*********************************** STRONA ZAWIERA TEKSTY OBRAZOBURCZE!!! CZYTASZ NA WŁASNE RYZYKO**************************

niedziela, 31 lipca 2011

OD PREZESA

Kolejne nagranie z KANAŁU PIOSENKI DEBILNEJ

OD PREZESA


Ponieważ cała redakcja pojechała na wakacje (za moja ciężką krwawicę), i nie chce nic zamieszczać (oj zwolnią się miejsca pracy, oj zwolnią...), musiałem sam, osobiście coś wrzucić. To zaproszenie do kanału PIOSENKI DEBILNEJ (patrz - prawy panel nawigacyjny). To śpiewam ja, Jarząbek...  nie, EdGarŻelazny. 

piątek, 22 lipca 2011

KURT


- Powiedz mi Kurt – pytam starego przyjaciela – skąd w ludziach jest tyle skurwysyństwa? 
- A jest? – pyta zdziwiony. 
- No stary, chyba żartujesz – mówię – co kogoś spotkam, to startuję do niego z pozycji jakiegoś tam zaufania, a dziewięćdziesiąt dziewięć procent odpłaca za to świństwem, chamstwem i skurczybyctwem. 
- Sprawdza się teoria pana Darwina – odpowiada Kurt. 
- To znaczy, że co? – pytam 
- No jak rany, ty tępy jesteś czy co? – pyta rozdrażniony Kurt. 
- Niezbyt, ale dzisiaj coś mi lewa półkula słabo pracuje, więc nie truj tylko mów – mówię lekko już zdenerwowany. 
- Dobra…czy pochodzimy od małpy to nie wiem ale, że jesteśmy zwierzętami to prawda i o tym przekonujesz się na każdym kroku, ale nie potrafisz tego zaakceptować…stary, przystosuj się wreszcie. 
- Nie umiem – mówię ze smutkiem. 
- Ja też nie, ale udaję, że jestem przystosowany – odpowiada Kurt. 
- No to co mam robić? – pytam. 
- No, to co zwykle…siusiu, kupka, paciorek, nie pij, nie pal, no i żadnych panienek – śmieje się Kurt. 
- Bez panienek?! – pytam zdziwiony. 
- Szła dzieweczka do laseczka, zobaczyła glistę, nie wiedziała co z nią zrobić, wsadziła se w … - nuci Kurt i odchodzi. 
- Masz nasrane – mówię i idę bić się z myślami.

..............................

- O kurwa, Kurt! - krzyczę - Jestem szczęśliwy! 
Kurt przygląda mi się uważnie. 
- A mocz badałeś? - pyta. 
- A na cholerę?! - mówię zdziwiony 
- A krew? Zrobiłeś prześwietlenie? A jak nerki, wątroba Ok.? - pyta. 
- Nie wiem stary, po co mi te wszystkie badania? - pytam. 
- Żebyś znowu spłynął z chmur na ziemię… a propos, czy nic cię nie boli, może ząbki, może główka, hę? - pyta Kurt. 
- Obrzydliwy jesteś! - krzyczę - Sparszywiłeś mi tą chwilę szczęścia… 
- Gówno prawda - mówi Kurt - tylko ci się wydawało, że to szczęście… 
- A jeśli nie? - pytam - A jeśli to naprawdę to, o czym można tylko poczytać w ckliwych romansidłach, a jeżeli to naprawdę szczęście? 
- To by znaczyło, że jesteś bardziej chory niż przewiduje ustawa i być może czas najwyższy aby ogłosić stan zagrożenia epidemią! - mówi Kurt. 
- Pieprzysz! - odpowiadam. 
- Luuudzieee… ! On jest szczęśliwy…kryć się!!! - krzyczy Kurt w stronę spacerujących pod blokiem emerytów. O dziwo, dziadkowie reagują i dość sprawnie kryją się za ławką. 
- Byli w partyzantce! - mówi Kurt. 
-Naszej, czy ich? - pytam.

..............................

Siedziałem w pokoju, cicho jak mysz pod miotłą, kiedy Kurt zapukał do drzwi. Nie wpuściłem go, bo chciałem mieć chwilę cholernego spokoju. Kurt jednak nie przestawał walić w drzwi. Najpierw robił to dość bezładnie, po czym udało mu się złapać rytm i napierniczał w drzwi, w takt znanego wszystkim kibicom utworu. Cóż miałem zrobić? Otworzyłem. Kurt był spocony i dyszał. Rozcierał przy tym obolałe dłonie. 
- Słuchaj! - wysapał - Chciałem ci tylko powiedzieć, żebyś do mnie dzisiaj nie przyłaził, bo chcę mieć chwilę cholernego spokoju - powiedział i zbiegł na dół. Zamknąłem drzwi. Odczekałem chwilę i zbiegłem za nim. Już po chwili, puchły mi dłonie od nawalania w jego drzwi.

..............................

Transatlantyk. Płyniemy z Kurtem w niewiadomą stronę, poprzez spienione fale. 
- Kurt, co byś zrobił, gdyby ta pieprzona łupina zaczęła tonąć? - pytam, wskazując wzdłuż pokładu statku. 
- Zacząłbym się modlić - mówi Kurt szeptem, przebierając przy tym ze zdenerwowania palcami. 
- O co? - pytam. Kurt rozgląda się czujnie. 
- Żeby ten facet, któremu pożyczyłem moją kamizelkę ratunkową, zdążył mi ją oddać - mówi.

..............................

Jadę razem z Kurtem tramwajem. Wszystkie miejsca pozajmowane są przez emerytów rozgadanych o braku kultury, wychowania i tym podobnych bzdetach. 
- Widzisz tą babinkę w zielonej chustce, która właśnie wsiadła? - pyta Kurt. Kiwam głową na potwierdzenie. Babcia przepycha się przez tłumek ludzi, dopada do wolnego miejsca i siada pełna zadowolenia. Cała ta operacja trwa około dwóch minut. Tramwaj powoli zbliża się do następnego przystanku. 
- Ona tutaj wysiada - mówi Kurt. Przyglądam się staruszce zrywającej się z krzesełka i ponownie przepychającej się do wyjścia. 
- Pewnie chciałbyś to jakoś skomentować? - mówię do Kurta. Kurt uśmiecha się półgębkiem. 
- No cóż, to była kobieta sukcesu - mówi. 
- Chwilowego - dodaję. 
- Ale zawsze - mówi Kurt. 
- Ten z identyfikatorem, też liczy na sukces - mówię, wskazując na zbliżającego się kontrolera biletów. 
- Stary…wypieprzamy…- szepcze Kurt, wyskakując na ulicę.

..............................

- Słuchaj stary - mówię do Kurta - Czy wiesz, jak to jest, kiedy człowiek się ześwini? 
Kurt zaczyna chrumkać jak rasowy przedstawiciel świńskiego rodu. 
- Cholera…chyba to wiesz - mówię.

..............................

Siedzimy z Kurtem na ławce w parku. Kurt obgryza paznokcie i wypluwa je na alejkę. Przechodzący przez park spacerowicze, obchodzą naszą ławkę dobre trzy metry od nas. 
- Długo będziesz jeszcze pluł? - pytam - Zachowuj się, bo budzisz obrzydzenie u ludzi. 
- Co?! - dziwi się - Ja wywołuję obrzydzenie? To oni powinni się zastanowić jakie obrzydzenie wywołują u mnie - dodaje i spluwa pod nogi człowieka dystyngowanego. Człowiek dystyngowany, rzuca się w bok i potrąca staruszkę z laską. Odnotowuję upadek tejże pary i patrzę z wyrzutem na Kurta. 
- No i czego się gapisz? - pyta Kurt - Przecież ich nawet palcem nie tknąłem - mówi, wgryzając się w paznokieć kciuka. 
- Napawa mnie obrzydzeniem -dodaje -życie w kanonie, bez możliwości odstępstwa od ustalonej normy. 
Patrzę na Kurta i przyglądam się ludziom. Coś jest w tym co mówi. 
- Ludzie za bardzo przyzwyczaili się do tego, że mówiono im co mają robić, teraz nikt nic nie mówi ale chory kanon pozostał - mówi Kurt. 
- Czasami, zadziwiają mnie twoje trafne uwagi - śmieję się. 
- Bo wraz ze zmniejszaniem się tkanki rogowej moich paznokci, zwiększa się moja inteligencja i stopień elokwencji - mówi Kurt. 
- Pieprzysz - śmieję się. 
- Czasami…jak któraś ma ochotę…-mówi.

..............................

- Cześć Kurt – mówię. 
- Mógłbyś zmienić tekst – odpowiada Kurt, lekko się uśmiechając. 
- Czyżby moje powitanie cię raziło? – pytam zdziwiony. 
- Nie, ale już mi się przejadło – mówi Kurt – Jak i wiele innych rzeczy. 
- Na przykład co? – pytam 
- Różne takie...czy to ważne? – pyta. 
- Ważne, nie ważne...zacząłeś temat to się nie chowaj w skorupę jak jakiś pieprzony winniczek, tylko zagajaj – odpowiadam. Kurt łypie na czubki swoich butów. 
- Winniczek nie jest pieprzony – mówi – tylko jego życie jest gówno warte. 
- Mógłbyś wrócić do tematu? – proszę Kurta. 
- Mógłbym – odpowiada – Tak więc winniczek...nie jest pieprzony. 
- A kto jest? – pytam już lekko znudzony. 
- Chciałbyś wiedzieć? – odpowiada pytaniem – 90 procent ludzkości to pieprzone, zasrane, skurwysyńskie dupki... – Kurt wyrzuca to z siebie jednym tchem. 
- To już akurat wiem – mówię spokojnie – Nic nowego. 
- Właśnie! – mówi – I dlatego jestem wkurwiony na cały świat, na Twoje „cześć” i na ... 
- Nie, na niego nie możesz...on jest very good ...słodki...no po prostu na niego Ci nie wolno – mówię. 
- Nie wiem o co Ci chodzi, na Ciebie jestem wkurwiony – mówi Kurt podniesionym głosem. 
- A, na mnie – mówię – na mnie to możesz, ile tylko chcesz...uwielbiam być chłopcem do bicia. 
- Zaraz, zaraz a o kim Ty myślałeś? – pyta Kurt. 
- No to cześć – mówię. 
- Mógłbyś zmienić...tekst – śmieje się Kurt i rozstajemy się w zgodzie. Jak zwykle.

..............................

- Mam do ciebie pytanko! - mówi Kurt, podchodząc do mnie na ulicy. Podaję mu rękę na powitanie. 
- No, słucham? - mówię zachęcająco. 
- Powiedz mi, jak reagujesz, kiedy spotykasz się z syfem o którym wiesz, że istnieje, ale nigdy się jeszcze z nim nie zetknąłeś? - pyta. 
- Czy mogę prosić o następne pytanie? - pytam Kurta. Uśmiecha się. 
- Nie, nie posiadam innego zestawu - mówi. 
- Ok. - mówię -Staram się ten syf pojąć i okiełznać, jeżeli jest to możliwe - odpowiadam. 
- Udało ci się to kiedyś? - pyta Kurt. 
- Nie - odpowiadam bez większego namysłu. 
- Tak myślałem…kiedyś zapytam cię, skąd się bierze syf, ale to jeszcze trochę czasu minie - mówi Kurt. 
- Trzymam cię za słowo - mówię. 
- No, no…won z łapami, zboczeńcu - śmieje się Kurt i odchodzi.

..............................

Siedzimy z Kurtem na ławce. Mój przyjaciel stroi miny i ogólnie zachowuje się dość dziwnie. 
- Co ty wyrabiasz? - mówię zdenerwowany - Krzywisz się jak pawian, machasz łapami…jesteś dziś zupełnie normalny? - pytam. 
- Zupełnie…po prostu moi starzy powiedzieli mi, że jak się nie zmienię, to będzie ze mną krucho, więc staram się zmienić - mówi Kurt, wybałuszając oczy i wydymając policzki. Robię to samo, żeby nie było mu przykro.

..............................

Idąc między blokami, zauważam Kurta rozmawiającego z jakąś nie znaną mi dziewczyną. Podchodzę bliżej. 
- Ja Kurt, ty Piętaszek - mówi Kurt do dziewczyny, wskazując ręką - Ty Piętaszek, ja Kurt - dodaje. 
Dziewczyna unosi brwi, zadziera nos i odchodzi. 
- O co chodzi z tym Piętaszkiem? - pytam Kurta - Bawisz się w Robinsona Cruzoe? 
- Nie, do cholery…,próbowałem tej cipie wytłumaczyć, żeby przyszła do mnie w piątek ale była zbyt tępa - mówi wzburzony Kurt. 
- No i co zrobisz? - pytam. 
- Muszę wstrzymać - odpowiada Kurt i odchodzi.

..............................

- Powiedz mi Kurt, ile ty masz właściwie lat? - pytam. 
- Ja? - dziwi się Kurt - Wiesz, że nigdy się nad tym nie zastanawiałem? - dodaje, drapiąc się po brodzie. 
- Ale masz chyba metrykę? - pytam. 
- Co mam? - odpowiada pytaniem. 
- Metrykę…akt urodzenia, taki świstek mówiący o miejscu urodzenia, rodzicach itp. - mówię. 
- Aaa…chodzi ci o metrykę! - wykrzykuje Kurt. 
- Tak, zgadłeś - mówię. 
- No to nie mam - smutno mówi Kurt. 
- Czego nie masz? - pytam. 
- Metryki - mówi Kurt. 
- A ty w ogóle coś masz? - pytam lekko skonsternowany. 
- No…mam…nerki, wątrobę, płuca, śledzionę, jelita, trzustkę i innych trochę farfocli - mówi Kurt. 
- Nie, cholera…mnie chodzi o rzeczy materialne jak dom, samochód, telewizor - mówię. 
- A po co? - pyta Kurt.

..............................

- Pycha ludzi zgubi - mówi Kurt. 
- Nie mówisz nic nowego - mówię do kolegi. 
- Pycha, zazdrość, głupota, nienawiść…to wszystko ich doprowadzi do zagłady - mówi Kurt, tak jakby mnie nie usłyszał. 
- To są człowieku banały - mówię. 
- To wszystko ich zeżre, zgnoi i wdepcze w błoto! - mówi Kurt. 
- No i co jeszcze wydumasz? - pytam. 
- A chuj z nimi - mówi Kurt i odchodzi.

..............................

Wyglądam przez okno i widzę, że po środku osiedla, na placu zabaw, ktoś rozpala ognisko. Wybiegam z domu aby przyjrzeć się temu widowisku. Ku memu zdziwieniu, okazuje się, że tajemniczym podpalaczem ogniska, okazuję się być Kurt. 
- Co ty do cholery wyrabiasz? - pytam, podchodząc bliżej. 
- Próbuję podpalić to dziadostwo - mówi Kurt, pokazując mi zebrane przez siebie kawałki drewna. 
- Porąbałeś ławkę? - pytam. 
- Ale tylko jedną, bo mnie jacyś emeryci w parku zdybali - mówi Kurt, wkładając między kawałki drewna, zmiętą gazetę. 
- P co to ognisko? - pytam 
- Wiele już w życiu rzeczy robiłem i stwierdziłem, że są do dupy…ogniska nigdy jeszcze nie rozpalałem - odpowiada Kurt, podkładając ogień. 
- A jeśli się okaże, że to też jest do dupy? - pytam. 
- Jest jeszcze kupę rzeczy, których nie robiłem - mówi Kurt. Z oddali słychać syrenę straży pożarnej. 
- A jakie to są…te inne rzeczy? - pytam, uciekając razem z Kurtem. 
- No…jeszcze…nigdy…nie uciekałem…przed strażą pożarną… - sapie Kurt, poprawiając okulary.

..............................

- Czy czułeś kiedyś pustkę? - pytam. Kurt poprawia czapkę na głowie. 
- Wiele razy - odpowiada smutno. 
- No i co wtedy robiłeś? - pytam ponownie. 
- Normalnie, odpowiedziałbym ci, że nażarłem się czereśni - mówi Kurt -ale dziś nic mi do głowy nie przychodzi… na pewno chciałbym tą pustkę czymś wypełnić - dodaje ze smutkiem. 
- Dlaczego, co jakiś czas jesteśmy skazywani na pustkę? - pytam. 
- Bo tylko to uczucie, popycha nas do działania, a cudze szczęście wzbudza zazdrość i nakręca nas podwójnie - mówi Kurt. 
- Dzięki za wywiad - mówię. 
- Spadaj - mówi Kurt i odchodzi.

..............................

- Kurwa mać - klnie Kurt, próbując przybić gwóźdź do starej deski. 
- Czego klniesz, lepiej byś się nauczył wbijać gwoździe! - mówię, podchodząc do Kurta. 
- To nie dlatego klnę - mówi kurt, próbując wyprostować skrzywiony gwóźdź - Klnę, bo mnie cholera bierze na to wszystko, a gwoździe wbijam tylko dlatego, żeby nie myśleć o tym co mnie gryzie - mówi Kurt i krzywi się na widok tego, co dokonał z gwoździem. 
- Masz rację, trzeba się wyładować, ale jeżeli naprawdę chcesz się zatracić w swojej tytanicznej pracy, mam dla ciebie propozycję - mówię. 
- No, jaką? - pyta czerwony ze złości Kurt. 
- Wbijaj je łebkami w drzewo, to pomaga na każde tarapaty - odpowiadam. Kurt się uśmiecha. 
- Aż tak nawalony, to nie jestem - mówi i rzuca deskę na ziemię.

..............................

- Cześć Kurt - mówię do przyjaciela -czy mógłbyś mi dzisiaj powiedzieć coś ciekawego na temat kobiet?
- Ciekawego? - dziwi się Kurt. - A cóż w nich może być ciekawego? - dodaje. 
- No…wydawało mi się… - próbuję wytłumaczyć moje stanowisko. 
- Właśnie, wydawało ci się - mówi Kurt - wszystkim się ciągle coś wydaje, a jak przejrzą na oczy, to jest już za późno - dodaje, wycierając nos rękawem. 
- Zresztą wiesz dobrze, że jeśli tylko zechcesz to powiem ci to na co czekasz - mówi. 
- Nie - zaprzeczam -wolę prawdę. Kurt uśmiecha się, uważnie mi się przyglądając. 
- Ludzie boją się prawdy - mówi. 
- Ja już nie - odpowiadam. 
- No dobra, o czym mówiliśmy? - pyta Kurt. 
- Miałeś mi powiedzieć coś ciekawego na temat kobiet - odpowiadam. 
- Ciekawego? - dziwi się Kurt - A cóż w nich może być ciekawego? - dodaje, szeroko i serdecznie się uśmiechając.

..............................

- Cześć Kurt, co słychać? -pytam. 
- Psztyngle, grząśle i miękawki - mówi całkiem poważnie, przykładając ucho do trawnika. 
- Jak im się żyje? - pytam. 
- Tak samo jak nam, choć wyglądają inaczej - mówi Kurt, rozgarniając trawę. 
Po chwili wstaje z kucek i zaczyna obiema nogami, skakać po trawniku. 
- A teraz im się kurwa żyje gorzej - mówi zasapany.

..............................

Kurt stoi przy wiszącym na ścianie budynku, aparacie telefonicznym i zawzięcie wystukuje numer na klawiaturze. 
- Gdzie dzwonisz? - pytam. Kurt ponownie wdusza klawisze. 
- Do telefonu zaufania - odpowiada. 
- Po co? - pytam zdziwiony. 
- Chcę powiedzieć, że im też nie ufam! - odpowiada, kasując połączenie i ponownie stukając w klawiaturę.

..............................

Idziemy z Kurtem po chodniku jednej z centralnych arterii naszego grodu. Zaczepia nas kolorowo ubrana cyganka, obwieszona błyskotkami. 
- Ja powróżyć, złoty pan, cyganka prawdę powiedzieć - mówi z charakterystycznym akcentem. 
Kurt zatrzymuje się i uważnie przygląda kobiecie. 
- Ja powróżyć, złoty pan - powtarza cyganka, próbując złapać Kurta za rękę. 
- Bardzo panią przepraszam, ale nie wiem czy zdaje sobie pani sprawę z tego, jak wiele w dzisiejszych czasach kosztuje informacja. A pani chciałaby uzyskać z mojej ręki informację, a to jest dużo warte, nie wiem czy jest pani na to przygotowana finansowo - mówi Kurt, podsuwając dłoń w kierunku cyganki. 
- Ja płacić? - dziwi się cyganka i zaczyna przeklinać w bliżej nie określonym języku. A że są to przekleństwa, przekonuje mnie oplucie butów Kurta przez cygankę. 
- Widzisz chłopie - mówi Kurt, klepiąc mnie w ramię - jeszcze nie wszyscy przystosowali się do nowej rzeczywistości…a pani już dziękujemy - dodaje, zwracając się do cyganki. 
Odchodzimy spokojnie, pozostawiając rozeźloną kobietę na ulicy.

..............................

- Słuchaj stary - mówię do Kurta - czy uważasz, że nasze rozmowy cokolwiek wnoszą w rozwój świata? - pytam. 
Kurt spogląda na mnie spod przymkniętych powiek. Razi go światło wschodzącego właśnie słońca. 
Kurt wygląda dosyć dziwacznie. 
- Nie - odpowiada bez chwili zastanowienia. 
- No to po co gadamy? - pytam. 
- Bo Bóg dał nam nieopatrznie tą możliwość. Mamy głos - mówi. 
- Mam jasność - mruczę. 
- Ja też, chociaż może ciut większą - mówi Kurt, mrużąc oczy. Słońce wstaje.

..............................

- Hej Kurt - krzyczę widząc Kurta, wychodzącego z klatki schodowej - Mam problem. 
- Dodaj do niego trochę sosu pomidorowego. Jako spaghetti będzie łatwiejszy do przełknięcia - odkrzykuje Kurt, szybko się oddalając. 
- No to mam drugi problem - myślę - skąd do cholery wziąć ten przeklęty sos pomidorowy?

..............................

Zuzanna przeciąga się, prezentując swoje wdzięki. 
- Nigdy cię nie opuszczę - mówi - zawsze, zawsze będę z tobą, bo cię kocham. 
- Gdybym w to wierzył, to już by mnie tu nie było - mruczę, przewracając się na drugi bok.

..............................

-Kurt! - krzyczę - mam eksplozję talentu. 
- To zmień slipy - odkrzykuje Kurt.

..............................

Spotykam Kurta w wesołym miasteczku. Stoi koło karuzeli i uważnie się jej przygląda. W ręku trzyma metalową rurkę. 
- Cześć, co robisz? - pytam. 
- A nic, tak się gapię - mówi. 
- Co to za żelastwo? - pytam, wskazując na rurkę w jego ręku. 
- A nie wiem…tu sterczało, to sobie wyciągnąłem - odpowiada, wskazując na skomplikowany mechanizm karuzeli. 
- I jak to wyciągnąłem, to odpadł taki sworzeń i dwa kółka zębate…- dodaje. 
- Chodź na lody - mówię, pośpiesznie odciągając Kurta.

..............................

- Czy wiesz, co jest największym idiotyzmem megalomana?- pyta Kurt. 
- Nie, gadaj - odpowiadam. 
- Samospalenie się pośrodku pustyni - mówi Kurt uśmiechając się szeroko. 
- Fakt, nie byłby to zbyt spektakularny wypadek - mówię - ale czy miałeś kogoś konkretnego na myśli? 
Kurt uśmiecha się tajemniczo. 
- Nie, choć zawsze mi się wydawało, że chciałeś być w centrum uwagi - mówi. 
- Wali cię stary…ja i pustynia…już przy 25 stopniach czuję się chory - śmieję się. 
- No to mnie trochę pocieszyłeś - mówi Kurt i odchodzi.

..............................

- Czy zauważyłeś, że się zmieniliśmy? - pytam Kurta. Kurt patrzy na mnie smutnym wzrokiem. 
- Wiem - odpowiada - Zastanawiam się tylko, czy to dobrze czy też źle? 
- Nie wiem - mówię - jesteśmy jednocześnie mądrzejsi i głupsi zarazem. 
- Chyba masz rację - przyznaje Kurt. 
- Z tego, że mam rację nic nie wynika - mówię. 
- Nic - odpowiada Kurt i wraca do przerwanych zajęć.

..............................

Kurt zaproponował mi wjazd na dach wieżowca. Nie wiem jak mu się to udało załatwić, ale stoimy na dachu i rozglądamy się po okolicy. 
- Wiesz ilu ludzi tu żyje? - pyta Kurt, wskazując ręką na położone w dole miasto. 
- Nie wiem…może milion? - mówię niepewnym głosem. Kręci mi się w głowie od wysokości. 
- E tam - mruczy Kurt - Tylko parę osób, reszta to stado bydła. 
- Nisko oceniasz społeczność naszego miasta - mówię. 
- Nisko?! - dziwi się Kurt - To najwyższy punkt w mieście i uważam, że oceniam ich wyjątkowo wysoko. 
- Może i masz rację - mruczę pod nosem. 
- Ciekawe, jak długo bym spadał? - mówi Kurt. 
Miasto wydaje się oddalać.

..............................

- Wiesz co? - mówię do Kurta - Lubią cię! 
- Kto?! - pyta Kurt i nerwowo rozgląda się wokół siebie - Co ty mi tu za głodne kawałki opowiadasz? 
- Serio stary! - śmieje się do niego - Stajesz się popularny. 
- Ja?…Zgłupiałeś…ja nawet listonoszowi nie otwieram od czasu jak ten poprzedni zadusił tą babcię z parteru - mówi Kurt. 
- Nie, mylisz się - mówię - ona dostała zawału na widok ostatniego odcinka renty. 
- Tak powiadasz? - pyta zdziwiony - To w zasadzie, mógłbym mu choć raz otworzyć drzwi. 
- A skąd wiesz, że nie zadusi ciebie? - pytam. 
- To prawda - mówi zamyślonym głosem. 
- Może babcia mu się nie podobała, a ty wręcz przeciwnie - śmieję się. 
- Myślisz, że mu się podobam? - pyta Kurt, strzepując niewidoczny paproch z kurtki. 
- Przecież ci mówiłem, że stajesz się popularny - mówię z uśmiechem. 
- To przez ciebie, łachmyto - mówi Kurt. 
- I ja ciebie też - śmieję się. 
- Kiedyś ci za to odpłacę -nerwowo mówi Kurt i odchodzi, stawiając kołnierz kurtki.

..............................

- Czy potrafisz być w stu procentach sobą? - pytam Kurta. 
- Nie - odpowiada - A ty? 
- Ja też nie - mówię zamyślony. 
- Skoro tak, to wychodzi na to, że nawet wobec siebie, udajemy - mówi Kurt. 
- A żeby to jasna cholera - przeklinam. 
- Ooo…czyżby przebłysk? - śmieje się Kurt.

..............................

- Jestem wkurwiony! - mówię do Kurta. 
- Na co? - pyta spokojnie. 
- Na świat, na ludzi, na samego siebie - odpowiadam. 
- No i co z tego? - pyta Kurt. 
- Nic cię to nie obchodzi? - pytam zdziwiony. 
- A powinno? To przecież twoje wkurwienie a nie moje - mówi. 
- Nie podzielasz moich odczuć? - pytam. 
- Jak podzielę, to też będę wkurwiony, a na co mi to? - pyta - Obudziłem się rano, zobaczyłem słońce, wypiłem herbatę i słońce nadal było, i poczułem się błogo a teraz ty próbujesz wprowadzić nieład w moją sielankę…oj niegrzeczny chłopiec…będzie lanie - śmieje się. 
- Przeszło mi - mówię zdziwiony. 
- Cześć! - mówi nagle Kurt. 
- Dlaczego uciekasz? - pytam. 
- Żeby na mnie nie przeszło - odpowiada.

..............................

- Czy wiesz, że są ludzie którzy czatują? - pyta Kurt. 
- Na co? - pytam. 
- Nie „na co”, tylko na kogo - odpowiada Kurt - Na mnie, na ciebie, na kogokolwiek, czekają żebyś do nich zadzwonił i poprosił o drobną przysługę…no i już cię mają w ręku, bo na tym świecie jest tylko przysługa za przysługę. 
- A na innym? - pytam. 
- Co na innym? - pyta Kurt. 
- …świecie - dodaję. 
- Aha…a to nie wiem…ale uważaj na czatujących - mówi Kurt. 
- Chciałem cię właśnie poprosić o… - mówię. 
- Spadaj - śmieje się Kurt.

..............................

Spotyka Kurta na wakacjach. 
- Do dupy - mówi Kurt na powitanie. 
- Co „do dupy”? Popatrz stary, takie piękne lasy, rzeki, jezioro…i co, nie rusza cię to? - pytam. 
- Mnie rusza tylko po buraczkach - mówi Kurt. 
- No nie gadaj, nie podoba ci się tutaj? - pytam. 
- Wszystko jest do dupy, nie ma różnicy czy jestem w domu, czy w tej wynajętej chatce pustelnika - mówi Kurt, plując na ziemię. 
- A kąpałeś się już? - pytam - Może byś tak wlazł do wody i może wtedy zauważyłbyś różnicę? 
Kurt natychmiast włazi do wody w ubraniu i siada, zanurzając się po szyję. 
- Miałeś rację - mówi - teraz czuję różnicę, w domu mam cieplejszą wodę. 
Wstaje i odchodzi leśną ścieżką, ciągnąc za sobą ślad cieknącej z niego wody.

..............................

- Czy wiesz, że świat składa się z samych skurwysynów? - mówi Kurt, kiedy spotyka mnie w kolejce po mleko. 
-Aż tak? - pytam. Pół kolejki już zaczyna się nam przyglądać. 
- Czasami dochodzę do wniosku, że naprawdę jesteśmy sami…a pani czego się gapi? - krzyczy do odwracającej się babinki. Babcia skonsternowana, odwraca się do Kurta tyłem. 
- Mówię ci, skurwysyny …jebane, pieprzone skurwysyny - mówi. Kolejka zaczyna szemrać. 
- Ale skąd wysnułeś tak oskarżycielski wniosek? - pytam. 
- Znasz Jolkę? - pyta. 
- Znam - odpowiadam i robi mi się ciepło na myśl o jej wszelkich wypukłościach. 
- Zaprosiłem Jolkę do siebie…no wiesz co jest grane? - mówi Kurt. 
- Wiem, chciałeś jej swój klaser pokazać - odpowiadam już całkiem poważnie owładnięty widokiem Joli. 
- Klaser też, no i… akurat musiał przyjść kumpel…- smutno dodaje Kurt. 
- I wam przeszkodził? - pytam. 
- Przeszkodził? - mówi rozdrażnionym głosem - Ten sukinsyn zaczął ją podrywać. 
- No i…? - pytam. 
- No i rano zadzwoniła, żebym podał jej, jego telefon… i teraz zamiast…no…to stoję w tej pieprzonej kolejce po mleko, chociaż mleka nie cierpię i muszę znosić te wstrętne baby, które stoją z tymi zasranymi siatami…- wrzeszczy Kurt. 
Biorę go pod rękę i wyprowadzam ze sklepu. 
- Będą miały teraz o czym opowiadać - mówię. 
- Zrobiliśmy je na szaro - śmieje się Kurt. 
-Dobra, dzwoń po Jolkę - mówię.

poniedziałek, 18 lipca 2011

MISZCZ II PLANU






OD REDAKCJI

I znów, kolejna ankieta dobiegła końca. Tym razem pytaliśmy o imię które nadalibyście dziewczynce. I po raz pierwszy doszło do REMISU!. Do remisu pomiędzy miłośnikami imienia Ciągutka (3 głosy) oraz imienia Żulisława (też 3 głosy). Imiona:Felga i Masakra otrzymały po 2 głosy. Nikt natomiast nie chciałby, aby jego córka nosiła jedno z wdzięcznych imion: Ekstradycja, Pasztetowa czy też Gruźlica. To dziwne, bo Pasztetowa to piękne imię. Na przykład taka Pasztetowa Podlaska. Ale cóż. De gustibus non est disputandum.

niedziela, 17 lipca 2011

KURT

-Życie jest piękne – powiedziała Zuzanna, przeciągając się w słońcu. 
-Życie tak, ale co do Ciebie, mam wątpliwości – odpowiadam. 
............................................

-Słuchaj stary – mówię do Kurta – czy możesz uwierzyć, że zdarzają się rzeczy o których nie miałem wcześniej pojęcia i o których mi się nawet nie śniło? - pytam. Kurt grzebie patykiem w piasku pod stopami i przygląda się swoim rysunkom. 
-Pewnie, że mogę. A dlaczego miałbym Ci nie wierzyć...no sam popatrz, czy podejrzewałbyś mnie o znajomość wietnamskiego? – Kurt wskazuje swoje bazgroły na piachu. 
-Nie, no w życiu?! – odpowiadam zgodnie z prawdą. 
-Ja też jeszcze wczoraj o tym nie wiedziałem – mówi Kurt . 
-A co się stało wczoraj? – pytam. 
-Kupiłem torbę ryżu i zapamiętałem napisy – mówi Kurt uśmiechając się. 
-A co tu jest napisane? – pytam, wskazując Kurtowe rysunki. 
-„Spożyć przed” – mówi Kurt. 
-A „po” nie można? – pytam. 
-Chyba wkroczyliśmy w sferę seksu – mówi Kurt. 
-Masz rację, lepiej się pożegnajmy – mówię. 
-Tak będzie najlepiej – odpowiada Kurt i odchodzi machając patykiem. 
............................................

-Słuchaj stary – mówię do Kurta – powiedz mi w jakich proporcjach, mieści się w człowieku miłość z nienawiścią? 
-Oczekujesz ode mnie jakiegoś wzoru? – pyta Kurt, rozgarniając brudny piasek czubkiem buta. 
-Myślę, że byłoby to optymalne rozwiązanie – mówię – ale wątpię, aby taki wzór istniał. 
-Ja też tak uważam – Kurt drapie się w czoło – ale wiem, że zależność istnieje, proporcje na pewno istnieją. 
-Tyle to sam wiem – mruczę pod nosem. 
-No dobra, to powiem Ci coś nowego i może w końcu odczepisz się ode mnie z Twoimi chorymi problemami, OK.? – pyta Kurt. 
-OK., nie ma sprawy – mówię. 
-W porządku, a teraz uważaj...z wielkiej miłości może narodzić się wielka nienawiść – mówi Kurt. 
-A z wielkiej nienawiści? – pytam. 
-Nieżyt żołądka, wrzody i guzy na mózgu – odpowiada Kurt. 
-Amen – mówię. Kurt wkłada ręce do kieszeni i odchodzi. 
............................................

-Cześć Kurt, pogadamy? – pytam. 
-Nie – nerwowo odpowiada Kurt. 
-Nie, to nie – mówię i chcę odejść. 
-Zamknij drzwi od toalety – sapie Kurt. Zamykam. Może to faktycznie nie najlepszy czas na dyskusję. 
............................................

-Co on jej robi? – pytam Kurta, przyglądając się parze figlującej pod płotem. 
-Następuje wymiana enzymów zawartych w ślinie – mówi Kurt, wygrzebując brud spod paznokci. 
-Potrafisz człowiekowi wszystko obrzydzić – mówię z urazą. 
-Chciałeś, to Ci powiedziałem, trzeba się było o oczywiste sprawy nie pytać – mówi Kurt i odwraca się do mnie plecami. 
............................................

Zacząłem pisać list. Wszyscy mi mówili „napisz, napisz o tym, o tamtym, o owym”. Nie mogłem im powiedzieć, że nie chcę nic pisać bo to przecież moja rodzina i znajomi. Nie chciałem ich zranić. Ale jak napiszę list to zranię siebie. Dylemat. Najciekawsze, że adresatowi zwisa czy ten list dostanie, czy też nie. Wychodzi na to, że ktoś musi dostać po dupie za bezwartościowy list i jak zwykle to będę ja. Zacząłem pisać list... 
............................................

Stoję w gabinecie dyrektora wydawnictwa „Gorsze Jutro” i słucham jego słów. 
- Wyście są kolego dziwni…to co piszecie, nie pasuje do naszego obrazu pisma. To jest zbyt…jakby to powiedzieć…wesołe, tak…wesołe, na ten przykład w ostatnim tekście dostarczonym do nas - w tym momencie, dyrektor rozpoczyna przeszukiwanie kosza na śmieci - …O, mam…, piszecie tu że, cytuję: „Jutro może będzie lepiej” …no wiecie co! To jest sianie pozytywnej propagandy, albo to…tomik poezji…śmieszne…o, przepraszam, tomik zatytułowany „Wczoraj było gorzej”. Już samym tytułem, sugeruje pan, że dziś jest lepiej…przykro mi, ale nie możemy przyjąć tego do druku. 
Wychodzę, zastanawiając się nad metamorfozą kameleona. Po chwili, drzwi za mną uchylają się i widzę w nich głowę dyrektora. 
-Przepraszam…czy nie zostawił pan u mnie bomby? - pyta, uśmiechając się przepraszająco. 
- Nie, może to ktoś inny - odpowiadam i opuszczam wydawnictwo.

środa, 13 lipca 2011

KURT

-Życie jest piękne - powiedziała Zuzanna, przeciągając się w słońcu.
-Życie tak, ale co do Ciebie, mam wątpliwości - odpowiadam.
............................................

-Słuchaj stary - mówię do Kurta - czy możesz uwierzyć, że zdarzają się rzeczy o których nie miałem wcześniej pojęcia i o których mi się nawet nie śniło? - pytam. Kurt grzebie patykiem w piasku pod stopami i przygląda się swoim rysunkom.
-Pewnie, że mogę. A dlaczego miałbym Ci nie wierzyć...no sam popatrz, czy podejrzewałbyś mnie o znajomość wietnamskiego? - Kurt wskazuje swoje bazgroły na piachu.
-Nie, no w życiu?! - odpowiadam zgodnie z prawdą.
-Ja też jeszcze wczoraj o tym nie wiedziałem - mówi Kurt .
-A co się stało wczoraj? - pytam.
-Kupiłem torbę ryżu i zapamiętałem napisy - mówi Kurt uśmiechając się.
-A co tu jest napisane? - pytam, wskazując Kurtowe rysunki.
-"Spożyć przed" - mówi Kurt.
-A "po" nie można? - pytam.
-Chyba wkroczyliśmy w sferę seksu - mówi Kurt.
-Masz rację, lepiej się pożegnajmy - mówię.
-Tak będzie najlepiej - odpowiada Kurt i odchodzi machając patykiem.
............................................

-Słuchaj stary - mówię do Kurta - powiedz mi w jakich proporcjach, mieści się w człowieku miłość z nienawiścią?
-Oczekujesz ode mnie jakiegoś wzoru? - pyta Kurt, rozgarniając brudny piasek czubkiem buta.
-Myślę, że byłoby to optymalne rozwiązanie - mówię - ale wątpię, aby taki wzór istniał.
-Ja też tak uważam - Kurt drapie się w czoło - ale wiem, że zależność istnieje, proporcje na pewno istnieją.
-Tyle, to sam wiem - mruczę pod nosem.
-No dobra, to powiem Ci coś nowego i może w końcu odczepisz się ode mnie z Twoimi chorymi problemami, OK.? - pyta Kurt.
-OK., nie ma sprawy - mówię.
-W porządku, a teraz uważaj...z wielkiej miłości może narodzić się wielka nienawiść - mówi Kurt.
-A z wielkiej nienawiści? - pytam.
-Nieżyt żołądka, wrzody i guzy na mózgu - odpowiada Kurt.
-Amen - mówię. Kurt wkłada ręce do kieszeni i odchodzi.
............................................

-Cześć Kurt, pogadamy? - pytam.
-Nie - nerwowo odpowiada Kurt.
-Nie, to nie - mówię i chcę odejść.
-Zamknij drzwi od toalety - sapie Kurt. Zamykam. Może to faktycznie nie najlepszy czas na dyskusję.
............................................

-Co on jej robi? - pytam Kurta, przyglądając się parze figlującej pod płotem.
-Następuje wymiana enzymów zawartych w ślinie - mówi Kurt, wygrzebując brud spod paznokci.
-Potrafisz człowiekowi wszystko obrzydzić - mówię z urazą.
-Chciałeś, to Ci powiedziałem, trzeba się było o oczywiste sprawy nie pytać - mówi Kurt i odwraca się do mnie plecami.
............................................

Zacząłem pisać list. Wszyscy mi mówili "napisz, napisz o tym, o tamtym, o owym". Nie mogłem im powiedzieć, że nie chcę nic pisać bo to przecież moja rodzina i znajomi. Nie chciałem ich zranić. Ale jak napiszę list to zranię siebie. Dylemat. Najciekawsze, że adresatowi zwisa czy ten list dostanie, czy też nie. Wychodzi na to, że ktoś musi dostać po dupie za bezwartościowy list i jak zwykle to będę ja. Zacząłem pisać list...
............................................
Stoję w gabinecie dyrektora wydawnictwa "Gorsze Jutro" i słucham jego słów.
- Wyście są kolego dziwni…, to co piszecie, nie pasuje do naszego obrazu pisma. To jest zbyt... …jakby to powiedzieć…, wesołe... tak... …wesołe, na ten przykład w ostatnim tekście dostarczonym do nas - w tym momencie, dyrektor rozpoczyna przeszukiwanie kosza na śmieci - …O, mam…, piszecie tu że, cytuję: "Jutro może będzie lepiej", …no wiecie co! To jest sianie pozytywnej propagandy, albo to…tomik poezji... …śmieszne... …o, przepraszam, tomik zatytułowany "Wczoraj było gorzej". Już samym tytułem, sugeruje pan, że dziś jest lepiej…... przykro mi, ale nie możemy przyjąć tego do druku.
Wychodzę, zastanawiając się nad metamorfozą kameleona. Po chwili, drzwi za mną uchylają się i widzę w nich głowę dyrektora.
-Przepraszam…, czy nie zostawił pan u mnie bomby? - pyta, uśmiechając się przepraszająco.
- Nie, może to ktoś inny - odpowiadam i opuszczam wydawnictwo.

ŻBIK W WERSJI NEWS CZ. 39

PONIEDZIAŁEK – Mamy środek lipca. Na dzisiejszy dzień, drogowcy ogłosili akcję „Zaskoczyć zimę!”. Udało im się. Tylko ciężko było dojechać na posterunek, bo wszędzie piaskarki, solarki i pługi. Ale zima, kompletnie zaskoczona!

WTOREK – Pułkownik Żelazny, zaordynował nam więcej wysiłku fizycznego. Powiedział, ze jesteśmy oklapnięci jak dętki w jego starym Polonezie. I w ogóle, że jesteśmy coraz bardziej zniewieściali. Posterunkowy Paproch się chyba trochę zawstydził, bo schował za plecy swoją różową kaburę na broń służbową. Pułkownik nawet tego nie skomentował, tylko skrzywił się z niesmakiem. Okazuje się, że w celu podniesienia naszej sprawności fizycznej, nasz ukochany przełożony, wypożyczył 2 rowery wyczynowe z klubu kolarskiego „Koniec Peletonu”. Dwa... a nas jest trzech.

ŚRODA – Dzisiaj zrozumiałem dlaczego tylko dwa rowery. Myślicie, że tak łatwo wsiąść na rower i się z niego nie spierniczyć? Ktoś musi podtrzymywać. Próby samodzielnego wsiadania skończyły się siniakami, bolesnymi otarciami, a w przypadku posterunkowego Paprocha, utratą górnych siekaczy, kiedy spadając zahaczył szczęką o biurko. Z tego też powodu, pułkownik Żelazny wygnał nas razem z rowerami przed komisariat. To znacznie ułatwiło nam proces spadania z roweru. Próbowaliśmy razem z kapralem Kluchą podtrzymywać się wzajemnie, ale ledwie puszczałem rower kaprala, kiedy ten tylko usadowił się na siodełku, nie zdążyłem dobiec do swojego jednośladu a już kapral leżał na trawniku i wierzgał nogami. Posterunkowy Paproch zadeklarował się do podtrzymywania rowerów, bo nie uśmiechała mu się utrata tym razem dolnych siekaczy. Nam też się nie uśmiechało, żeby się uśmiechał. Bo wyglądał mało estetycznie. Próby wsiadania potrwały aż do wieczora, do momentu kiedy zrobiło się już tak ciemno, że nie udało nam się zauważyć w którą stronę spadł kapral Klucha.

CZWARTEK – Robota na posterunku całkiem zamarła. Bo się zawzięliśmy i trenujemy na wolnym powietrzu. Posterunkowy Paproch postawił sobie krzesło w okolicznych krzakach i w przerwach w treningu, spisuje zeznania pokrzywdzonych. Nas też spisał kilkukrotnie, bo po każdym zleceniu z siodełka czujemy się coraz bardziej pokrzywdzeni. Ale są już postępy. Kapral Klucha utrzymał się samodzielnie na rowerze przez 24 sekundy i 10 setnych. Poczym zleciał w pokrzywy.

PIĄTEK – Dzisiaj, w czasie kolejnych prób wsiadania, minęła nas kilkuosobowa grupa maluchów na małych rowerkach. I nie spadali z siodełek. Pewnie jacyś wyczynowcy. Ale zaskoczyli nas również tym, że okazało się, iż na rower nie tylko się wsiada ale nawet i jeździ. Szok normalnie. Posterunkowy Paproch poszedł do pułkownika Żelaznego, żeby dowiedzieć się, jak to się robi. Kiedy wrócił i przekazał nam swoją wiedzę, byliśmy w jeszcze większym szoku niż poprzednio. Podobno to trzeba... kręcić pedałami.

SOBOTA – Postrunkowy Paproch wrócił dzisiaj z Parady Równości gdzie został przez nas oddelegowany służbowo. Przyprowadził czterech delikwentów w obcisłych majtkach, perukach i z pełnym makijażem na twarzy. Zastosowaliśmy się do rad pułkownika. Kapral Klucha stanął po środku a dwóch delikwentów ustawiło się po bokach. Kapral złapał ich za ręce i zaczął się kręcić jak karuzela. Ja zrobiłem to samo. Wirowaliśmy jak bąki. Osiągnęliśmy taką prędkość, że naszym gościom zaczęły spadać peruki, pootwierały się różowe torebki i zaczęły wylatywać szminki i pilniczki do paznokci. Jeden z nich ugodził emeryta Zygadłę który podglądał nas zza śmietnika. Przynajmniej mniej o jednego, który pisał na nas skargi. A my wirowaliśmy. Puder wydostający się z wypadających pudernic, stworzył wokół nas, krąg różnokolorowych drobinek. Paproch stwierdził, ze był to niezapomniany widok. Trwało by to w nieskończoność, gdyby nie siła odśrodkowa i wykremowane dłonie naszych gości. I nagle runął stabilny układ wirujący. Goście wyślizgnęli się z naszych rąk i w szalonym pędzie rozbiegli się, każdy w innym kierunku, krzycząc falsetami jakieś inwektywy pod naszym adresem. Pozbawiony mojej dwójki, wpadłem w dygot a potem w turbulencję. Wytrącony z równowagi, i z dzikim wyciem, wpadłem w cierniste krzaki, boleśnie się raniąc. Natomiast kapral Klucha, jakimś nadnaturalnym wysiłkiem, zdołał utrzymać się w pozycji pionowej i unieść ręce do góry, by spleść je nad głową. W tym perfekcyjnie wykonanym piruecie, wytrwał jeszcze około dziesięciu minut. Kiedy zastygł w bezruchu, z balkonów okolicznych bloków rozległy się oklaski a jakaś staruszka rzuciła mu klucze od mieszkania.

NIEDZIELA – Jak się wczoraj okazało, kręcenie pedałami wcale nie oznacza jazdy na rowerze. Z bólem przyznaję, iż pułkownik Żelazny musiał się mylić. Z bólem tym większym, że mam kolce w d... Nazywam się Żbik, a na imię mam Kapitan.
10.07.2011

wtorek, 12 lipca 2011

PAN ANTONI ZDAJE EGZAMIN

Pan Antoni obudził się w ponurym nastroju. W nocy dręczyły go koszmary i cały zlał się potem. To znaczy, najpierw się przestraszył a potem zlał, żeby to było do końca wyjaśnione. Mokry jak nieszczęście, spuścił nogi z łóżka i przez przypadek rozdeptał swojego ulubionego żółwia Pimpka. Nie był tym nawet zbytnio zmartwiony, bo Pimpek był nałogowcem i bezczelnie zżerał mu pantofle. Pan Antoni wyjął nogę ze skorupy i zdegustowany spojrzał na kalendarz. Zdziwiony, rzucił okiem jeszcze raz. Poczuł dotkliwy ból, kiedy oko odbiło się od ściany i wpadło do doniczki z kaktusem. Kalendarz wskazywał temperaturę 36,6C. „Zdrowy” – pomyślał pan Antoni i wstał, aby wyłuskać oko z pomiędzy kolców kaktusa.
Zjadł śniadanie, czyli dwa listki sałaty, które schował sobie żółw Pimpek na czarną godzinę. Dokładnie umył się w lizolu i oczyścił zęby z mocą wodospadu. Niestety, z ta mocą przesadził i szukanie zębów zajęło mu pełne dwie godziny.
Na gołe ciało zarzucił płaszcz i udał się w kierunku Ośrodka Szkolenia Kierowców. Po drodze zgłodniał i zajrzał do sklepu spożywczego przy ulicy Masy Krytycznej. Wszedł do środka i poprosił o dwie rolki chleba.

Niestety, chleb był tylko w puszce i pan Antoni zrezygnowany wyszedł na ulicę. Na progu natknął się na magistra Mniamuśnego, który dźwigał w torbie pięć kilo kiełbasy w proszku.
– Dzień dobry – powiedział pan Antoni. Magister Mniamuśny zaskoczony niespodziewanym powitaniem, próbował starym zwyczajem schować głowę w piasek. Niestety, podłoga była pokryta betonową wylewką i magister Mniamuśny roztrzaskał sobie głowę jednorazowo i definitywnie. Zadumany nad brakiem chleba w rolkach, pan Antoni nawet nie zauważył tego przykrego incydentu i poszedł w siną dal, wymachując malowniczo swoja aktówką.
Do Ośrodka Szkolenia Kierowców Wozów z Węglem oraz w ostateczności Odrzutowców na Słoną Wodę, pan Antoni przybył na czas. Czyli z półrocznym opóźnieniem. Nie zdziwił się więc, że nie było kolejki. Wyjątkowo łatwo dostał się do pomieszczenia instruktora, który spał zwinięty na kaloryferze. Dopiero po godzinie, kiedy panu Antoniemu odparowały szkła kontaktowe, zauważył swoja pomyłkę. Osobnik zwinięty na kaloryferze, nie był instruktorem. Tylko jego żoną. Nie zrażony pan Antoni, przebiegł kłusem resztę pomieszczeń Ośrodka Szkolenia, by w końcu odnaleźć instruktora, pijącego denaturat w toalecie. Po kolorze jego nosa i po odchyleniu od pionu, pan Antoni wyczuł, że instruktor jest gotowy do rozpoczęcia egzaminu. Złapał go więc za nogi i wyciągnął przed budynek na ośrodkowy parking by wsadzić go, do stojącego tam pojazdu opancerzonego dyktą. Udało mu się w końcu upchnąć jakoś instruktora na przednim siedzeniu. Kiedy jednak pan Antoni usiadł za kierownicą, okazało się, że kierownicy nie ma. Za kierownicą siedział instruktor z błyskiem w oku i obleśnym uśmiechem sadysty, rozjeżdżającego babcie emerytki walcem na przejściu dla pieszych. Pan Antoni wyszedł i wyciągnął instruktora przez boczną szybę. Kiedy posadził go na zajmowanym poprzednio przez siebie miejscu, okazało się, ze ten siedzi do góry nogami i ssie sobie krawat. Pan Antoni zastosował metodę radykalną i zamknął instruktora w bagażniku. To skutecznie odizolowało instruktora od możliwości prowadzenia pojazdu. Ale nie odizolowało go od pana Antoniego, którego przez cała jazdę kłuł wskaźnikiem do map, ze schowka na podłokietnik w tylnej kanapie. Jednak to nie zdeprymowało naszego bohatera i pan Antoni jechał absolutnie przepisowo. Zatrzymywał się na każdym świetle, zarówno czerwonym jak i zielonym. Machał do wszystkich obiema rękoma i kłaniał się kulom. Kulom które rzucali ku niemu wiwatujący inwalidzi wojenni. Przepisowo zmieniał pasy ruchu na pasy słuckie, a czasami nawet łowickie. I nawet na zakrętach w które wchodził z brawurą, nie piszczały mu gąsienice. A były już lekko przeterminowane i zbliżał się czas przeistoczenia w motyla. Zadowolony z siebie i swojej jazdy, postanowił być jeszcze bardziej przepisowy i zwolnił do prędkości podświetlnej. I to był błąd. Bo w tym właśnie miejscu, do tej samej prędkości próbowała zwolnić trzystuosobowa pielgrzymka do Częstochowy. Zderzenie było tak potężne, że pięćset dziewięćdziesiąt osiem kijków do nordic walking wyleciało w powietrze i spadając, wbiło się w instruktora, który próbował opuścić bagażnik sekretnym włazem. Zdziwiony brakiem dwóch kijków, pan Antoni zerknął w górę, aby zorientować się, czy przypadkiem nie nadlatują lotem koszącym. Nie, nie nadlatywały. Gdyż okazało się, iż ostatnim uczestnikiem pielgrzymki, a zarazem jej opiekunem był niejaki ksiądz Pedofilc. Który jak się okazało, nie używał kijków narciarskich, a wmontowanych w sandały pokutne, silników odrzutowych, zaprojektowanych w czasie drugiej wojny światowej, przez oficera Abwehry i jednocześnie kucharza zakładu dla otumanionych, niejakiego Hansa Sturmbannführer’a. Ksiądz Pedofilc nie tylko, ze nie spadał, ale wręcz przeciwnie, z gracją krążył nad miejscem zderzenia, machając monstrancją i rozrzucając wokół kolorowe obrazki z owczą pornografią. I krążyłby tak do końca świata a może i dłużej, gdyby nie zacny biskup parafii w Wydmuchowie Niespodzianym, który widząc krążącego księdza, zdjął go jednym strzałem z balisty. Ksiądz Pedofilc miał więc nie tylko silniki w sandałach ale i pecha. Pecha miał też nasz bohater. Bo w momencie, kiedy próbował podrobić podpis instruktora na zaświadczeniu o zdaniu egzaminu, ksiądz Pedofilc zwalił mu się na głowę. I nasz bohater nie zdał egzaminu. Czego można było spodziewać się od samego początku, bowiem Panu Antoniemu nic i nigdy się nie udaje. I nie uda. Łydki.

BUBLIA

Czytanie z listu św. Tymasza do wielkiego zderzacza hadronów:

I nie było wody w Refidim. Pokończyła się w cysternach, beczkach, pojemnikach, butelkach a nawet w bidonach podróżnych. I lud szemrać zaczął. I na Mojżesza krzywo patrzeć. A nawet nogi mu w różnych miejscach podstawiać. I Mojżesz wielokrotnie potłuczon zostawszy, do Pana swego listy i zapytania słać począł. I umęczony Pan, idiotyczną korespondencyją, rzucił swym okiem wszechwidzącym w kierunku Refidim. I widząc usychające palmy i tamaryszki, zstąpić na ziemię w swej ludzkiej postaci raczył. I stanąwszy przed skałą, laską w nią przyłożywszy, wody wytrysk uczynić raczył. I lud się uradował straszliwie i wiwatował aż Pan się zdematerializował. I woda jak trysnęła tak wyschła nagle. I lud się zasromał. Ale zaraz po rozum do głowy poszedł i naśladować Pana swego począł. I każdy za nogi kobietę swą brał i w skałę łbem napierniczał. Ale okazało się, ze tylko laska Pana jest cudowna. A ich laski nie. I wyschli by ludzie na wiór, gdyby nie fabryka JudeoColi która napoje do Refidim sprowadzać  poczęła.
11.07.2011