Trójka rycerzy: Dobrowoj z
Pyzdr, Krzesimir z Kalisza i Bzdzisław z
Pierdogrzmotów siedzieli na wieży zamku w Malborku i oddawali się zabawie w grze w kości.
Pierdogrzmotów siedzieli na wieży zamku w Malborku i oddawali się zabawie w grze w kości.
-Rzucasz Bzdzichu – powiedział
Dobrowoj do miętoszącego kości w ręce kompana.
-Zaraz... zaraz – zżymał się
Bzdzisław – trzy szóstki mi wyjść muszą, to jeszcze pomiędlić trochę muszę.
-Ostatnio jak kolega chciał
cztery szóstki wyrzucić to tak pieprznął kośćmi, że jedna za basztę poleciała –
zauważył Krzesimir – boleśnie kmiecia jakiegoś w oko godząc.
-Ja się z kmieciem godzić nie
chciałem – zauważył Bzdzisław – zresztą ci kmiecie to zdrajcy.
-No i tu się z kolegą zgodzić
musimy – powiedział Dobrowoj – gdyż podstępnie krzyżakom miasto oddali, którzy
to zakonni nas teraz w oblężeniu, w zamku trzymają
-Ten piekielny burmistrz, Blume
Bartłomiej im bramy otworzył – dodał Krzesimir – Jakbym go dorwał to bym mu
kości porachował.
-A propos kości... to będę
rzucał! – krzyknął Bzdzisław. Obaj jego kompani wykonali przysłowiowy pad
płaski. I mieli rację, bo rzucone przez Bzdzisława kości, raczyły się odbijać
od wszystkiego i przelatywać ze świstem nad ich głowami.
-No i jakieś szóstki wypadły? –
zapytał Dobrowoj, nie podnosząc się z ziemi.
-Możliwe... ale trzeba by zejść
na dół i sprawdzić – odrzekł zasmuconym głosem Bzdzisław.
-No i znowu młotek kości za
wieżę wywalił – mruknął Krzesimir – i w co my teraz grać będziemy?
-Mam planszę do hnefatafl –
powiedział Dobrowoj siadając na słomie, zalegającej podłogę wieży – tylko
pionów nie mam... a nawet jakbym miał to by je Bzdzichu i tak wywalił na dół.
-Hne... hen... hnu... hne... że
jak? – zapytał z zainteresowaniem Bzdzisław.
-Hnefatafl – odparł Dobrowoj –
takie szachy wikingów... tam u nich za morzem, popularne bardzo.
-Hne... hne... – jąkał
Bzdzisław.
-No dobra, ustalmy, ze nie mam
żadnej planszy – zdenerwował się Dobrowoj.
-I może tak lepiej, bo nam się
Bzdzisław zapowietrzy – odparł Krzesimir – Zresztą to skomplikowana gra i bez
Wikinga z instrukcją, grać się nie da.
-A nawet bez dwóch Wikingów, bo
są dwa rodzaje pionów – rzekł Dobrowoj.
-A skąd wziąć Wikinga? –
zapytał Bzdzisław.
-Ze sklepu... – zaśmiał się
Krzesimir – Zapytaj tych pod wieżą... może mają na sprzedaż jakąś... parkę Skandynawów z instrukcją gry w hnefatafl.
-Dobre... bardzo dobre
Krzesimirze – również zaśmiał się Dobrowoj. Jedynym który się nie śmiał, był
Bzdzisław, który biorąc słowa Krzesimira za dobrą monetę, wychylił się przez
otwór strzelniczy.
-Eeee!!! – zaryczał – Tam na
dole!!! Macie może dwóch Skandynawów z instrukcją?
-No młotek prawdziwy – powiedział
Krzesimir łapiąc się za głowę.
-Bzdzichu... żartowalim jeno z
tymi Skandynawami – powiedział Dobrowoj. Bzdzisław odwrócił się do kompanów.
-Mówią, że Skandynawów nie
mają... – powiedział spokojnie Bzdzisław – Mają jednego Czecha i jakiegoś z
Moraw, ale nie chcą ich dać
-Matko przenajświętsza –
załamał ręce Krzesimir – pomyliłem się, to nie młotek... to młot większy od
Karola Młota.
-Coś jeszcze krzyczą –
powiedział Bzdzisław i wychyliwszy się za blanki, zaryczał – Czegooo?
-On na nas jakieś nieszczęście
sprowadzi – powiedział Krzesimier – Jak mi Bóg miły.
-No może i tak być –
potwierdził Dobrowoj – Więc nasuwa się pytanie, wciągnąć go do środka... czy
tez popchnąć?
Ale nie zdążyli sobie na to
pytanie odpowiedzieć, bo Bzdzisław sam się wycofał i usiadł na podłodze.
-Powiedzieli, że nie mają Skandynawów ale w zamian nam kule przyślą – powiedział Bzdzisław – Podobno
nadmiar mają czy coś... a nam się do gry przydać mogą...
-Na ziemię! – krzyknął
Krzesimir. I miał rację. Bo po chwili huk się rozległ na dole i salwa z
krzyżackich bombard przeleciała nad zajmowaną przez kompanów, wieżą.
-No i kretyn na nas ostrzał
sprowadził – wysyczał nerwowo Krzesimir.
-Chcieliśmy mieć rozrywkę, to
mamy – stwierdził Dobrowoj – A raczej... możemy mieć... jak któraś kula tu wpadnie.
-Chyba za duże do gry te kule –
skonstatował Bzdzisław zerkając na zewnątrz.
-Łomie jeden... Krzyżacy nas z
bombard ostrzeliwują – podniesionym głosem powiedział Dobrowoj – A ty myślisz,
że nam kulki do grania chcą tu wrzucić?
-To nie do zabawy? – zapytał
zdziwiony Bzdzisław.
-No proszę, zrozumiał –
powiedział Krzesimir z pozycji leżącej, w której się wszyscy znajdowali.
-Nie... do... zabawy? – wydukał
gniewnie Bzdzisław – To psubraty jedne, oszukali mnie.
-Się musieli natrudzić, by
takiego omnibusa w pole wyprowadzić – rzekł ironicznie Dobrowoj.
-Ja im zaraz pokażę! – zaryczał
Bzdzisław – Dajcie coś, to w nich ciepnę...
-No młotek totalny – stwierdził
Krzesimir – Czym w nich rzucisz... wazonem?
-O! Wazon! – radośnie
zakrzyknął Bzdzisław, dokonując tego epokowego, w jego mniemaniu odkrycia.
Chwycił rzeczony wazon i bez namysłu wywalił za blanki. Ku zdziwieniu
pozostałej dwójki, rozległ się gruchot tłuczonej skorupy i wystrzały ucichły.
-Nie wiem, czy wierzyć własnym
uszom – powiedział Krzesimir, podnosząc twarz z zakurzonej posadzki – Ale
słyszę ciszę.
-W co kolega raczył wcelować? –
zapytał Dobrowoj, zerkając na Bzdzisława.
Bzdzisław ponownie wychylił się
za mur i splunął w kierunku oblegających.
-Eeee!.. tam na dole – krzyknął
– Kto dostał?
-Normalnie gość bez oporów –
powiedział Dobrowoj.
-Rzekłbym opływowy – odparł
Krzesimir – gdybyśmy w tych czasach znali już aerodynamikę.
-No fakt – odrzekł Dobrowoj –
Nie znamy jeszcze.
-Morawiak – powiedział
Bzdzisław, odwracając się do kolegów.
-To jakieś hasło? – zapytał
Krzesimir – Czy kolega zna odzew? – dodał, patrząc się na Dodbrowoja
-Pustułka – zaryzykował
Dobrowoj.
-Co pustułka? – zapytał
Bzdzisław.
-Co Morawiak? – zripostował
pytaniem Dobrowoj.
-W czubek hełmu dostał – odparł
Bzdzisław – Ten Morawiak... a co pustułka?
-Ptak... – powiedział
Krzesimir.
-Gdzie? – zapytał Bzdzisław,
rozglądając się po zajmowanym przez nich pomieszczeniu.
-Nieistotne Bzdzichu,
poleciał... – rzekł Dobrowoj – Ważniejszy jest ten Morawiak, bo to sam Bernard
Szumborski, von Zinnenbergiem zwany... czyli po naszemu Bernardzik z Cynowej
Góry.
-Rzekłbym ... Cynowy Bernardzik
– zaśmiał się Krzesimir.
-Cy nowy... to bym nie
powiedział – odparł Bzdzisław znów rzucając okiem z a mur. – On taki bardziej
pognieciony teraz... szczególnie od góry... zresztą sami zobaczcie.
Rycerze wychylili się obok
Bzdzisława. Faktycznie, krzyżak z kawałkami wazonu na hełmie, zataczając się,
odchodził w kierunku obozu.
-I żebyś czerwonki dostał,
łachu jeden – krzyknął za nim Bzdzisław
-No nie, z czerwonką bym nie
przesadzał – powiedział Dobrowoj.
-A to czemu? – zapytał
Krzesimir.
-Bo akurat Oldřich Červonka, to
dowódca obrony naszego zamku – odparł Dobrowoj.
-A to nie, to honor zwracam –
powiedział Krzesimir.
-Teraz będzie zwracał? –
zapytał Bzdzisław
I tak w miłej atmosferze, potoczyła się dalsza
dyskusja, zakończona omdleniem rycerza Bzdzisława, spowodowanym użyciem
drugiego wazonu, stojącego w rogu wieży obronnej zamku w Malborku. I tak było
przez 34 miesiące aż nie pojawił się król Kazimierz Jagiellończyk i nie odbił
zamku z rąk krzyżackich. A to i w sam czas się stało, bo zapas wazonów na wieży
się skończył.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz