*********************************** STRONA ZAWIERA TEKSTY OBRAZOBURCZE!!! CZYTASZ NA WŁASNE RYZYKO**************************

niedziela, 22 kwietnia 2012

DEVADKI

Były Motywatory... Demotywatory ... watory ... tory i inne takie.
Czas na:

DEVADKI



 







MISZCZ II PLANU











piątek, 13 kwietnia 2012

OD REDAKCJI


ZAPOWIEDŹ NOWEJ PŁYTY
ZESPOŁU THE FAME
w którym Prezes gra na liściu

RYTSERZE - Białogłowa

RYTSERZE  - „Białogłowa”

Trójka rycerzy, Dobrowoj z Pyzdr, Krzesimir z Kalisza i Bzdzisław z Pierdogrzmotów, drogą strudzeni rozsiedli się na polance nad rzeczką. Słońce przygrzewało, strumyk szumiał i nogi rycerzom śmierdziały. A że wiaterku żadnego nie było, to i zapach paskudny unosił się długo w powietrzu.
-Musieliście zbroję ściągać? – zapytał zdegustowany Dobrowoj.
-A wyście swojej nie zjedliście?- zapytał Krzesimir.
-Uchyliłem tylko lekko... ale ja się już w tym miesiącu myłem – odparł Dobrowoj.
-To skąd taki obleśny smród? – ponownie zapytał Krzesimir, rozglądając się dookoła.
To samo zrobił zniesmaczony Dobrowoj.
-No i mamy źródło – powiedział przez zaciśnięte zęby Dobrowoj.
-Ano, mamy... – rzekł Krzesimir, kiedy ich oczy spoczęły na rozdziewającym się Bzdzisławie.
-No żeście chyba się z Kasztelanem na łby pozamieniali Bzdzisławie! – krzyknął  ku niemu Dobrowoj.
-Hę? – inteligentnie zapytał Bzdzisław.
-Nie „hę”... nie „hę”... jak śmiecie w naszym towarzystwie dolną cześć zbroi zzuwać? – krzyknął zniesmaczony Krzesimir.
-I dlaczego macie takie czarne nogi? – zapytał zdziwionym głosem Dobrowoj.
-Zzzzzuuu... co? – zapytał Bzdzisław patrząc się na swoje dopiero co zdjęte kalesony bojowe.
-Zzuwać... zdejmować... ściągać te wasze zakisłe łachy – wydyszał Krzesimir.
-I dlaczego macie takie czarne nogi? – ponownie zapytał Dobrowoj.
-Nogi czarne, bo lepikiem posmarowane dla lepszej izolacji termicznej – powiedział Bzdzisław.
-On tego sam nie mógł wymyślić – rzekł Dobrowoj, zwracając się do Krzesimir.
-No nie mógł... – przytaknął Krzesimir – przecież nie dawno dopiero nauczył się prawidłowo wsiadać na konia.
-Fakt, do tej pory trzymał go zawsze za ogon i dziwił się, że nie chce jechać do przodu – zaśmiał się Dobrowoj.
-Jezu... jak wali – powiedział Krzesimir łapiąc się za nos.
-Na cholerę ściągata te łachy? – Dobrowoj krzyknął w kierunku Bzdzisława.
-Bo się z białogłową ja umówił – dumnie odparł Bzdzisław. –I umyć się ździebko muszę.
-Ździebko? – zapytał Krzesimir – Wam nawet miesięczna kąpiel nie pomoże!
-A czemu? – odparł pytaniem Bzdzisław.
-A temu, że między palcami nóg wam grzyby rosną i to tak wielgachne, że można by z kozikiem na grzybobranie iść – wydyszał Krzesimir.
-No faktycznie... coś mi tu wyrasta... – powiedział Bzdzisław, przyglądając się z uwaga swoim stopom.
-I coście tam znaleźli... kolego? – zapytał Dobrowoj.
-Dwa podgrzybki i purchawkę – poważnie odparł Bzdzisław.
-Obrzydlistwo... – zdegustowanym głosem powiedział Krzesimir.
-Ciekawe ile w skupie płacą? – zadumał się Bzdzisław.
-Obrzydził mi grzybową – z kwaśną mina powiedział Dobrowoj.
-A mnie pierogi z grzybami...  – dodał Krzesimir.
-Pierożki z serem... – rozmarzył się Bzdzisław oglądając druga stopę.
-Tfu... no i ser też mi obrzydził – ze skwaszona miną powiedział Krzesimir.
-Się byście kolego przynajmniej od zawietrznej ustawili, coby tak w nas smród onuc waszych nie bił – powiedział Dobrowoj – Pamiętacie Krzesimirze jak nas ten rycerz z Italii casu marzu* częstował?
-A bodaj Waści... – powiedział Krzesimir i aż nim wstrząsnęło – Toć mówili na niego „Nieśmiertelny”, bo nikt do niego podejść na dziesięć kroków nie mógł, by nie paść zemdlonym.
-No, no... a tego krzyżaka von Dummkopfa pamiętacie? – zapytał z uśmieszkiem na ustach Dobrowoj.
-No jak nie, jak tak – odparł Krzesimir – wyzwał naszego Italiańca na bój śmiertelny... no miał szanse... wieczny nieżyt nosa dawał mu przewagę nad kwiatem rycerstwa w pojedynku z „serowym” rycerzem.
-Ale nie wziął pod uwagę, że i na inne zmysły ta potrawa działa – powiedział Dobrowoj.
-Ja pamiętam... – zgłosił się Bzdzisław – tego faszystę... tfu... ale, przyznać mu trzeba, że twardy był... na pięć kroków do Italiańca podbiegł... ale mu chyba wtedy katar na chwilę odpuścił, bo zsiniał, zzieleniał i gały mu z orbit wylazły jak jajka kurze.
-A prócz tego, miecz mu się sfilcował a pawie pióra na kasku opadły mu na oczy – dodał Krzesimir.
-I nie zapominajcie koledzy – włączył się Krzesimir – że z tego napięcia, w zbroje narobił.
-Potem przeprosił, miecz w rolkę zwinął i poszedł do domu – powiedział Dobrowoj – dobrze to pamiętam.
-A nie pamiętacie, czemu się tak z nami ten Italianiec zakolegował? – zapytał Krzesimir.
-A pamiętam... to przez naszego Bzdziśka – odparł Dobrowoj – nasz szanowny kolega jako jedyny, przeszedł koło onego rycerza i nie padł trupem... a co więcej, samemu Italiańcowi oczy zaczęły lekko łzawić jak poczuł fetor ciągnący się za naszym szanownym towarzyszem.
-Oj tam... oj tam – zaperzył się Bzdzisław – od razu fetor... się troszkę spociłem
-Taak... żeście się przez pół roku chyba tak pocili – powiedział Dobrowoj.
-Bo się mnie zbroja zatła – beztrosko odparł Bzdzisław. – pod Płowcami...
-No to ... niech zliczę – zaczął Krzesimir – nie pół... a półtora roku
-Tydzień w te czy wewte – prychnął Bzdzisław.
-Wróćmy do tej białogłowy – zagaił Krzesimir – możecie kolego nam coś więcej o owej dziewoi powiedzieć?
-A jak żeśmy tym traktem szybkiego przemieszczania się poruszali, to pamiętacie koledzy taki zakręt z polaną dla odpoczynku uczynioną? – zapytał
-Ano – odparł Dobrowoj, w głowie reminiscencję sobie tworząc ostatniej podróży.
-No i jak żeśmy zza zakrętu wypadli na naszych rączych rumakach... – zaczął Bzdzisław.
-Na jakich rączych? Kolega swoją chabetę koniem rączym nazywa? – przerwał mu Krzesimir
-Tylko nie chabeta! Tylko nie chabeta!!! – zdenerwował się Bzdzisław – Wiesław zacną klaczą jest i basta.
-Wiesław?... błahahaha – zaśmiał się Dobrowoj a Krzesimir mu zawtórował.
-Nazwaliście kobyłę imieniem Wiesław? – zapytał rozbawiony Krzesimir
-Nie ja, tylko mamusia moja... kobieta zacna i bogobojna, acz krótkowzroczna i niedowidząca – odparł Bzdzisław.
-No, chyba bardzo niedowidząca... ja rzekłbym, że nawet ślepawa, a co więcej ślepa jak Jurand ze Spychowa z wyłupionymi oczami, w czarnej piwnicy, siedem poziomów pod poziomem – powiedział Dobrowoj.
-Ale zacna i bogobojna... – cicho powiedział Bzdzisław
-Tia... – zamruczał powątpiewająco Krzesimir – Wróćmy jednak do momentu kiedyście cwałowali na tym waszym ... Wiesławie ... błehehe... i wyszliście z wirażu na ową polankę wypoczynkową.
-No właśnie... zagadujecie mnie, a ja tu miłością pałam – powiedział Bzdzisław
-Na razie to pałacie smrodem z onuc waszych – powiedział Dobrowoj – Opowiadajcie lepiej
-Więc jak z tego zakrętu wyszedłem... a raczej Wiesław wyszedł czy też wyszła bo już nie wiem... – zadumał się Bzdzisław – to nagle taki blask mnie otoczył, że aż z piskiem podków Wiesława w miejscu osadzić musiałem.
-Podków? – spytał zdziwiony Krzesimir, przyglądając się kopytom Wiesława – przecież on podków nie ma...
-Bo się starły w czasie hamowania – opuszczając wzrok, odparł Bzdzisław.
-On nigdy podków nie miał... czy też ona nie miała... ten Wiesław znaczy ... tfu ... jaki galimatias – powiedział Dobrowoj – żeście go nigdy nie podkuli, bo wozicie wszystkie podkowy w sakwie... na szczęście podobno
-Pamiętam jak kiedyś kmieć jakiś się głową na ową sakwę nadział – powiedział Krzesimir – ale nie wiem czy po tym był szczęśliwy...
-Był... przez chwilę – dodał Dobrowoj – póki się w fosie nie obudził... bo go za martwego wzięto i do onej fosy wrzucono...
-Po wcześniejszym ograbieniu go ze wszystkiego aż do gaci – dodał spokojnie Krzesimir
-I jak wyhamowałem przed blaskiem onym to się okazało, że to białogłowa cud dziewica w zrąbku zwierciadła się przegląda – powiedział Bzdzisław, nie zwracając uwagi na towarzyszy podróży.
-On o tej Mołdawiance opowiada? – zapytał Dobrowoj
-Chyba tak – odpowiedział Krzesimir – ale z niej to żadna białogłowa... ruda była i pryszczata
-I wąsy miała – dorzucił Dobrowoj
-I zrąbka nie miała – powiedział Krzesimir – a ząb sztuczny, słońce odbijający w sposób chytry i zaskakujący
-I raczej nie stała tam w celach towarzyskich – rzucił Dobrowoj
-Z toporkiem? – zapytał Krzesimir – Nie, raczej nie... stawiałbym na cel grabieżczy
-I podjechałem do niej i bokiem mojego wierzchowca ustawiłem – kontynuował Bzdzisław – Żeby pokazać jaki ja wielki rycerz i jakie sakwy wielgachne, dobrami wszelakimi wypchane posiadam
-Widziałem to – powiedział Dobrowoj do Krzesimira – ledwo wyrobił, by chabetę zabił
-I ona, ta piękna białogłowa dziewica, olśniona mym jestestwem mało nie zemdlała – powiedział Bzdzisław i oczy zaszły mu miłosną mgiełką.
-To przez tą sakwę z podkowami – mruknął Dobrowoj.
-Jak jej z sakwy zasadził, to ze trzy koziołki w powietrzu zrobiła zanim zębami nie zaryła w grunt – powiedział Krzesimir.
-Grunt to dobrze upaść – odparł Dobrowoj – ale jej się akurat nie udało bo na kamień wielgachny rypnęła
-Aż jej ten ząb sztuczny się wykruszył – dodał Krzesimir.
-Ach jakaż piękna ona była – rozmarzył się Bzdzisław.
-Bez zęba, z juchą z nosa... boska – rzucił Dobrowoj
-Kolega nie rozwiewa marzeń Bzdzicha naszego – powiedział Krzesimir – bo znowu się zakocha w pniu drzewa jak w zeszłym roku.
-Też prawda – zadumał się Dobrowoj – to może go tu zostawmy, niech sobie gada a my w tym czasie zakupy jakoweś w dyskontum lokalnym zrobim
-No no – zgodził się Krzesimir – zakupim coś na ognisko
I jak powiedzieli, tak zrobili. Wsiedli na koń i pomknęli ku chacie w środku puszczy usytuowanej.
-Piękna była – powiedział Bzdzisław – i tak cudnie się do mnie uśmiechała...
-To był grymas bólu ty młocie – dobiegło od strony oddalających się rycerzy. A Bzdzisław opowiadał długo i z werwą o swym spotkaniu ze szpiegiem mołdawskim za cudną białogłowę przebranym. Ale to już inna historia.

*Casu Marzu - specjał z Sardynii, nazwa znaczy dosłownie „zgniły ser”.
04.04.2012 - 13.04.2012

wtorek, 3 kwietnia 2012

MISZCZ II PLANU






BUBLIA

Wracając z Betanii do Jerozolimy, po nocy spędzonej w miejscu niewiadomym, Pan zgłodniał. Niestety, najbliższy dyskont znajdował się w Jerozolimie a uczniowie zmęczonymi byli. I Pan ocenił, że nie zaniosą go na barana szybciej niż on z sandała poczłapie. A głód doskwierał. I drzewo figowe ujrzał Pan. I uczniowie też je ujrzeli. A głodni byli nie mniej niż Pan. I rzucili się biegiem ku drzewu, głodem trawieni. Ale Pan znając sztuczki chytre i czyniąc cuda pomniejsze, uczniów swych rozpłaszczonych na trakcie pozostawił i jako pierwszy ku drzewu pobierzył. I dopadł je. Między gałązki wlazł ale z pustymi ustami spod niego wylazł. Kiedy nadbiegli uczniowie jego i stali zdyszani, otrzepując się z pyłu który drogę pokrywał warstwą grubawą, Pan wkurzony deptał dookoła drzewka figowego i złorzeczył. Zaprawdę powiadam wam, iż z tego drzewa już nigdy się owoc nie zrodzi. Tak rzekł Pan i drzewo uschło w sposób natychmiastowy i definitywny. I dziwili się uczniowie, jak to możliwe, że całkiem zdrowe drzewko figowe, popsuło się nagle i zwisło jak suchy badyl nad pustynią. I Pan rzekł ponownie do uczniów swych - „Zaprawdę, powiadam wam: jeśli będziecie mieć wiarę, a nie zwątpicie, to nie tylko z figowym drzewem to uczynicie”. I poszli razem ku Jerozolimie, umacniając w sobie wiarę i jednocześnie zasuszając obiekty różne... a to owcę, a to pasterza. I radości i śmiechu była z tego kupa. I tylko do jednego małego zgrzytu doszło, kiedy jeden z uczniów nieumiejętnie mocą wiary władając, koledze swemu przyrodzenie zasuszył.