezmyślnie wpatrywałem się w krajobraz za oknem. A na dworze ksiądz Moherski gonił właśnie owcę Zuzię w kierunku zakrystii. Chyba powiedziałem na głos imię owcy, bo pułkownik powiedział, że „Zuzia” to dobry pomysł na tajny kryptonim naszej operacji. Zadzwonił telefon. Dzwonił Naczelnik Wydziału Do Walki z Narkotykami, niejaki Joint Czesław. Zapytał jak rozwija się akcja „Zuzia”. Podobno niejaki Bóg jest wszechwiedzący. Joint Czesław też, tylko o pięć minut przed obywatelem Bogiem.

WTOREK – Akcja pod szkołą podstawową im. Papieża Stefana VI. Siedzimy w nieoznakowanym Polonezie. Nie podoba mi się to, bo kapral Klucha na znak nieoznakowania... zdjął z dachu koguta. A napisy zostały. Udajemy, ze jesteśmy z tej szkoły. Ja przekręciłem czapkę daszkiem do tyłu a Klucha się ogolił. Zupełnie nie potrzebnie. Najstarsi uczniowie byli zarośnięci jak neandertalczycy i w czasie przerw popijali wino „Junior” tuż za płotem otaczającym podstawówkę. Ale nie zwracaliśmy na nich uwagi bo pułkownik Żelazny nakazał nam obserwowanie dealerów. Niestety, nie udało nam się nikogo zauważyć. Ale chyba nas zauważono. Bo przyjechał czarny samochód, i trzej łysi panowie trochę popsuli nasz samochód bejsbolami. Na komendę wróciliśmy miejską komunikacją.

ŚRODA – Po nieudanej, wczorajszej akcji, pułkownik Żelazny wysłał Paprocha razem z Kluchą do inwigilowania przedszkola. Stwierdził, ze przynajmniej tutaj im się nic nie stanie. Mylił się jednak. Ponownie pojawili się barczyści panowie w czarnym samochodzie. Tym razem jednak nie potłukli naszego Poloneza. Ale to tylko z tego względu, że nasi funkcjonariusze poszli na piechotę. Potłukli za to posterunkowego Paprocha. Na tyle dotkliwie, ze po powrocie na komisariat, posterunkowy twierdził, ze jest chomikiem. Na potwierdzenie czego ukradł Żelaznemu ze stołu, parę dorodnych owoców i wypchał sobie nimi usta. Wyglądał dziwnie, bo w tej parze znalazła się mandarynka i grejpfrut. Jego krzywy „uśmiech” nie spodobał się składającej zeznania emerytce. Ta myśląc, że Paproch nie bierze na poważnie jej słów, zdenerwowała się i przywaliła posterunkowemu swoją drewnianą laską, w policzek wypchany grejpfrutem. Wprawiony znienacka w ruch grejpfrut, uderzył w mandarynkę, i zgodnie z prawami fizyki kwantowej i przepisami o ruchu drogowym w Ugandzie, mandarynka wystrzeliła z ust Paprocha z siłą siedmiokrotnie większą, niż siła emerytki użyta do rozbujania drewnianej laski. Wezwana karetka zabrała panią emerytkę, trafioną mandarynka w środek czoła. Ale dzięki jej ciosowi, posterunkowy Paproch jakby odżył. Ale to nic dziwnego. W końcu niecodziennie połyka się grejpfruta w całości.

CZWARTEK - Na komendę zadzwonił dealer narkotyków i powiedział żebyśmy dzisiaj nie przyjeżdżali bo im się popsuł jeden bejsbol, i muszą kupić nowy. W głowie naszego przełożonego wykiełkował chytry plan. W pełnym rynsztunku, wyposażeni na drogę w kanapki i termos, pokłusowaliśmy tym razem w kierunku najbliższego żłobka. Pewni sukcesu, zakamuflowaliśmy się przy stojącym obok wejścia, kontenerze na śmieci. Plan został przemyślany przez pułkownika w pośpiechu, ale w najdrobniejszych szczegółach. Niestety, nasz przełożony nie wziął pod uwagę, że panowie z czarnego BMW mają jeszcze jeden kij bejsbolowy. Nie wróciliśmy już tego dnia na komendę, bo panowie zamknęli nas w kontenerze i zaspawali klapę.

PIĄTEK – Wobec fiaska wszystkich poprzednich akcji, pułkownik Żelazny postanowił wezwać antyterrorystów. My nie specjalnie nadawaliśmy się do użytku, a do tego paskudnie cuchnęliśmy zawartością zużytych pampersów z kontenera. Rozmowa z szefem AT-eków przebiegała w miłej i konstruktywnej atmosferze. Pułkownik na przemian siniał i purpurowiał, aby na końcu bojowo zesztywnieć i upuścić z rąk słuchawkę. Antyterroryści zapowiedzieli się na sobotę.

SOBOTA – Rano, kiedy nie zdążyliśmy jeszcze zjeść nawet kanapki z chlebem, przed naszym posterunkiem zatrzymały się dwa opancerzone wozy bojowe. Z zazdrością patrzyliśmy się, na wysypujących się z wnętrza antyterrorystów w kominiarkach i w pełnym uzbrojeniu. Kapral Klucha zauroczony widokiem rosłego dowódcy, postanowił go powitać jak najserdeczniej potrafił. A potrafił tylko witać się z misia. Jednakże zdążył tylko rozłożyć ręce, zbliżenie już mu nie wyszło. Zdzielony przez szefa AT-eków, klasycznym prawym sierpowym, uniósł się na kilkanaście centymetrów nad ziemię zostawiając na posadzce buty. Boso, przefrunął nad biurkiem podawczym i spadł na uprawianego przez pułkownika Żelaznego, dwumetrowego kaktusa. I to z nim zrobił „misia”. A nawet go chyba ucałował, bo i usta miał pokłute. Antyterroryści przebywali u nas tylko piętnaście minut. Po czym ruszyli do akcji. Dowódca, buńczucznie zaznaczył, że będą z powrotem za jakąś godzinkę i żeby im piwo kupić. Nasz przełożony słysząc to, standardowo siniał i purpurowiał na przemian. Dopiero kiedy AT-ecy szurając i tupocząc opuścili nasz posterunek, pułkownik osiągnął swój zwykły, blady kolor. Chyba nie lubi antyterrorystów. Kapral Klucha chyba już też.

NIEDZIELA – W sobotę minęła umówiona godzina, minęło południe, w końcu minęła cała sobota. A antyterrorystów ani widu, ani słychu. Dzisiaj dostaliśmy informację z wysypiska śmieci. Jakieś dzieci znalazły dwa bardzo pogięte wozy bojowe. Zadzwonił telefon. To jeden z panów z czarnego BMW, poinformował nas, że wczoraj popsuł im się drugi bejsbol, i żebyśmy dzisiaj nie przyjeżdżali. Chytry plan wykiełkował ponownie w głowie naszego przełożonego, ale zaraz kiełek zwiądł i opadł. Pułkownik zdał sobie sprawę, ze w końcu pierwszy bejsbol mógł już wrócić z naprawy. Patrzyliśmy przez okno. A na dworze, ksiądz Moherski w podkasanej sutannie, biegł truchtem za beczącą owcą Zuzią. Ale jej nie dogonił, bo przewrócił się na leżące grabie. Zadzwonił naczelnik Joint Czesław. Powiedział, że akcja „Zuzia” odwołana. Dla księdza Moherskiego chyba też, bo upadł na genitalia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz