Trójka rycerzy: Dobrowoj z
Pyzdr, Krzesimir z Kalisza i... a raczej dwójka jak na razie, zatrzymała się na
rozstaju dróg. Zleźli z koni i
przywiązali je do drzewa, po czym siedli na pniakach i wpatrywać się zaczęli w
kierunku skąd przybyli.
-No gdzie się podział ten
młotek? – zapytał zdenerwowany Dobrowoj
-Nie wiem, jechał za nami...
zsiadał ciągle... – powiedział Krzesimir – podobno kamyk wlazłszy mu w zbroję,
jechanie utrudniał znacznie
-Utrudniał? – zapytał
zdziwionym głosem Dobrowoj – Przecież on kiedyś przez dwa miesiące, grot
strzały w pośladek wbity nosił, i gdyby nie pierwsza wiosenna burza to pewnie
by i do dzisiaj nie zauważył.
-A pamiętam tą burzę – zamyślił
się Krzesimir
-No trudno ją zapomnieć – stwierdził Dobrowoj – Już pierwszy
piorun raczył porazić naszego zacnego druha... a i widok niezapomnianym był,
kiedy z kopcącym się zadkiem przez łąki kwieciem pokryte ujść burzy próbował.
-Tak... – zadumał się Krzesimir – Pamiętam, jakbym tam
dzisiaj był... tak szybko biegnącego Bzdzisława to żem wcześniej nie widział...
-Fakt, pędził szybciej niż tatarska strzała – powiedział
Dobrowoj – Ani na chwilę się nie zatrzymując...
-A tu się z kolegą nie zgodzę – wtrącił Krzesimir – na
chwile się zatrzymał.
-A toć prawda – pokiwał głową Dobrowoj – Na chwilę przystanął,
aby się za spacerującym tam właśnie kasztelanem przywitać.
-Kasztelan z tego witania się, przyjemności raczej nie
zaznał – rzekł Krzesimir
-Może by i zaznał, gdyby akurat w momencie podawania ręki,
piorun w naszego Bździcha nie wygrzmiał – powiedział Dobrowoj i trawkę zerwaną
właśnie zaczął pogryzać.
-Jak łupnęło, trzasnęło... to aż się jasno zrobiło – odparł
Krzesimir – A że obydwaj połączeni uściskiem dłoni byli, to nie tylko jasno się
zrobiło ale i wyjątkowo gorąco.
-Tak gorąco, że aż się kasztelanowi sprzączka u pasa stopiła
– powiedział Dobrowoj, lekko unosząc kąciki ust – I gacie mu spadły...
-Sromota ogromna – zaśmiał się Krzesimir – bo przy okazyji
włosy kasztelanowi dęba stanęły i to nie tylko na głowie...
-A że kasztelan owłosion był potężnie – zaczął Dobrowoj – to
i przez chwilę jak bóbr gigant wyglądał
-My tu o kasztelanie – powiedział Krzesimir, przykładając
dłoń do czoła – a tu coś nadjeżdża.
-Coś? – zapytał Dobrowoj i też ku onemu zjawisku się
odwrócił.
-Coś... bo to coś jest na koniu... ale rycerza to nie
przypomina – powiedział Krzesimir – Choć chabetę jakbym znał...
-Fakt – odparł Dobrowoj – Ciężko nie poznać konia naszego
szanownego kolegi Bzdzisława
-Ale to nie Bzdzisław – powiedział Krzesimir – Albo
Bzdzisław czymś owinięty
I właśnie w tym momencie, „coś” podjechało do siedzących
rycerzy, spadło z konia i zaczęło się turlać po igliwiu, aby po chwili okazać
się zaginionym Bzdzisławem, zawiniętym w coś przypominające prześcieradło z
namalowaną postacią.
-No, no... Bzdzisławie – powiedział Dobrowoj przyglądając
się płachcie z której rozwijał się ich kompan – a skąd to macie chorągiew
mistrza inflanckiego?
-Jaką chorągiew? – zapytał Bzdzisław, odwijając się z
krepującego go materiału – Ja nie mam żadnej chorągwi.
-No a ta tu? – zapytał Krzesimir – Przecież ta płachta w
którą był kolega zaplecion, to nic innego jak wizerunek św. Maurycego w zbroi,
płaszczu i z tarczą... a to chorągiew mistrza inflanckiego jak nic...
-Znaczy krzyżacka? – zapytał Bzdzisław
-Znaczy tak – potwierdził Dobrowoj
-To ja nie wiem skąd ja mam... ale skoro mam, to jej oddawać
nie będę – odparł Bzdzisław – W rolkę sobie zwinę i do sakwy zasadzę
-Żebym ja wam nie zasadził – żachnął się Krzesimir – skąd ją
masz tłumoku jeden?
-I czemu tak długo na kolegę czekać nam przyszło? – dorzucił
pytanie Dobrowoj
-Bom pobłądził – spokojnie odparł Bzdzisław
-Aż do Inflant żeś dojechał? – spytał Krzesimir
-Nie wiem gdziem dojechał – powiedział Bzdzisław – chyba mi
się przysnęło lekko... a jak się obudziłem to was widać nie było na drodze...
zresztą drogi też nie było widać... ino dąbki takie stały... chyba trzy, ale
nie pamiętam bo tylko z jednym się bliżej zapoznałem...
-Jak to... zapoznaliście? – zapytał Dobrowoj – Z drzewem się
witaliście?
-Nie witałem, tylko w nie uderzyłem – odparł Bzdzisław –
gdyż klacz moja rącza, zahamować nagle raczyła i centralnie w drzewo żem
uderzył
-No to już się teraz wyjaśniło, skąd pod przyłbicą macie
tyle kory i mchu – zarechotał Krzesimir
-Widocznie w drzewo od północnej strony uderzył – powiedział
Dobrowoj – jakby to od południa było, to mchu by nie miał
-Mech to mi później nawłaził – spokojnie powiedział
Bzdzisław – Jak mnie klacz pociągnęła przez kilka zagajniczków... bo mi noga w
strzemieniu została...
-Ale to nadal nie wyjaśnia, skąd ta chorągiew? – powiedział
Krzesimir, wskazując na św. Maurycego na białym płótnie.
-No, bo jak się ocknąłem – zaczął opowiadać Bzdzisław – To
wokół ,mnie stali tacy mili, kudłaci ludzie z widłami...
-Chłopi? – zapytał Krzesimir
-Chyba tak – odpowiedział Bzdzisław – Babów ja nie
zauważył... ale z drugiej strony, oni tacy kudłaci byli, że i kobiety mogli
mieć takie...
-Chłopi... w znaczeniu ... pracujący na roli, tłuczku jeden
– dorzucił Dobrowoj
-Nie wiem, oni nie pracowali – odparł, zastanawiając się
Bzdzisław – Może przerwę mieli?
-Albo strajkowali – powiedział Krzesimir – Mów człowieku, bo
nigdy do porozumienia nie dojdziem
-Dojdziem, nie dojdziem – powiedział Bzdzisław – Ja tam się
specjalnie nigdzie nie wybieram, studzonym srodze tą podróżą...
-Szanowny kolego – tak Krzesimir zwrócił się do Dobrowoja –
Czy mogę tu oto, w tym momencie, tego oto tłumoka, tą oto, mą klingą miecza
mego... w dziób lunąć?
-Hmm – zastanowił się Dobrowoj – To znacznie utrudni nam
poznanie historii tejże chorągwi... ale jak kolega ciekaw nie jest, to klinga
ciekawą jest propozycją...
-Nic nie rozumiem – powiedział Bzdzisław – jakimś szyfrem
mówicie?
-To prościej – powiedział Krzesimir – Opowiadasz, czy chcesz
w ryj?
-No dobra – powiedział Bzdzisław – ale ulegam brutalnej
sile...
-Ona nie będzie brutalna – spokojnie powiedział Krzesimir,
powoli dobywając miecza.
-No to jak ci z widłami mnie otoczyli – zaczął opowiadać
Bzdzisław – To się chciałem z nimi kulturalnie przywitać... ale że miałem pełno
tego cholernego mchu pod hełmem, to niezbyt chyba wyraźnie mi to wyszło...
-Znaczy wybełkotaliście coś? – zapytał Dobrowoj
-W rzeczy samej – odparł Bzdzisław – Ale nie wiem co, bo się
tumult zrobił i kudłaci widły skierowali w moją stronę...
-No to faktycznie, musieliście coś brzydkiego powiedzieć –
stwierdził Dobrowoj
-Nie mam pojęcia...
– zamyślił się Bzdzisław
-I co dalej? – zapytał Krzesimir, pokazując Bzdzisławowi
klingę miecza.
-Chyba mnie za krzyżaka wzięli, bo jeden chciał mnie nadziać
na widły w imię Jagiełły, jego żony, dzieci ślubnych, dzieci nieślubnych jak i
dalszej rodziny – kontynuował Bzdzisław – Ale z kolei drugi, taki chyba jakiś
muzykalny, to kazał mi najpierw „Bogurodzicę” śpiewać...
-No to powinno się wam udać – zaśmiał się Krzesimir – W
końcu w konkursach śpiewaczych zawsze pierwsze miejsce zajmowaliście
-To prawda – przytaknął Bzdzisław – Zawsze pierwszym ja był
-Bo się jury bało, że jak nie dostanie pucharu, to ciągle
będzie śpiewał – powiedział Dobrowoj – a nie każdy z oceniających, miał
przygotowaną odpowiednią ilość mchu aby uszy sobie zatkać...
-No właśnie... o mech poszło – przerwał mu Bzdzisław – Więc
pomimo mojego wrodzonego talentu do pieśni wszelakich, z ustami zapchanymi
mchem, ta „Bogurodzica” mi za dobrze chyba nie wyszła...
-A po czym to kolega wnosi? – zapytał Krzesimir
-Ja ostatnio nic nie wnoszę, bo coś mnie w plecach boli –
powiedział spokojnie Bzdzisław
-Mogę go lunąć? – zapytał Krzesimir
-Niech kolega poczeka, bo się coraz ciekawiej robi w tej
opowieści – odparł Dobrowoj – To co było dalej?
-No... jak skończyłem śpiewać to mnie jeden chciał boleśnie
w tyłek ugodzić widłami – powiedział Bzdzisław – Ale że ostatnimi czasy kazałem
tam sobie zbroję pogrubić, to mi się tylko lekko blacha wgięła, ale temu
kudłatemu widły się złamały
-No to chyba zadowolony nie był? – zapytał Dobrowoj
-No niezbyt – odpowiedział Bzdzisław – Chyba coś mało
kulturalnego powiedział, ale ja już nie słuchałem, tylko zacząłem uciekać
-Znaczy, u kolegi jeszcze prawidłowe instynkta działają –
rzekł Dobrowoj.
-To chyba jedyne co u tego młota działa prawidłowo – dodał
Krzesimir
-I jak zacząłem uciekać, to kudłaci pobiegli za mną –
kontynuował Bzdzisław – Najpierw biegliśmy przez lasek, potem przez dróżkę,
znów lasek, jedna przesieczka, druga przesieczka...
-Długo jeszcze? – zapytał Krzesimir – Kolega chce nam całą
topografię okolicy przekazać?
-Długo... długo... no długo, bo chyba pobłądziłem i w kółko
latałem – odparł Bzdzisław – Przesieczki to i z dziesięć razy przebiegałem, a i
te trzy dąbki co mnie z konia zrzuciły, też chyba kilka razy widziałem...
-No dobra... i gdzieś w końcu dobiegł? – dopytywal się
Krzesimir
-Nie wiem... ale nagle las się skończył – odparł Bzdzisław –
I na jakieś pola wypadliśmy, a na tych polach krzyżaków pełno, przy jakichś
wozach stało
-A to pewnie Werner von Nesselrode, marszałek inflancki –
powiedział Dobrowoj – wraz z komturem tucholskim, Jostem von Hohenkirchen...
którzy to podobno mają gdzieś tu w okolicach przebywać
-Nie wiem, nie znam – odparł Bzdzisław – a i czas poznania
był nie najlepszy... bo jak ci z widłami zobaczyli tych w białych płaszczach to
zawyli bardziej niż na mój widok...
-No się wcale nie dziwię – powiedział Dobrowoj – Chłopy
krzyżaków jak psów nie lubią
-Ja pieski lubię – powiedział Bzdzisław
-Klinga... – przypomniał Krzesimir
-No i między młotem a kowadłem ja się znalazł – mówił dalej
Bzdzisław – Z tyłu widłowcy, z przodu faszyści a po bokach bagna chyba, bo opar
taki widać było
-No i coście zrobili, wiedzeni waszym instynktem przeżycia w
każdej sytuacji? – zapytał Dobrowoj
-A wpadłem między krzyżaków, bo ci jeszcze nie mieli wideł w
moja stronę nastawionych – odparł Bzdzisław – Wideł, ani innych żelaznych
przedmiotów...
-No mówiłem – zaśmiał się Dobrowoj – instynkt przeżycia
działa u Bzdzicha perfekcyjnie.
-I klucząc między wozami, na jakiegoś krzyżaka wpadłem –
powiedział – i wtedy tym białym mnie owinęło – powiedział Bzdzisław – I już nic
nie widziałem...
-To jak żeście konia odnaleźli? – zapytał Krzesimir –
przecież do nas na chabecie żeście dotarli?
-Nie wiem – odparł zastanawiając się Bzdzisław – widać w
zamieszaniu pobiegłem z powrotem do lasu...
-No to z was teraz prawdziwy bohater – powiedział Dobrowoj –
Na czele chłopskiego szturmu na siły krzyżackie was widziano... tabory żeście
zdobyli, chorągiew wrażą zerwali...
-Ja? – zapytał zdziwiony Bzdzisław
-A jak tego konia znaleźliście? – dopytywał Krzesimir
-No wy, wy – powiedział Dobrowoj – Ale nie tylko wy, jeszcze
kilku wielkopolskich rycerzy, Jan Jargoniewski herbu Orla, Dobrogost Koleński z
Kolna i Bartosz III Wezemborg herbu Nałęcz
-Tych też nie znam – odparł Bzdzisław, próbując wyciągnąć
sobie spod hełmu resztki mchu.
-A ja się pytam, jak konia znaleźliście? – zapytał ponownie
Krzesimir.
-Po zapachu – odparł beznamiętnie Bzdzisław
-No tak, to by wiele wyjaśniało – powiedział Dobrowoj
-To wasz koń jakoś specyficznie cuchnie? – zapytał Krzesimir
-Koń? – zapytał Bzdzisław – A dlaczego koń ma cuchnąć?
-Czyli to ... – zrobił oczy Krzesimir
-O fuj….. – powiedział Dobrowoj – teraz dopiero poczułem...
jak wiatr zaczął wiać zza Bzdzicha...
-Spadajmy póki czas – zakomenderował Krzesimir i rycerze w
pośpiechu zaczęli dosiadać koni
-A ja?.. A ja??? – zakrzyknął Bzdzisław
-A ty się młocie umyj – odparł Krzesimir i obydwaj rycerze
odjechali w kierunku Dąbek, na których to polach, 13 września 1431 roku
kilkunastu rycerzy wielkopolskich, wraz z giermkami, chłopami i mieszczanami,
zrobili krzyżackiej wyprawie taki kipisz, że zakonni faszyści, zaprzestali
najazdów na ziemie Królestwa Polskiego. A cztery chorągwie, w tym „zdobyta”
przez Bzdzisława, zawisły w katedrze na Wawelu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz