*********************************** STRONA ZAWIERA TEKSTY OBRAZOBURCZE!!! CZYTASZ NA WŁASNE RYZYKO**************************

niedziela, 21 kwietnia 2013

RYTSERZE (Dąbki 1431)


Trójka rycerzy: Dobrowoj z Pyzdr, Krzesimir z Kalisza i... a raczej dwójka jak na razie, zatrzymała się na rozstaju dróg. Zleźli z koni  i przywiązali je do drzewa, po czym siedli na pniakach i wpatrywać się zaczęli w kierunku skąd przybyli.
-No gdzie się podział ten młotek? – zapytał zdenerwowany Dobrowoj
-Nie wiem, jechał za nami... zsiadał ciągle... – powiedział Krzesimir – podobno kamyk wlazłszy mu w zbroję, jechanie utrudniał znacznie
-Utrudniał? – zapytał zdziwionym głosem Dobrowoj – Przecież on kiedyś przez dwa miesiące, grot strzały w pośladek wbity nosił, i gdyby nie pierwsza wiosenna burza to pewnie by i do dzisiaj nie zauważył.
-A pamiętam tą burzę – zamyślił się Krzesimir
-No trudno ją zapomnieć – stwierdził Dobrowoj – Już pierwszy piorun raczył porazić naszego zacnego druha... a i widok niezapomnianym był, kiedy z kopcącym się zadkiem przez łąki kwieciem pokryte ujść burzy próbował.
-Tak... – zadumał się Krzesimir – Pamiętam, jakbym tam dzisiaj był... tak szybko biegnącego Bzdzisława to żem wcześniej nie widział...
-Fakt, pędził szybciej niż tatarska strzała – powiedział Dobrowoj – Ani na chwilę się nie zatrzymując...
-A tu się z kolegą nie zgodzę – wtrącił Krzesimir – na chwile się zatrzymał.
-A toć prawda – pokiwał głową Dobrowoj – Na chwilę przystanął, aby się za spacerującym tam właśnie kasztelanem przywitać.
-Kasztelan z tego witania się, przyjemności raczej nie zaznał – rzekł Krzesimir
-Może by i zaznał, gdyby akurat w momencie podawania ręki, piorun w naszego Bździcha nie wygrzmiał – powiedział Dobrowoj i trawkę zerwaną właśnie zaczął pogryzać.
-Jak łupnęło, trzasnęło... to aż się jasno zrobiło – odparł Krzesimir – A że obydwaj połączeni uściskiem dłoni byli, to nie tylko jasno się zrobiło ale i wyjątkowo gorąco.
-Tak gorąco, że aż się kasztelanowi sprzączka u pasa stopiła – powiedział Dobrowoj, lekko unosząc kąciki ust – I gacie mu spadły...
-Sromota ogromna – zaśmiał się Krzesimir – bo przy okazyji włosy kasztelanowi dęba stanęły i to nie tylko na głowie...
-A że kasztelan owłosion był potężnie – zaczął Dobrowoj – to i przez chwilę jak bóbr gigant wyglądał
-My tu o kasztelanie – powiedział Krzesimir, przykładając dłoń do czoła – a tu coś nadjeżdża.
-Coś? – zapytał Dobrowoj i też ku onemu zjawisku się odwrócił.
-Coś... bo to coś jest na koniu... ale rycerza to nie przypomina – powiedział Krzesimir – Choć chabetę jakbym znał...
-Fakt – odparł Dobrowoj – Ciężko nie poznać konia naszego szanownego kolegi Bzdzisława
-Ale to nie Bzdzisław – powiedział Krzesimir – Albo Bzdzisław czymś owinięty
I właśnie w tym momencie, „coś” podjechało do siedzących rycerzy, spadło z konia i zaczęło się turlać po igliwiu, aby po chwili okazać się zaginionym Bzdzisławem, zawiniętym w coś przypominające prześcieradło z namalowaną postacią.
-No, no... Bzdzisławie – powiedział Dobrowoj przyglądając się płachcie z której rozwijał się ich kompan – a skąd to macie chorągiew mistrza inflanckiego?
-Jaką chorągiew? – zapytał Bzdzisław, odwijając się z krepującego go materiału – Ja nie mam żadnej chorągwi.
-No a ta tu? – zapytał Krzesimir – Przecież ta płachta w którą był kolega zaplecion, to nic innego jak wizerunek św. Maurycego w zbroi, płaszczu i z tarczą... a to chorągiew mistrza inflanckiego jak nic...
-Znaczy krzyżacka? – zapytał Bzdzisław
-Znaczy tak – potwierdził Dobrowoj
-To ja nie wiem skąd ja mam... ale skoro mam, to jej oddawać nie będę – odparł Bzdzisław – W rolkę sobie zwinę i do sakwy zasadzę
-Żebym ja wam nie zasadził – żachnął się Krzesimir – skąd ją masz tłumoku jeden?
-I czemu tak długo na kolegę czekać nam przyszło? – dorzucił pytanie Dobrowoj
-Bom pobłądził – spokojnie odparł Bzdzisław
-Aż do Inflant żeś dojechał? – spytał Krzesimir
-Nie wiem gdziem dojechał – powiedział Bzdzisław – chyba mi się przysnęło lekko... a jak się obudziłem to was widać nie było na drodze... zresztą drogi też nie było widać... ino dąbki takie stały... chyba trzy, ale nie pamiętam bo tylko z jednym się bliżej zapoznałem...
-Jak to... zapoznaliście? – zapytał Dobrowoj – Z drzewem się witaliście?
-Nie witałem, tylko w nie uderzyłem – odparł Bzdzisław – gdyż klacz moja rącza, zahamować nagle raczyła i centralnie w drzewo żem uderzył
-No to już się teraz wyjaśniło, skąd pod przyłbicą macie tyle kory i mchu – zarechotał Krzesimir
-Widocznie w drzewo od północnej strony uderzył – powiedział Dobrowoj – jakby to od południa było, to mchu by nie miał
-Mech to mi później nawłaził – spokojnie powiedział Bzdzisław – Jak mnie klacz pociągnęła przez kilka zagajniczków... bo mi noga w strzemieniu została...
-Ale to nadal nie wyjaśnia, skąd ta chorągiew? – powiedział Krzesimir, wskazując na św. Maurycego na białym płótnie.
-No, bo jak się ocknąłem – zaczął opowiadać Bzdzisław – To wokół ,mnie stali tacy mili, kudłaci ludzie z widłami...
-Chłopi? – zapytał Krzesimir
-Chyba tak – odpowiedział Bzdzisław – Babów ja nie zauważył... ale z drugiej strony, oni tacy kudłaci byli, że i kobiety mogli mieć takie...
-Chłopi... w znaczeniu ... pracujący na roli, tłuczku jeden – dorzucił Dobrowoj
-Nie wiem, oni nie pracowali – odparł, zastanawiając się Bzdzisław – Może przerwę mieli?
-Albo strajkowali – powiedział Krzesimir – Mów człowieku, bo nigdy do porozumienia nie dojdziem
-Dojdziem, nie dojdziem – powiedział Bzdzisław – Ja tam się specjalnie nigdzie nie wybieram, studzonym srodze tą podróżą...
-Szanowny kolego – tak Krzesimir zwrócił się do Dobrowoja – Czy mogę tu oto, w tym momencie, tego oto tłumoka, tą oto, mą klingą miecza mego... w dziób lunąć?
-Hmm – zastanowił się Dobrowoj – To znacznie utrudni nam poznanie historii tejże chorągwi... ale jak kolega ciekaw nie jest, to klinga ciekawą jest propozycją...
-Nic nie rozumiem – powiedział Bzdzisław – jakimś szyfrem mówicie?
-To prościej – powiedział Krzesimir – Opowiadasz, czy chcesz w ryj?
-No dobra – powiedział Bzdzisław – ale ulegam brutalnej sile...
-Ona nie będzie brutalna – spokojnie powiedział Krzesimir, powoli dobywając miecza.
-No to jak ci z widłami mnie otoczyli – zaczął opowiadać Bzdzisław – To się chciałem z nimi kulturalnie przywitać... ale że miałem pełno tego cholernego mchu pod hełmem, to niezbyt chyba wyraźnie mi to wyszło...
-Znaczy wybełkotaliście coś? – zapytał Dobrowoj
-W rzeczy samej – odparł Bzdzisław – Ale nie wiem co, bo się tumult zrobił i kudłaci widły skierowali w moją stronę...
-No to faktycznie, musieliście coś brzydkiego powiedzieć – stwierdził Dobrowoj
-Nie mam pojęcia...  – zamyślił się Bzdzisław
-I co dalej? – zapytał Krzesimir, pokazując Bzdzisławowi klingę miecza.
-Chyba mnie za krzyżaka wzięli, bo jeden chciał mnie nadziać na widły w imię Jagiełły, jego żony, dzieci ślubnych, dzieci nieślubnych jak i dalszej rodziny – kontynuował Bzdzisław – Ale z kolei drugi, taki chyba jakiś muzykalny, to kazał mi najpierw „Bogurodzicę” śpiewać...
-No to powinno się wam udać – zaśmiał się Krzesimir – W końcu w konkursach śpiewaczych zawsze pierwsze miejsce zajmowaliście
-To prawda – przytaknął Bzdzisław – Zawsze pierwszym ja był
-Bo się jury bało, że jak nie dostanie pucharu, to ciągle będzie śpiewał – powiedział Dobrowoj – a nie każdy z oceniających, miał przygotowaną odpowiednią ilość mchu aby uszy sobie zatkać...
-No właśnie... o mech poszło – przerwał mu Bzdzisław – Więc pomimo mojego wrodzonego talentu do pieśni wszelakich, z ustami zapchanymi mchem, ta „Bogurodzica” mi za dobrze chyba nie wyszła...
-A po czym to kolega wnosi? – zapytał Krzesimir
-Ja ostatnio nic nie wnoszę, bo coś mnie w plecach boli – powiedział spokojnie Bzdzisław
-Mogę go lunąć? – zapytał Krzesimir
-Niech kolega poczeka, bo się coraz ciekawiej robi w tej opowieści – odparł Dobrowoj – To co było dalej?
-No... jak skończyłem śpiewać to mnie jeden chciał boleśnie w tyłek ugodzić widłami – powiedział Bzdzisław – Ale że ostatnimi czasy kazałem tam sobie zbroję pogrubić, to mi się tylko lekko blacha wgięła, ale temu kudłatemu widły się złamały
-No to chyba zadowolony nie był? – zapytał Dobrowoj
-No niezbyt – odpowiedział Bzdzisław – Chyba coś mało kulturalnego powiedział, ale ja już nie słuchałem, tylko zacząłem uciekać
-Znaczy, u kolegi jeszcze prawidłowe instynkta działają – rzekł Dobrowoj.
-To chyba jedyne co u tego młota działa prawidłowo – dodał Krzesimir
-I jak zacząłem uciekać, to kudłaci pobiegli za mną – kontynuował Bzdzisław – Najpierw biegliśmy przez lasek, potem przez dróżkę, znów lasek, jedna przesieczka, druga przesieczka...
-Długo jeszcze? – zapytał Krzesimir – Kolega chce nam całą topografię okolicy przekazać?
-Długo... długo... no długo, bo chyba pobłądziłem i w kółko latałem – odparł Bzdzisław – Przesieczki to i z dziesięć razy przebiegałem, a i te trzy dąbki co mnie z konia zrzuciły, też chyba kilka razy widziałem...
-No dobra... i gdzieś w końcu dobiegł? – dopytywal się Krzesimir
-Nie wiem... ale nagle las się skończył – odparł Bzdzisław – I na jakieś pola wypadliśmy, a na tych polach krzyżaków pełno, przy jakichś wozach stało
-A to pewnie Werner von Nesselrode, marszałek inflancki – powiedział Dobrowoj – wraz z komturem tucholskim, Jostem von Hohenkirchen... którzy to podobno mają gdzieś tu w okolicach przebywać
-Nie wiem, nie znam – odparł Bzdzisław – a i czas poznania był nie najlepszy... bo jak ci z widłami zobaczyli tych w białych płaszczach to zawyli bardziej niż na mój widok...
-No się wcale nie dziwię – powiedział Dobrowoj – Chłopy krzyżaków jak psów nie lubią
-Ja pieski lubię – powiedział Bzdzisław
-Klinga... – przypomniał Krzesimir
-No i między młotem a kowadłem ja się znalazł – mówił dalej Bzdzisław – Z tyłu widłowcy, z przodu faszyści a po bokach bagna chyba, bo opar taki widać było
-No i coście zrobili, wiedzeni waszym instynktem przeżycia w każdej sytuacji? – zapytał Dobrowoj
-A wpadłem między krzyżaków, bo ci jeszcze nie mieli wideł w moja stronę nastawionych – odparł Bzdzisław – Wideł, ani innych żelaznych przedmiotów...
-No mówiłem – zaśmiał się Dobrowoj – instynkt przeżycia działa u Bzdzicha perfekcyjnie.
-I klucząc między wozami, na jakiegoś krzyżaka wpadłem – powiedział – i wtedy tym białym mnie owinęło – powiedział Bzdzisław – I już nic nie widziałem...
-To jak żeście konia odnaleźli? – zapytał Krzesimir – przecież do nas na chabecie żeście dotarli?
-Nie wiem – odparł zastanawiając się Bzdzisław – widać w zamieszaniu pobiegłem z powrotem do lasu...
-No to z was teraz prawdziwy bohater – powiedział Dobrowoj – Na czele chłopskiego szturmu na siły krzyżackie was widziano... tabory żeście zdobyli, chorągiew wrażą zerwali...
-Ja? – zapytał zdziwiony Bzdzisław
-A jak tego konia znaleźliście? – dopytywał Krzesimir
-No wy, wy – powiedział Dobrowoj – Ale nie tylko wy, jeszcze kilku wielkopolskich rycerzy, Jan Jargoniewski herbu Orla, Dobrogost Koleński z Kolna i Bartosz III Wezemborg herbu Nałęcz
-Tych też nie znam – odparł Bzdzisław, próbując wyciągnąć sobie spod hełmu resztki mchu.
-A ja się pytam, jak konia znaleźliście? – zapytał ponownie Krzesimir.
-Po zapachu – odparł beznamiętnie Bzdzisław
-No tak, to by wiele wyjaśniało – powiedział Dobrowoj
-To wasz koń jakoś specyficznie cuchnie? – zapytał Krzesimir
-Koń? – zapytał Bzdzisław – A dlaczego koń ma cuchnąć?
-Czyli to ... – zrobił oczy Krzesimir
-O fuj….. – powiedział Dobrowoj – teraz dopiero poczułem... jak wiatr zaczął wiać zza Bzdzicha...
-Spadajmy póki czas – zakomenderował Krzesimir i rycerze w pośpiechu zaczęli dosiadać koni
-A ja?.. A ja??? – zakrzyknął Bzdzisław
-A ty się młocie umyj – odparł Krzesimir i obydwaj rycerze odjechali w kierunku Dąbek, na których to polach, 13 września 1431 roku kilkunastu rycerzy wielkopolskich, wraz z giermkami, chłopami i mieszczanami, zrobili krzyżackiej wyprawie taki kipisz, że zakonni faszyści, zaprzestali najazdów na ziemie Królestwa Polskiego. A cztery chorągwie, w tym „zdobyta” przez Bzdzisława, zawisły w katedrze na Wawelu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz