*********************************** STRONA ZAWIERA TEKSTY OBRAZOBURCZE!!! CZYTASZ NA WŁASNE RYZYKO**************************

wtorek, 12 lipca 2011

PAN ANTONI ZDAJE EGZAMIN

Pan Antoni obudził się w ponurym nastroju. W nocy dręczyły go koszmary i cały zlał się potem. To znaczy, najpierw się przestraszył a potem zlał, żeby to było do końca wyjaśnione. Mokry jak nieszczęście, spuścił nogi z łóżka i przez przypadek rozdeptał swojego ulubionego żółwia Pimpka. Nie był tym nawet zbytnio zmartwiony, bo Pimpek był nałogowcem i bezczelnie zżerał mu pantofle. Pan Antoni wyjął nogę ze skorupy i zdegustowany spojrzał na kalendarz. Zdziwiony, rzucił okiem jeszcze raz. Poczuł dotkliwy ból, kiedy oko odbiło się od ściany i wpadło do doniczki z kaktusem. Kalendarz wskazywał temperaturę 36,6C. „Zdrowy” – pomyślał pan Antoni i wstał, aby wyłuskać oko z pomiędzy kolców kaktusa.
Zjadł śniadanie, czyli dwa listki sałaty, które schował sobie żółw Pimpek na czarną godzinę. Dokładnie umył się w lizolu i oczyścił zęby z mocą wodospadu. Niestety, z ta mocą przesadził i szukanie zębów zajęło mu pełne dwie godziny.
Na gołe ciało zarzucił płaszcz i udał się w kierunku Ośrodka Szkolenia Kierowców. Po drodze zgłodniał i zajrzał do sklepu spożywczego przy ulicy Masy Krytycznej. Wszedł do środka i poprosił o dwie rolki chleba.

Niestety, chleb był tylko w puszce i pan Antoni zrezygnowany wyszedł na ulicę. Na progu natknął się na magistra Mniamuśnego, który dźwigał w torbie pięć kilo kiełbasy w proszku.
– Dzień dobry – powiedział pan Antoni. Magister Mniamuśny zaskoczony niespodziewanym powitaniem, próbował starym zwyczajem schować głowę w piasek. Niestety, podłoga była pokryta betonową wylewką i magister Mniamuśny roztrzaskał sobie głowę jednorazowo i definitywnie. Zadumany nad brakiem chleba w rolkach, pan Antoni nawet nie zauważył tego przykrego incydentu i poszedł w siną dal, wymachując malowniczo swoja aktówką.
Do Ośrodka Szkolenia Kierowców Wozów z Węglem oraz w ostateczności Odrzutowców na Słoną Wodę, pan Antoni przybył na czas. Czyli z półrocznym opóźnieniem. Nie zdziwił się więc, że nie było kolejki. Wyjątkowo łatwo dostał się do pomieszczenia instruktora, który spał zwinięty na kaloryferze. Dopiero po godzinie, kiedy panu Antoniemu odparowały szkła kontaktowe, zauważył swoja pomyłkę. Osobnik zwinięty na kaloryferze, nie był instruktorem. Tylko jego żoną. Nie zrażony pan Antoni, przebiegł kłusem resztę pomieszczeń Ośrodka Szkolenia, by w końcu odnaleźć instruktora, pijącego denaturat w toalecie. Po kolorze jego nosa i po odchyleniu od pionu, pan Antoni wyczuł, że instruktor jest gotowy do rozpoczęcia egzaminu. Złapał go więc za nogi i wyciągnął przed budynek na ośrodkowy parking by wsadzić go, do stojącego tam pojazdu opancerzonego dyktą. Udało mu się w końcu upchnąć jakoś instruktora na przednim siedzeniu. Kiedy jednak pan Antoni usiadł za kierownicą, okazało się, że kierownicy nie ma. Za kierownicą siedział instruktor z błyskiem w oku i obleśnym uśmiechem sadysty, rozjeżdżającego babcie emerytki walcem na przejściu dla pieszych. Pan Antoni wyszedł i wyciągnął instruktora przez boczną szybę. Kiedy posadził go na zajmowanym poprzednio przez siebie miejscu, okazało się, ze ten siedzi do góry nogami i ssie sobie krawat. Pan Antoni zastosował metodę radykalną i zamknął instruktora w bagażniku. To skutecznie odizolowało instruktora od możliwości prowadzenia pojazdu. Ale nie odizolowało go od pana Antoniego, którego przez cała jazdę kłuł wskaźnikiem do map, ze schowka na podłokietnik w tylnej kanapie. Jednak to nie zdeprymowało naszego bohatera i pan Antoni jechał absolutnie przepisowo. Zatrzymywał się na każdym świetle, zarówno czerwonym jak i zielonym. Machał do wszystkich obiema rękoma i kłaniał się kulom. Kulom które rzucali ku niemu wiwatujący inwalidzi wojenni. Przepisowo zmieniał pasy ruchu na pasy słuckie, a czasami nawet łowickie. I nawet na zakrętach w które wchodził z brawurą, nie piszczały mu gąsienice. A były już lekko przeterminowane i zbliżał się czas przeistoczenia w motyla. Zadowolony z siebie i swojej jazdy, postanowił być jeszcze bardziej przepisowy i zwolnił do prędkości podświetlnej. I to był błąd. Bo w tym właśnie miejscu, do tej samej prędkości próbowała zwolnić trzystuosobowa pielgrzymka do Częstochowy. Zderzenie było tak potężne, że pięćset dziewięćdziesiąt osiem kijków do nordic walking wyleciało w powietrze i spadając, wbiło się w instruktora, który próbował opuścić bagażnik sekretnym włazem. Zdziwiony brakiem dwóch kijków, pan Antoni zerknął w górę, aby zorientować się, czy przypadkiem nie nadlatują lotem koszącym. Nie, nie nadlatywały. Gdyż okazało się, iż ostatnim uczestnikiem pielgrzymki, a zarazem jej opiekunem był niejaki ksiądz Pedofilc. Który jak się okazało, nie używał kijków narciarskich, a wmontowanych w sandały pokutne, silników odrzutowych, zaprojektowanych w czasie drugiej wojny światowej, przez oficera Abwehry i jednocześnie kucharza zakładu dla otumanionych, niejakiego Hansa Sturmbannführer’a. Ksiądz Pedofilc nie tylko, ze nie spadał, ale wręcz przeciwnie, z gracją krążył nad miejscem zderzenia, machając monstrancją i rozrzucając wokół kolorowe obrazki z owczą pornografią. I krążyłby tak do końca świata a może i dłużej, gdyby nie zacny biskup parafii w Wydmuchowie Niespodzianym, który widząc krążącego księdza, zdjął go jednym strzałem z balisty. Ksiądz Pedofilc miał więc nie tylko silniki w sandałach ale i pecha. Pecha miał też nasz bohater. Bo w momencie, kiedy próbował podrobić podpis instruktora na zaświadczeniu o zdaniu egzaminu, ksiądz Pedofilc zwalił mu się na głowę. I nasz bohater nie zdał egzaminu. Czego można było spodziewać się od samego początku, bowiem Panu Antoniemu nic i nigdy się nie udaje. I nie uda. Łydki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz