Nad Suchą Wolą zapadał zmierzch. Nad Batysławowem, też
zapadał zmierzch. Nad Magierami również. Zapadał zmierzch. Konkludując, w całej
gminie robiło się ciemno i romantycznie. Ostatnie krowy wracały właśnie ku swym
oborom, po całodniowy wylegiwaniu się na trawie. Szumiał wietrzyk, niosąc za
sobą muczenia, porykiwania i inne odgłosy wiejskie. W tym rozregulowany silnik
traktora, koncert koników polnych na łące za sadem i pokrzykiwania starej
Waleniowej, która pokrzykiwała zawsze, bez względu na sytuację. Teraz też
postanowiła sobie pokrzykiwać i nikt się temu nie dziwił. I było to całkiem
normalne, swojskie i agroturystyczne. Bo i swoi, i letnicy znali i szanowali to
pokrzykiwanie. I nawet już nie odwracali głów, aby wyszukać skąd pokrzykiwanie
to dochodzi. Nie musieli, bo wiedzieli, że to Waleniowa sobie pokrzykuje. I tym
razem więc, nie zwrócili uwagi na odgłosy dochodzące z jej obejścia. A szkoda,
bo być może nie byłoby to ostatnie pokrzykiwanie Waleniowej, która w całkiem
nieprzemyślany sposób podeszła do naprawy kołowrotu jej własnej, prywatnej
studni. Przez pewien czas pokrzykiwała sobie jeszcze z dna studni, dodając swym
pokrzykiwaniom nowej jakości, tworzonej przez echo, wodę i omszone cembrowiny.
Ale nie trwało to zbyt długo. W końcu ucichło. I już tylko szum wiatru było
słychać i trzepot skrzydeł zagubionej szarańczy wędrownej. Dzień kończył się
jak zazwyczaj. Słońce zachodziło powoli za lekko pofalowane pola, by w końcu
zamigotać kilkoma czerwonymi promieniami i skryć się za horyzontem. I nie było
w tym zachodzie, ani w tym dniu, niczego nadzwyczajnego. No właśnie. Nie było.
Więc o czym pisać? Dobra, to nie ma sensu. Kończymy. Waleniowa odeszła do
lepszego świata, pozbawionego zdradliwych studzien, traktor zaparkował przed
gospodarstwem a zagubiona szarańcza znalazła sobie partnera, dzięki biuru
matrymonialnemu, kojarzącemu samotne i opuszczone szarańcze. Idylla. Oklaski.
Zebranie Rady Ministrów średnio zamożnego państwa o prostych
granicach.
Premier – Szanowne Panie..
Minister Sportu – Pań nie mamy w Radzie
Premier – Jak to nie mamy?
Minister Sportu – No nie mamy
Premier – Ale mieliśmy? Dobrze pamiętam?
Minister Sportu – Tak, mieliśmy... Panią Minister
Infrastruktury, Pieśni Niedzielnej i Studzien Głębinowych
Premier – I co z nią?
Minister Sportu – Utonęła
Premier – W morzu?
Minister Sportu – A czemu w morzu?
Premier – A tak mi przyszło do głowy bo moja kuzynka mieszka
nad morzem
Minister Sportu – Moja w górach
Premier – A konkretnie?
Minister Sportu – 654 metry nad poziomem morza
Minister Transportu – Ja nie mam kuzynki
Premier i Minister Sportu (razem)- Utonęła?
Minister Transportu – Nie... czemu?
Premier – A jakoś tak... to zresztą nie istotne... wróćmy do
naszej pani minister. Czy może mi pan wyjaśnić, jak to się stało, że zostaliśmy
pozbawieni jej obecności?
Minister Sportu – Wpadła do studni
Premier – Do studni? A co ona robiła przy studni?
Minister Sportu – Próbowała naprawić kołowrót...
Premier – Kołowrót? To ona już nic lepszego nie miała do roboty? A może to takie hobby jej było? Naprawa tych
kołowrotów. Ja na ten przykład zbieram bobki szynszyli...
Minister
Transportu – Bobki? Znaczy te...
Premier – Tak, te... dokładnie
Minister Transportu – To nie jest chyba całkiem normalne?
Premier – Kwestionuje pan hobby pańskiego szefa?
Minister Transportu – Ależ jakżebym śmiał... każdy ma jakieś
hobby
Premier – Pan też? Jakie?
Minister Transportu – Znaczki... znaczki zbieram
Premier – Znaczki? Pocztowe?
Minister Transportu – No... nie, takie większe trochę...
Premier – Większe? Niech pomyślę...
(Przerwa na myślenie pana Premiera trwała 3 godziny i 24
minuty biorąc pod uwagę krótki wypad na siku i wypalenie kubańskiego cygara, a
w zasadzie jego niedopałka)
W tym czasie w budynku spółki wodociągowej „Chlupot” trwa
casting na nocnego stróża, mającego pilnować studni głębinowej, będącej oczkiem
w głowie prezesa.
Przewodniczący komisji zwraca się do pierwszego chętnego.
Przewodniczący – Pana nazwisko?
Chętny – Moczydło... Ignacy
Przewodniczący – Ładne, nazwisko, takie wodne... czy pan śpi
w nocy?
Moczydło Ignacy – Śpię
Przewodniczący – Następny!
(Wchodzi następny chętny do objęcia stanowiska)
Przewodniczący – Nazwisko?
Chętny II – Rapier Euzebiusz
Przewodniczący – Śpi pan w nocy?
Rapier Euzebiusz – No czasem się zdrzemnę...
Przewodniczący – Won!, Następny!!!
Rapier Euzebiusz – Ale ja...
Przewodniczący – Następny!!!
(Wchodzi kolejny chętny do objęcia stanowiska)
Przewodniczący (już poirytowany) – Nazwisko!
Chętny III – Licho Bogumił
Przewodniczący – Śpi pan w nocy? Ale prawdę mi tu proszę
mówić!
Licho Bogumił – Ja?
W nocy? A gdzie tam. Widzi pan moje oczy?
Przewodniczący – No widzę... podkrążone jakieś...
Licho Bogumił – No właśnie, to od niewyspanie...
Przewodniczący – To nie śpi pan w nocy?
Licho Bogumił – Pewnie że nie, ani w nocy ani w dzień...
Licho nie śpi
Przewodniczący – Idealny! Jest pan przyjęty!
Gdzieś w świecie równoległym gdzie wszystkie
przyprostokątne, równe są 8/13 lewego boku studni życzeń, gdzie istnieje
brawitacja która z grawitacją wspólnego nic nie ma. Gdzie w końcu, końca nie ma
i mimo, że wszyscy na niego czekają, to na pewno nie przyjdzie, mieszkała sobie
brzydka studnia. Krzywa była, cembrowinę z ubytkami miała, wody w sobie
niewiele a i do tego cuchnącą paskudnie. I nawet mech studzienny, tak chętnie
zamieszkujący studnie świata równoległego, w tym wypadku wymiękł, od kręgów
betonowych się odczepił i runął w dół. Tak popełniając tradycyjne samobójstwo,
którego popełnianie z kolei zagrożone było karą śmierci. Ale tylko w przypadku
jeśli było udanym. Samobójstwa nieudane, oceniane były przez wyłonione z kręgów
elity jury. Jury przyznawało punkty, samoprzylepne słoneczka i talony na pobyt
w solarium „Popiół i Popiołek”. Nasza studnia liczyła na przybycie jury, ekip
telewizyjnych, prasy i gapiów wszędobylskich, ale niestety mech dał plamę i się
zabił. A mogło być tak pięknie. Popularność, nagrody, hołdy. Życie studni mogło
się odmienić. A tak? Pozostało stać jej na zadupiu, rozpylając wokół zaduch
straszliwy. I stała by tak po dziś dzień gdyby nie zdarzenie o którym nie
opowiemy, bo trwałoby to zbyt długo i w sumie opowieść wcale nie byłaby
zajmująca i ciekawa. Za to warto wspomnieć o efekcie wzmiankowanego zdarzenia.
Nasza brzydka studnia po prostu się zawaliła. Runęły dreny, grzebiąc pod swym
ciężarem kołowrót, łańcuch i emaliowane wiaderko z myszką mickey. I oczywiście
smród straszliwy. To niecodzienne zdarzenie spowodowało absolutne zaskoczenie
na twarzy Waleniowej, która pojawiała się przy studni we wszystkich światach
równoległych pisanych przez „ch”. Ale tylko tutaj, Waleniowa stanęła zaskoczona
faktem, że nie może wpaść do studni i pokrzykiwać. I smutek na jej twarzy się
odmalował. A i pewnie łezka jakowaś po spracowanych licach pociekła. I nie
pozostało Waleniowej nic jak tylko odbiec w pląsie. I odbiegła ku najbliższej
studni, a potem ku następnej i jeszcze jednej. Ale wszystkie były już zajęte i
z ich wnętrza dobiegały pokrzykiwania. I śmierć przestała już mieć sens. A co
to za śmierć, która nie ma sensu?
Premier – No myślałem trochę o tych większych znaczkach, ale
nic nie wymyśliłem...
Minister Transportu – Drogowe znaczki
Premier – Aaa... o te chodzi, a jaki pan ostatnio zebrał?
Minister Transportu – „Droga bez wyjazdu”
Premier – Cos mi się z taką drogą kojarzy...
Minister
Transportu – Serio?
Premier – Taak... ostatnio jak jechałem do ministerstwa ...
to kierowca mnie skrótem chciał tam doprowadzić... ale się okazało, że to
właśnie taka droga bez wyjazdu była... tylko jakiś matoł znak ukradł...
Minister Transportu – Eee... a jaka to ulica była?
Premier – Buraczana?
Minister Transportu – Bu... bu... buraczana?
Premier – A kolega coś wie na temat zniknięcia tego znaku?
Minister Transportu – Bu... bu... absolutnie dementuje takie
plotki
Premier – Przyznać mi się tu, ale to zaraz!
Minister Transportu – To nie ja, to nie ja... tak to ja...
nie, to nie ja...
Premier – No to mamy w ministerstwie wakacik...
Minister Sportu – To koniec? Nie było słowa o studni.
Premier – Jak nie, jak właśnie było
Minister Sportu – Ano tak, faktycznie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz