*********************************** STRONA ZAWIERA TEKSTY OBRAZOBURCZE!!! CZYTASZ NA WŁASNE RYZYKO**************************

czwartek, 30 kwietnia 2015

Dealer Wierszy

„Dealer wierszy” © Andrzej „Vader”

To była pierwsza akcja, w której miałem wziąć udział osobiście. Jednak nie myślałem, że trafię do piekła. A wierzcie mi. Spotkaniem z dealerem wierszy to było piekło. Jak powiedział nam na odprawie nadinspektor Wręga, ten dealer, to wyjątkowo chytry i niebezpieczny osobnik. Z początku nie uwierzyłem. W końcu to tylko dealer wierszy. Co może zrobić nam, uzbrojonym po zęby funkcjonariuszom? Myliłem się. Ach jak bardzo się myliłem.
Akcja nosiła kryptonim „Poeta”. Opancerzonym pojazdem bojowym zostaliśmy podwiezieni pod starą, zapyziałą kamienicę. To właśnie tu, na drugim piętrze, gdzie z okna wyglądała zaschnięta paprotka, siedział ten obleśny potwór i dealował. Z jego mieszkania wychodzili starzy i młodzi. Ofiary jego wierszy. Nałogowcy. Łapał ich w swoje szpony. Czytał krótkie wierszyki, fraszki a potem uzależniał ich od poezji. I już nie mogli sobie poradzić bez dziennej dawki.
Musieliśmy zniszczyć to gniazdo występku. Wypadliśmy z transportera i przylgnęliśmy do ściany domu. Przed sobą widziałem plecy aspiranta Bakarskiego. W kamizelce wierszoodpornej i hełmie prezentował się wyjątkowo bojowo. Gęsiego, powoli zaczęliśmy wchodzić po schodach kamienicy. Byłem ostatni i ubezpieczałem tyły. Nie wiedzieliśmy czy Poeta nie ma może wspólnika. Nie mogliśmy ryzykować. Bacznie się więc za siebie rozglądałem, ale kiedy usłyszałem podjeżdżające dwa kolejne transportery, doszedłem do wniosku, że żaden wierszokleta nie spróbuje akcji samobójczej. Po kilku sekundach byliśmy już na górze. Drzwi były odrapane i małe spłachetki farby zwisały z nich jak flagi w święto. Stałem na półpiętrze z wycelowaną w nie bronią. Aspirant Bakarski stanął na wprost drzwi. To był ryzykowny ale i bohaterski czyn. Nie wypuścił młodych, gniewnych tylko poszedł sam na pierwszy ogień. Ryzykował. Krzyknął „Otwierać!”. Brak reakcji nie zaskoczył nikogo. Bakarski kopnął drzwi. Krótka fraszka uderzyła go prosto w twarz. Ten kawał chłopa zwalił się na podłogę jak stary worek. Krew poszła mu uszami. Chłopcy skoczyli na boki i zagrały ich karabinki. Kule siekły wnętrze przedpokoju poety. Starszy posterunkowy Molenda, doskoczył do Bakarskiego i złapał go za kamizelkę. Chciał wyciągnąć przełożonego z zagrożonego terenu. Właśnie wtedy Poeta zaatakował. W kierunku Molendy poleciały treny Kochanowskiego. Starszemu posterunkowemu udało się dwukrotnie uchylić, ale tren nr VIII trafił go w korpus. „Dostał Orszulką!” rozległy się krzyki. To brzmiało jak wyrok. Chłopcy odciągnęli obu leżących funkcjonariuszy. Byłem jednym z tych którzy znosili na dół Molendę. Kątem oka zauważyłem jeszcze wpadające do wnętrza przedpokoju poety, granaty dymne. Zrobiło się mgliście. Kiedy zanieśliśmy Molendę do stojącej karetki, chciałem natychmiast biec na górę, żeby zemścić się na poecie. Ale przywołał mnie komisarz Kaczkowski. Musiałem zostać. Więc stałem przy samej bramie ze skierowaną na klatkę schodową bronią. Pomyślałem, że gdyby Poeta chciał tędy uciekać, to wypruję w niego cały magazynek. Do samego końca. Ale on nie zamierzał uciekać. Nie zamierzał się też poddać. Z góry słychać było krzyki i nawoływania. Pojedyncze serie z broni maszynowej cięły powietrze. O tym co się dzieje na górze dowiadywałem się od schodzących pojedynczo kolegach, którzy doładowywali koło mnie amunicję. Z początku Poeta bronił się tylko małymi formami, treny, fraszki fruwały w powietrzu. Oddział postanowił więc przypuścić frontalny atak. Usłyszałem z góry rozkaz. A po chwili krzyki „Medyk, medyk!!”. Zaniepokoiłem się, kolejny z chłopaków został ranny. I faktycznie, po chwili czterech naszych, niosło posterunkowego Błaszczaka, trzymając go za nogi i ręce. „Poleciał Szymborską!” wykrzykiwał pierwszy ze znoszących go kolegów. To oznaczało tylko jedno. Poeta był przygotowany. Na nasz atak odpowiedział limerykami. Chłopcy wycofali się na wcześniej zajmowane pozycje. Przegrupowali się. Dołączyła do nich załoga drugiego transportera. I znów poszli w bój. I wtedy zaczęło się piekło. Na nasze kule, poeta odpowiedział 13-zgłoskowcem. To była masakra. Najpierw „Śluby Panieńskie” Fredry zatrzymały nasz atak. A potem „Pan Tadeusz” skosił całą pierwszą linię. Co chwila kogoś z góry znoszono. Obserwowałem zakrwawionych kolegów. Było mi ich żal i byłem wściekły. Komisarz Kaczkowski też to obserwował i w końcu podjął decyzję. „Sprowadzić grafomana” usłyszałem jak mówi do krótkofalówki. To była nasza broń ostateczna. Aspirant Kleszcz Wacław sprawdzał się w takich sytuacjach idealnie. Po godzinie względnego spokoju, podjechało czarne BMW i aspirant Kleszcz w równie czarnych okularach pojawił się na horyzoncie. Chwilę porozmawiał z komisarzem, poprawił garnitur, strząsnął z ramienia niewidoczny pyłek i poszedł wolnym krokiem na górę. Nie wiem co tam się działo. Po akcji koledzy opowiadali, że Kleszcz zaczął czytać Poecie własne wiersze. Poeta odpowiadał klasykami. I tak trwało przez godzinę. Ale w końcu Poeta się poddał. Kleszcz skasował go, używając swojej tajnej broni. Zacytował z pamięci fragment swojego idola. „Majteczki w kropeczki łohohoho” wybrzmiało na górze i Poeta ze łzami w oczach i z podniesionymi rękoma wyszedł z ufortyfikowanego pokoju.
A tydzień później w artykule o pojmaniu dealera wierszy, przeczytałem o odznaczeniu aspiranta Kleszcza, orderem za odwagę. Należało mu się. Za służbę. I za chłopaków.

Utwór nagrodzony III nagrodą na  IV Bielskim Konkursie Satyrycznym WRZUĆ NA LUZ 2015