RYTSERZE - „Białogłowa”
Trójka rycerzy, Dobrowoj z Pyzdr,
Krzesimir z Kalisza i Bzdzisław z Pierdogrzmotów, drogą strudzeni rozsiedli się
na polance nad rzeczką. Słońce przygrzewało, strumyk szumiał i nogi rycerzom
śmierdziały. A że wiaterku żadnego nie było, to i zapach paskudny unosił się
długo w powietrzu.
-Musieliście zbroję ściągać? –
zapytał zdegustowany Dobrowoj.
-A wyście swojej nie zjedliście?-
zapytał Krzesimir.
-Uchyliłem tylko lekko... ale ja
się już w tym miesiącu myłem – odparł Dobrowoj.
-To skąd taki obleśny smród? –
ponownie zapytał Krzesimir, rozglądając się dookoła.
To samo zrobił zniesmaczony
Dobrowoj.
-No i mamy źródło – powiedział
przez zaciśnięte zęby Dobrowoj.
-Ano, mamy... – rzekł Krzesimir,
kiedy ich oczy spoczęły na rozdziewającym się Bzdzisławie.
-No żeście chyba się z Kasztelanem
na łby pozamieniali Bzdzisławie! – krzyknął
ku niemu Dobrowoj.
-Hę? – inteligentnie zapytał
Bzdzisław.
-Nie „hę”... nie „hę”... jak
śmiecie w naszym towarzystwie dolną cześć zbroi zzuwać? – krzyknął zniesmaczony
Krzesimir.
-I dlaczego macie takie czarne
nogi? – zapytał zdziwionym głosem Dobrowoj.
-Zzzzzuuu... co? – zapytał
Bzdzisław patrząc się na swoje dopiero co zdjęte kalesony bojowe.
-Zzuwać... zdejmować... ściągać te
wasze zakisłe łachy – wydyszał Krzesimir.
-I dlaczego macie takie czarne
nogi? – ponownie zapytał Dobrowoj.
-Nogi czarne, bo lepikiem
posmarowane dla lepszej izolacji termicznej – powiedział Bzdzisław.
-On tego sam nie mógł wymyślić –
rzekł Dobrowoj, zwracając się do Krzesimir.
-No nie mógł... – przytaknął
Krzesimir – przecież nie dawno dopiero nauczył się prawidłowo wsiadać na konia.
-Fakt, do tej pory trzymał go
zawsze za ogon i dziwił się, że nie chce jechać do przodu – zaśmiał się
Dobrowoj.
-Jezu... jak wali – powiedział Krzesimir
łapiąc się za nos.
-Na cholerę ściągata te łachy? –
Dobrowoj krzyknął w kierunku Bzdzisława.
-Bo się z białogłową ja umówił –
dumnie odparł Bzdzisław. –I umyć się ździebko muszę.
-Ździebko? – zapytał Krzesimir –
Wam nawet miesięczna kąpiel nie pomoże!
-A czemu? – odparł pytaniem
Bzdzisław.
-A temu, że między palcami nóg wam
grzyby rosną i to tak wielgachne, że można by z kozikiem na grzybobranie iść –
wydyszał Krzesimir.
-No faktycznie... coś mi tu
wyrasta... – powiedział Bzdzisław, przyglądając się z uwaga swoim stopom.
-I coście tam znaleźli... kolego?
– zapytał Dobrowoj.
-Dwa podgrzybki i purchawkę –
poważnie odparł Bzdzisław.
-Obrzydlistwo... – zdegustowanym
głosem powiedział Krzesimir.
-Ciekawe ile w skupie płacą? –
zadumał się Bzdzisław.
-Obrzydził mi grzybową – z kwaśną
mina powiedział Dobrowoj.
-A mnie pierogi z grzybami... – dodał Krzesimir.
-Pierożki z serem... – rozmarzył
się Bzdzisław oglądając druga stopę.
-Tfu... no i ser też mi obrzydził
– ze skwaszona miną powiedział Krzesimir.
-Się byście kolego przynajmniej od
zawietrznej ustawili, coby tak w nas smród onuc waszych nie bił – powiedział
Dobrowoj – Pamiętacie Krzesimirze jak nas ten rycerz z Italii casu marzu*
częstował?
-A bodaj Waści... – powiedział
Krzesimir i aż nim wstrząsnęło – Toć mówili na niego „Nieśmiertelny”, bo nikt
do niego podejść na dziesięć kroków nie mógł, by nie paść zemdlonym.
-No, no... a tego krzyżaka von
Dummkopfa pamiętacie? – zapytał z uśmieszkiem na ustach Dobrowoj.
-No jak nie, jak tak – odparł
Krzesimir – wyzwał naszego Italiańca na bój śmiertelny... no miał szanse...
wieczny nieżyt nosa dawał mu przewagę nad kwiatem rycerstwa w pojedynku z
„serowym” rycerzem.
-Ale nie wziął pod uwagę, że i na
inne zmysły ta potrawa działa – powiedział Dobrowoj.
-Ja pamiętam... – zgłosił się
Bzdzisław – tego faszystę... tfu... ale, przyznać mu trzeba, że twardy był...
na pięć kroków do Italiańca podbiegł... ale mu chyba wtedy katar na chwilę
odpuścił, bo zsiniał, zzieleniał i gały mu z orbit wylazły jak jajka kurze.
-A prócz tego, miecz mu się
sfilcował a pawie pióra na kasku opadły mu na oczy – dodał Krzesimir.
-I nie zapominajcie koledzy –
włączył się Krzesimir – że z tego napięcia, w zbroje narobił.
-Potem przeprosił, miecz w rolkę
zwinął i poszedł do domu – powiedział Dobrowoj – dobrze to pamiętam.
-A nie pamiętacie, czemu się tak z
nami ten Italianiec zakolegował? – zapytał Krzesimir.
-A pamiętam... to przez naszego
Bzdziśka – odparł Dobrowoj – nasz szanowny kolega jako jedyny, przeszedł koło
onego rycerza i nie padł trupem... a co więcej, samemu Italiańcowi oczy zaczęły
lekko łzawić jak poczuł fetor ciągnący się za naszym szanownym towarzyszem.
-Oj tam... oj tam – zaperzył się
Bzdzisław – od razu fetor... się troszkę spociłem
-Taak... żeście się przez pół roku
chyba tak pocili – powiedział Dobrowoj.
-Bo się mnie zbroja zatła –
beztrosko odparł Bzdzisław. – pod Płowcami...
-No to ... niech zliczę – zaczął
Krzesimir – nie pół... a półtora roku
-Tydzień w te czy wewte – prychnął
Bzdzisław.
-Wróćmy do tej białogłowy – zagaił
Krzesimir – możecie kolego nam coś więcej o owej dziewoi powiedzieć?
-A jak żeśmy tym traktem szybkiego
przemieszczania się poruszali, to pamiętacie koledzy taki zakręt z polaną dla
odpoczynku uczynioną? – zapytał
-Ano – odparł Dobrowoj, w głowie
reminiscencję sobie tworząc ostatniej podróży.
-No i jak żeśmy zza zakrętu
wypadli na naszych rączych rumakach... – zaczął Bzdzisław.
-Na jakich rączych? Kolega swoją
chabetę koniem rączym nazywa? – przerwał mu Krzesimir
-Tylko nie chabeta! Tylko nie
chabeta!!! – zdenerwował się Bzdzisław – Wiesław zacną klaczą jest i basta.
-Wiesław?... błahahaha – zaśmiał
się Dobrowoj a Krzesimir mu zawtórował.
-Nazwaliście kobyłę imieniem
Wiesław? – zapytał rozbawiony Krzesimir
-Nie ja, tylko mamusia moja...
kobieta zacna i bogobojna, acz krótkowzroczna i niedowidząca – odparł
Bzdzisław.
-No, chyba bardzo niedowidząca...
ja rzekłbym, że nawet ślepawa, a co więcej ślepa jak Jurand ze Spychowa z
wyłupionymi oczami, w czarnej piwnicy, siedem poziomów pod poziomem –
powiedział Dobrowoj.
-Ale zacna i bogobojna... – cicho
powiedział Bzdzisław
-Tia... – zamruczał powątpiewająco
Krzesimir – Wróćmy jednak do momentu kiedyście cwałowali na tym waszym ...
Wiesławie ... błehehe... i wyszliście z wirażu na ową polankę wypoczynkową.
-No właśnie... zagadujecie mnie, a
ja tu miłością pałam – powiedział Bzdzisław
-Na razie to pałacie smrodem z
onuc waszych – powiedział Dobrowoj – Opowiadajcie lepiej
-Więc jak z tego zakrętu
wyszedłem... a raczej Wiesław wyszedł czy też wyszła bo już nie wiem... –
zadumał się Bzdzisław – to nagle taki blask mnie otoczył, że aż z piskiem
podków Wiesława w miejscu osadzić musiałem.
-Podków? – spytał zdziwiony
Krzesimir, przyglądając się kopytom Wiesława – przecież on podków nie ma...
-Bo się starły w czasie hamowania
– opuszczając wzrok, odparł Bzdzisław.
-On nigdy podków nie miał... czy
też ona nie miała... ten Wiesław znaczy ... tfu ... jaki galimatias –
powiedział Dobrowoj – żeście go nigdy nie podkuli, bo wozicie wszystkie podkowy
w sakwie... na szczęście podobno
-Pamiętam jak kiedyś kmieć jakiś
się głową na ową sakwę nadział – powiedział Krzesimir – ale nie wiem czy po tym
był szczęśliwy...
-Był... przez chwilę – dodał
Dobrowoj – póki się w fosie nie obudził... bo go za martwego wzięto i do onej
fosy wrzucono...
-Po wcześniejszym ograbieniu go ze
wszystkiego aż do gaci – dodał spokojnie Krzesimir
-I jak wyhamowałem przed blaskiem
onym to się okazało, że to białogłowa cud dziewica w zrąbku zwierciadła się
przegląda – powiedział Bzdzisław, nie zwracając uwagi na towarzyszy podróży.
-On o tej Mołdawiance opowiada? –
zapytał Dobrowoj
-Chyba tak – odpowiedział
Krzesimir – ale z niej to żadna białogłowa... ruda była i pryszczata
-I wąsy miała – dorzucił Dobrowoj
-I zrąbka nie miała – powiedział
Krzesimir – a ząb sztuczny, słońce odbijający w sposób chytry i zaskakujący
-I raczej nie stała tam w celach
towarzyskich – rzucił Dobrowoj
-Z toporkiem? – zapytał Krzesimir
– Nie, raczej nie... stawiałbym na cel grabieżczy
-I podjechałem do niej i bokiem
mojego wierzchowca ustawiłem – kontynuował Bzdzisław – Żeby pokazać jaki ja
wielki rycerz i jakie sakwy wielgachne, dobrami wszelakimi wypchane posiadam
-Widziałem to – powiedział
Dobrowoj do Krzesimira – ledwo wyrobił, by chabetę zabił
-I ona, ta piękna białogłowa
dziewica, olśniona mym jestestwem mało nie zemdlała – powiedział Bzdzisław i
oczy zaszły mu miłosną mgiełką.
-To przez tą sakwę z podkowami –
mruknął Dobrowoj.
-Jak jej z sakwy zasadził, to ze
trzy koziołki w powietrzu zrobiła zanim zębami nie zaryła w grunt – powiedział
Krzesimir.
-Grunt to dobrze upaść – odparł
Dobrowoj – ale jej się akurat nie udało bo na kamień wielgachny rypnęła
-Aż jej ten ząb sztuczny się
wykruszył – dodał Krzesimir.
-Ach jakaż piękna ona była –
rozmarzył się Bzdzisław.
-Bez zęba, z juchą z nosa... boska
– rzucił Dobrowoj
-Kolega nie rozwiewa marzeń
Bzdzicha naszego – powiedział Krzesimir – bo znowu się zakocha w pniu drzewa
jak w zeszłym roku.
-Też prawda – zadumał się Dobrowoj
– to może go tu zostawmy, niech sobie gada a my w tym czasie zakupy jakoweś w
dyskontum lokalnym zrobim
-No no – zgodził się Krzesimir –
zakupim coś na ognisko
I jak powiedzieli, tak zrobili.
Wsiedli na koń i pomknęli ku chacie w środku puszczy usytuowanej.
-Piękna była – powiedział
Bzdzisław – i tak cudnie się do mnie uśmiechała...
-To był grymas bólu ty młocie –
dobiegło od strony oddalających się rycerzy. A Bzdzisław opowiadał długo i z
werwą o swym spotkaniu ze szpiegiem mołdawskim za cudną białogłowę przebranym.
Ale to już inna historia.
*Casu Marzu - specjał z
Sardynii, nazwa znaczy dosłownie „zgniły ser”.
04.04.2012 - 13.04.2012