*********************************** STRONA ZAWIERA TEKSTY OBRAZOBURCZE!!! CZYTASZ NA WŁASNE RYZYKO**************************

piątek, 26 października 2012

Z Notatnika Kapitana Żbika vol. 47


PONIEDZIAŁEK – Siedzimy w gabinecie pułkownika Żelaznego i oglądamy skok ze stratosfery. Pułkownik wyjątkowo zgodził się na użycie jego gabinetu jak i jego telewizora produkcji byłego ZSRR. Powiedział, że powinniśmy zobaczyć czego potrafi dokonać człowiek któremu się chce. Na to posterunkowy Paproch stwierdził, że jemu się właśnie w tej chwili chce i czy może wyjść. Na to pułkownik powiedział, że nie dokończył zdania, i że chodziło mu o człowieka któremu się chce pokonywać bariery. Na to posterunkowy stwierdził, że już mu się nie chce. Pułkownik Żelazny zarządził przyniesienie szmaty i wygnał Paprocha z gabinetu. Wtedy kapral Klucha powiedział, że on kiedyś w czasie pokonywania bariery, rozdarł sobie spodnie służbowe i pokazał gdzie. Po chwili dołączył do Paprocha. I w zasadzie tylko ja mógłbym obejrzeć rzeczony skok, gdybym w tym czasie nie musiał zajmować się szmatą i mokrą posadzką.

WTOREK – Dzisiaj kapral Klucha powiedział, że co to za skok. Że on to by skoczył! Tylko możliwości nie ma. Nam nie trzeba było długo mówić. Znaleźliśmy możliwości dla kaprala. Posterunkowy Paproch powiedział, że on załatwi kapsułę, ja się postaram o balon z helem, a  kapralowi pozostaje zorganizowanie kombinezonu i butli z tlenem. Bo jak powiedział posterunkowy, tam wyżej to i dychawicy się można nabawić. Nie wiem skąd on wie takie rzeczy? Może z kreskówek?

ŚRODA – Są niewielkie problemy. Posterunkowy Paproch, pomimo obejścia większości sklepów w naszym miasteczku, nie znalazł takiego który sprzedawałby kapsuły. W aptece były kapsułki... ale biorąc pod uwagę gabaryty kaprala Kluchy, posterunkowy się na nie, nie zdecydował. Ale zakupił lek na chorobę lokomocyjną. Na wypadek jakby Kluchą bujało. Mnie natomiast udało się w okolicach wesołego miasteczka, natknąć się na osobnika handlującego balonikami. Zapewniał mnie, że każdy z nich napełniony jest helem. Nigdy nie wierzę na słowo, więc Pan handlowiec musiał każdy balonik sprawdzić organoleptycznie. Czyli zassać do płuc to co się w nim znajdowało. Doszedłem do wniosku, że wyjątkowo mówił prawdę, bo po każdych „sztachnięciu” się zawartością baloników, jego głos był coraz bardziej piskliwy. Niefortunnie zużyliśmy wszystkie baloniki. Niemniej Pan handlowiec obiecał, że na jutro zorganizuje dwa razy więcej baloników helowych, tylko żebym już go nie dotykał paralizatorem. Zgodziłem się, acz niechętnie. I poraziłem go jeszcze tylko jeden raz. Na pożegnanie. A Klucha? Kapral zamiast kombinezonu przyniósł dres z trzema paskami. A zamiast kasku astronauty, stary hełm z wymalowanym na przedzie dużym napisem MO. Za to sprawił się jeśli chodzi o butlę z tlenem. Przytargał butlę od pewnego spawacza który podobno pożyczył mu ją z ogromną chęcią. Nawet Klucha niezbyt długo musiał go motywować pałką służbową.

CZWARTEK – Baloniki musieliśmy przytargać we trzech. Pojedynczo nas unosiło. Przywiązaliśmy je do radiowozu. A kiedy i ten zaczął się podnosić, obciążyliśmy mu bagażnik emerytem Bzykadło, który akurat rozkoszował się porannym spacerem. Niech sobie odpocznie. Co tak będzie łaził? Z braku kapsuły, zaproponowałem Klusze krzesło z jego gabinetu. Siedzi na nim całymi dniami, to zna je dobrze i powinien się czuć na nim komfortowo. Klucha zaczął protestować, że umawialiśmy się na kapsułę a nie na stare, odrapane krzesło. Przypomniałem mu, że umawialiśmy się też na kosmiczny kombinezon a nie cuchnące, znoszone dresy z wypchanymi kolanami. Dla zażegnania sporu, posterunkowy Paproch zaoferował się, że pociągnie krzesło olejną.

PIĄTEK – Dziś pierwsze próby. Tak zwana „sucha zaprawa”. Usadziliśmy kaprala Kluchę na krześle. Już w stroju wyczynowym, czyli jego dresach. Klucha zapiął pod szyję swój skafander, jak sam określał swój strój z lumpeksu. Posterunkowy Paprocha nasadził mu na głowę hełm Milicji Obywatelskiej, a ja nałożyłem mu gogle na oczy. Gogle pożyczyłem od syna sąsiadki w wieku lat dziesięć. Kapral Klucha skarżył się, że za małe i że mu się w nos wpijają. Ale jak się nie ma co się lubi, to się ma co Żbik przynosi. Paproch położył kapralowi na kolanach butlę z tlenem i rurka z której Klucha ma zasysać. Chyba za ciężka ta butla, bo krzesło pod kapralem tylko jęknęło i zapadło się w ziemię aż po siedzenie. A kapralowi aż strzeliła gumka w goglach. Doszliśmy jednak do wniosku, że w momencie podpięcia baloników, butla będzie elementem stabilizującym kaprala i jego kapsułę... znaczy krzesło. Posterunkowy dał mu jeszcze batona na drogę, gdyby w trakcie lotu kapral zgłodniał. Wszystko prezentowało się całkiem, całkiem. Wyciągnąłem z biurka stare walkie talkie i wręczyłem jedną sztukę kapralowi. Będzie nam zdawał raport z postępów w locie.

SOBOTA – Dziś na dzień przed lotem, kapral Klucha nabiera tężyzny fizycznej i koncentruje się na jutrzejszym zadaniu. Nabiera tężyzny metodą Małysza Adama. Znaczy, je bułkę z bananem i popija tym taki co to skrzydeł dodaje. A potem koncentruje się w ubikacji. Bo ta podobno dobrze na to wpływa. Wycisza i przypomina kapralowi kapsułę i osamotnienie w trakcie przyszłego lotu. Nie do końca możemy się z tym zgodzić. Bo stojąc przed drzwiami kabiny Kaprala, słyszeliśmy tyle odgłosów, że trudno mówić o wyciszeniu. Tym bardziej, że odgłosy śmierdziały strawionym bananem.

NIEDZIELA – Dziś nadszedł wielki dzień. Kapral w stroju stratosferycznym, usiadł na pomalowanym na żółto krzesełku. Otaczała go grupa żuli spod taniego dyskontu spożywczego, których zgarnęliśmy za włóczęgostwo. To oni mieli utrzymać krzesło, kiedy będziemy z Paprochem przywiązywać doń baloniki. Żeby kapral nie spadł przedwcześnie, albo żeby nie uciekł, jak twierdził Paproch, odżałowaliśmy nasze paski od spodni i Klucha został przypięty do krzesła na sztywno. Założyliśmy mu hełm, gogle, ja przytachałem butle z tlenem i umieściliśmy mu ją na kolanach. Dostał w łapę walkie talkie i nadgryzionego batona z wczoraj. Potem, we dwóch odczepiliśmy po kilka baloników od radiowozu i przywiązaliśmy do krzesła. I tak odczepialiśmy i wiązaliśmy, aż wszystkie balony powiewały nad Kluchą. Zwolniliśmy też z bagażnika, emeryta Bzykadłę. Strasznie na nas wyzywał.
Na raz, dwa, trzy... posterunkowy Paproch zanęcił dwuzłotówką i rzucił ją w krzaki. Żule puścili krzesło i pognali w kierunku domniemanego lądowania monety. A Klucha z hasłem „O Jezuuu” na ustach, wraz z krzesłem oderwał się od powierzchni naszego globu. Lot z początku był powolny, ale kiedy na wysokości drugiego piętra zaczął się szarpać, spadła mu z kolan butla tlenowa. Niefortunnie spadła na wyzywającego emeryta Bzykadłę, co troszkę go wyciszyło. Klucha natomiast z miejsca nabrał szybkości. Z wysokości czwartego piętra spadło walkie talkie, a mniej więcej z okolic szóstego zleciał nadgryziony batonik. A na koniec, z wysokości dziesiątego piętra zleciał sam kapral Klucha. Bo na dziesiątym mieszkał gajowy Ściółka, którego zdenerwowały krzyki za oknem. Wziął więc dubeltówkę i wypalił w kierunku zauważonych balonów. To zmniejszyło lekko nośność naszego krzesła. Tak mniej więcej do zera. Z tego też powodu, kapral Klucha, przytroczony do krzesła, przestał nabierać wysokości i z tym samym okrzykiem jak przy starcie, centralnie pieprznął w dach radiowozu.
Co prawda nie udało nam się wyekspediować kaprala do stratosfery, ale w finale i tak zobaczył gwiazdy. Więc należy uznać, ze eksperyment się udał. No i jeszcze był baton do podziału na dwóch. Nazywam się Żbik a na imię mam Kapitan.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz