Trójka
rycerzy: Dobrowoj z Pyzdr, Krzesimir z Kalisza i Bzdzisław
z
Pierdogrzmotów wycofali się właśnie na z góry upatrzone pozycje.
Pierdogrzmotów wycofali się właśnie na z góry upatrzone pozycje.
-Patrzajcie koledzy – szeptem dał
znać Dobrowoj, kiedy leżeli już ukryci w kępie krzaków.
Całkowicie liściastych, ale i bezlistnych, bo jesień* nastała i
wszystko co miało opaść, opadło – Tatar jakowyś!
-Mnie nie opadło – również
szeptem zagaił Bzdzisław – A propos Tatara, to zjadłbym coś.
Czy ten Tatar to z cebulką?
Kompani jak zwykle, zmierzyli
Bzdzisława wzrokiem, oceniając poziom jego młotkowatości i jak
zwykle wynik wskazywał, iż inteligencja Bzdzisława znajduje się
jakiś metr pod poziomem mułu.
-Tatar... młocie... Tatarzyn... –
Wycedził przez zęby Krzesimir – Woj takowy, z Mongolii
pochodzący.
-Aaa – z pozorowanym zrozumieniem
odezwał się Bzdzisław – To pewnie cebuli nie ma?
-Ma – odparł Krzesimir –
Specjalnie dla kolegi dwa wory cebuli tacha na grzbiecie swego lekko
karłowatego kucyka.
-Kolego... kolego – z upomnieniem w
głosie rzekł Dobrowoj – Niech kolega nie wprowadza naszego
Bździcha w błąd, bo on i tak już w takim błędzie i
nieświadomości żyje, że niedługo go będą po wsiach obwozić,
razem z kobietą z brodą i ptakiem św. Rolanda...
-Ja lubię ptaki – odparł Bzdzisław
– Szczególnie jak są puszyste i ćwierkają.
-No, ten ani puszysty nie jest, ani nie
ćwierka – powiedział Dobrowoj – gdyż to zasuszona relikwia od
św. Rolanda pochodząca... jakby to koledze bliżej wyjaśnić?
-A ten ptak to kolorowy? – zapytał
Bzdzisław, brnąc dalej w swe błędne przekonanie o ornitologicznym
pochodzeniu relikwii – Może żółty? Ja lubię żółte.
-Nie kolego, najpierw był różowy
– powiedział spokojnie Krzesimir, choć widać było, iż niewiele
mu brakuje aby zdzielić Bzdzisława przez łeb obuchem swego miecza
– Potem fioletowy, jak tubylcy włożyli go Rolandowi między dwa
kamienie i przygnietli, a potem sino-zielony jak opowiadał medyk,
który jako ostatni badał Rolanda... sino-zielony i
napuchnięty...
-Czyli puchaty – z zadowoleniem w
głosie odezwał się Bzdzisław – Lubię puchate.
-Nie dojdziemy z nim do ładu – rzekł
Dobrowoj – Więc lepiej skoncentrowałbym się na tym kurduplu ze
skośnymi oczami.
Mówiąc to Dobrowoj wskazał na
Tatara, który niespiesznie przemieszczał się po widocznym z
krzaków gościńcu, rozglądając się bacznie dookoła.
-Co on tak się rozgląda? – zapytał
Bzdzisław – Może jagód szuka?
-W październiku? – zdziwił się
Krzesimir.
-Suponuję, iż to szpieg jakowyś może
być – powiedział Dobrowoj, przyglądając się Tatarzynowi.
-Ja suponowałem rano... ale może i
teraz bym posuponował? – powiedział Bzdzisław z miną nad wyraz
zamyśloną.
-A o czym kolega... teraz mówi?
– zapytał Krzesimir, wyraźnie zbity z tropu.
-No chyba o tym, o czym Dobrowoj
wspomniał – spokojnie odpowiedział Bzdzisław
-No chyba, że nie sądzę –
Krzesimir raczył użyć skomplikowanej figury językowej –
Dobrowoj suponuje... czyli przypuszcza, że rzeczony Tatarzyn
szpiegiem być może...
-Aha – rezolutnie odparł Bzdzisław
– Czyli nie znaczy to, że objadł się wczoraj renklod
wielgaśnych, jak ja w ogrodzie naszego kasztelana?
-Nie... i dziwię się, że kolega żre
te śliwki – odparł Krzesimir i skrzywił się z dezaprobatą.
-A czemuż to? – inteligentnie nad
wyraz zapytał Bzdzisław.
-Bo kasztelan podlewa je fekaliami z
całego grodziszcza – powiedział z niesmakiem Krzesimir – nawet
specjalne rury, że tak powiem... nawadniające położył, które
wprost do latryn grodowych biegną...
-Aha – ponownie rezolutnością
wykazał się Bzdisław – To pewnie dlatego tak mi nogi grzęzły,
jak żem po te renklody sięgał... cały czas mi coś od dołu zbroi
zalatuje...
-Teraz wiemy skąd ten smród –
powiedział Krzesimir.
-Panowie, koledzy, towarzysze... –
zaczął Dobromir, ale nie dokończył, bo Bzdzisław zaczął się
rozglądać dookoła.
-A ty co się tak kręcisz i zerkasz
wszędzie? – zapytał
-A bo nie wiem do kogo mówicie –
odpowiedział Bzdzisław
-Do was mówię – powiedział
spokojnie Dobrowoj
-Aha – rezolutność odpowiedzi
zaskoczyła samego Bzdzisława – Bo już myślałem, że tu jacyś
naleźli, chyłkiem... i żem ich jakoś nie zoczył...
-Mogę go trzepnąć? – wyrwał się
Krzesimir
-Spokojnie – odparł Dobrowoj – Na
to zawsze czas nadejdzie sposobniejszy, na razie zajmijmy się
Tatarzynem, który zbliżył się do nas na rzut martwym
ocelotem.
Faktycznie. Tatarzyn na swojej małej
chabecie, rozglądając się w lewo i w prawo, wręcz najechał na
leżących w chaszczach rycerzy.
-Ałłaaaa – zakrzyknął po swojemu
i za łuk próbował sięgnąć
-Pugaczowa – odkrzyknął Bzdzisław,
gramoląc się z krzaków. Tatarzyna zamurowało.
-Czy kolegi nie zastanawia – zapytał
Dobrowoj, patrząc na Krzesimira – skąd ten młotek znał odzew?
-Pojęcia bladego nie mam, a więc mnie
i zastanawia właśnie – odparł Krzesimir – Ale odzew
najwyraźniej prawidłowym jest, gdyż nam skośnookiego zamurowało.
- Zamurowało, a nawet mu żuchwa opaść
raczyła – rzekł Dobrowoj – I mucha jakowaś ewolucyje między
niepełnym uzębieniem Tatara naszego wykonuje.
-No kto by się spodziewał po naszym
Bzdichu, takich zdolności językowych? - zadumał się Krzesimir.
- Nie mów hop, mój zacny
towarzyszu – odparł Dobrowoj – Na razie, to tylko jedno słowo
padło które zamurowało Tatarzyna.
- Trzeba Bzdzisława zapytać –
powiedział Krzesimir – Ej, młotku... co to za skośnooki
kurdupel?
-Nie wiem – odpowiedział Bzdzisław
– Ale mogę zapytać...
-Zna waść tatarski język? - zapytał
Krzesimir ze zdziwienia kręcąc głową
-Nie znam – spokojnie rzekł
Bzdzisław
-No to jak się kolega zapyta? - zadał
pytanie Dobrowoj
-Po naszemu – odparł Bzdzisław –
Może Tatar zna nasz piękny język?
-Nie wiem czemu – powiedział nadal
zdziwiony Krzesimir – Ale po raz pierwszy zauważyłem, że w
słowach Bzdzicha zagościła nuta logiki
-Czego? - zapytał Bzdzisław
- No i się rozwiało jak sen –
podsumował Dobrowoj.
Tymczasem Bzdzisław zbliżył się do
siedzącego na kucu Tatara i rozpoczął coś co można by nazwać
rozmową. Wymachiwał przy tym rękoma a nawet i czasami nogami,
kręcił sakwą a i miecza co chwilę dobywał. Tatar jakby mniej
skamieniały, wypluł zaskoczoną ta zmianą muchę, i coś do
Bzdzisława odmrukiwał, łukiem pokazywał za siebie i szyderczo się
uśmiechał. Po chwili Bzdzisław zakończył porozumiewanie się i
podszedł do swych towarzyszy.
-No i? - w niezbyt wyszukany sposób
zapytał Krzesimir
-Powiedział, że mu zimno jak diabli,
i że we trzech tu jadą, ale tamci dwaj to jakieś młotki i zostali
w tyle – wyrecytował Bzdzisław
-I to wszystko z machania łukiem
kolega wyczytał? - zapytał Dobrowoj
-I z ulotki którą mi wręczył
– spokojnie odparł Bzdzisław
-Z ulotki? - zapytał zdziwiony
Krzesimir
-No z tej – powiedział Bzdzisław i
podał kawałek skóry zapisany koślawymi literami.
-”Poddać się... oddać
bronie...oddać kosztowność. Wielbić
Batu-chan i jego dwa tümeny,
które iść za Batu-chan.” - wydukał Krzesimir – Ty
tłumoku... gdzie tu o zimnie napisane?
-No przecież
pisze, że Batu-chan... - powiedział Bzdzisław – Znaczy chciałby
być obatuchany
... czyli, że
zimno chłopu... ale jakby się tak na cebulkę ubrał, i
obatuchał... to by się kucowi chyba nogi rozjechały...
-Młocie średniowieczny – zakrzyknął
Krzesimir – Batu-chan to szef wszystkich szefów, Złotej
ordy, wnuczek samego Czyngis-chana a zimno to tobie zaraz będzie,
jak zobaczysz te dwa tümeny...
-Tümen
to nie młotek taki jak ty – powiedział spokojniej Dobrowoj –
tylko 10.000 wojów mongolskich...
-Czyli
dwa tümeny...
- zaczął się zastanawiać Bzdzisław.
-To
20.000 wojów – odparł Krzesimir – i niech się kolega już
nie męczy liczeniem.
-O
Chryste panie – zadziwił się Bzdzisław – już mi zimno się
zrobiło a co gorsza chyba zapaskudziłem zbroję...
-To
niech kolega może uda się do Tatara – rzekł Dobrowoj –
Będziecie podobnie cuchnąć, to może i nić przyjaźni się między
wami nawiąże...
Zawstydzony
i drżący z zimna Bzdzisław bez słowa udał się do kucającego
koło konia Tatara.
-Nie
będzie dobrze – zaczął Krzesimir – Jak ten skośnooki,
wsiądzie na konika i pojedzie powiedzieć, że na drodze całej ordy
stoi tylko trzech rycerzy, z czego jeden cuchnie.
-No
nie będzie dobrze – odparł Dobrowoj – Ale my w stanie wojny z
Mongolią nie jesteśmy, jakoś tak nie po rycersku, naszego Tatara o
głowę skrócić.
-No
nie po rycersku – powiedział Krzesimir i po wąsach się pogłaskał
– Ale z drugiej strony, puścić go... to grzech przeciwko narodowi
naszemu
-Skośna
jego mać! - zaklął Dobrowoj. I w tym właśnie momencie do
rozmawiających dołączył Bzdzisław, któren podbiegł do
nich charakterystycznym, świńskim truchtem.
-O
Boziu... Boziu... Boziu – zaczął, sapiąc jak miech kowalski –
Cóżem ja uczynił, ach cóżem?
-A
kolega to się dobrze czuje? - zapytał Krzesimir – Bo gada kolega
jak w „Prawdzie Ukrytej” czy inszej jakowejś sztuce przez trupy
aktorskie wystawiane...
-Źle
się czuję – powiedział Bzdzisław i przełożył łuk z lewej do
prawej ręki.
-My
za to kolegę czujem całkiem dobrze – odparł Dobrowoj – A co
kolega robi z tym łukiem Mongoła i gdzież on się podział?
-Żeby
tylko przypadkiem nie odjechał – zasmucił się Krzesimir.
-Nie
odjedzie – stanowczo stwierdził Bzdzisław
-A
to czemuż? - zapytał z zaciekawieniem Dobrowoj
-Bo
drzewko obejmuje – odparł Bzdzisław
-Drzewko?
- zdziwił się Krzesimir – Znaczy modli się do jakichś ichnich
bogów?
-Niespecjalnie
– powiedział Bzdzisław
-No
to czemu drzewko się nie puści i do nas nie przyjdzie? - zapytał
Dobrowoj
-Bo...
kurcze... mam to słowo na końcu języka... - zadumał się
Bzdzisław
-No
to mamy odpowiedź z głowy - rzekł Krzesimir – Wcześniej niż
za godzinę, kolega Bzdzisław się nie odwiesi.
-”Zintegrowany”...
- wydusił niespodziewanie szybko Bzdzisław
-Zi...zii...zintegrowany?
- zająknął się Dobrowoj
-Tak...
został zintegrowany z drzewkiem a dokładnie z sosenką – odparł
Bzdzisław.
-A
któż go zintegrował? - zapytał Krzeszimir
-A
jam ci to uczynił – powiedział Bzdzisław z zawstydzoną miną
-A
jak to się stało? - zapytał Dobrowoj.
-A
bośmy się założyli kto lepiej z łuku strzela – powiedział
Bzdzisław
-Ale
kolega w ogóle strzelać z łuku nie umie – powiedział
Krzesimir i znów zaczął wąsa szarpać.
-Nawet
naciągnąć go nie potrafi – dodał Dobrowoj – Pamiętam zawody
łucznicze w Kasztelanii... i niefortunną próbę pomocy przy
naciąganiu łuku
-Ja
też pamiętam – powiedział Krzesimir – I to niestety sam
Kasztelan się zaoferował do pomocy.
-Dokładnie
– odparł Dobrowoj – Potem w kilku musieliśmy Kasztelana z
cięciwy wyplątywać i nawet oskarżenia były, że jakoby Bzdzich
chciał Kasztelana zadusić
-Nie
chciałem – smutnym głosem odparł Bzdzisław
-Wiemy,
wiemy – zaśmiał się Krzesimir – To co z tym łukiem i Tatarem?
-No
założyliśmy się, któren z nas lepiej z łuku strzela –
zaczął opowiadać Bzdzisław – a potem Tatar na kawałku skóry
wygarbowanej, tarczę węglem z ognia wyciągniętym narysował i
poszedł na sosence ją powiesić... a ja akurat pierwszy miałem
strzelać... więc łuk próbował ja naciągnąć, napociłżem
się, ale w końcu strzałę udało mi się nałożyć...
-I?
- zapytał z ciekawością Krzesimir.
-I
mi się wymskła – spokojnie powiedział Bzdzisław patrząc na
trzymany łuk.
-Chyba...
wymsknęła – podpowiedział Dobrowoj
-Czy
tak, czy siak... poleciała – rzekł Bzdzisław.
-I?
- ponownie, dość zdawkowo zapytał Krzesimir.
-I...
ta wymsknięta strzała zintegrowała Tatara, tarczę i sosenkę w
jeden twór – odparł Bzdzisław
-Zastrzelił
Waść Tatara? - zapytał Dobrowoj – Naszego gościa?
-Cóż...
- odparł Bzdzisław – Wolałbym słowo „Zintegrowałem”
-No,
Tatarowi to w sumie obojętne – powiedział Krzesimir – i cóż
teraz tym fantem poczniem?
-Hmm
– zadumał się Dobrowoj – W sumie to wypadek był... winy żadnej
tu naszej nie widzę, ani powodu do wojny z racji zintegrowania
jednego skośnookiego z tarczą...
-A
właśnie... tarcza – zaczął Bzdzisław – tarczę to bym sobie
wziął, coby samemu poćwiczyć
-A
na co wam akurat ta tarcza? - zapytał Krzesimir – To nie może
kolega swojej własnej zrobić?
-A
bo ta wyglądała jakby ją z pośladków Kasztelana naszego
zdjęto – powiedział Bzdzisław – nawet rowek pośrodku był...
-A
fuj – wzdrygnął się Dobrowoj
-A
podwójne fuj – dodał Krzesimir – i lepiej na koń siądźmy
zanim te dwa tümeny
tu nadjadą, i zechcą się sprawdzać w strzelaniu z łuku, bez
użycia tarczy
-Tak,
na koń panowie – powiedział Dobrowoj
-A
ja? - zapytał Bzdzisław
-A
waść na tatarskiego kuca siądziesz – odparł Dobrowoj.
-Może
tak być – rozweselił się Bzdzisław – Sprawdzę czy cebuli w
sakwach nie ma
I
tak nasi dzielni rycerze odjechali z miejsca gdzie w 1241 pojawili
się kolejni wojownicy Mongolscy, którzy bez problemów
zintegrowali wielu naszych rycerzy, niekoniecznie z drzewami. Ale to
już inna historia...
*najazd nastąpił zimą... ale co mi tam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz