*********************************** STRONA ZAWIERA TEKSTY OBRAZOBURCZE!!! CZYTASZ NA WŁASNE RYZYKO**************************

piątek, 19 kwietnia 2013

PREZYDENT


Prezydent poczuł się gorzej niż zwykle. Nie zjadł śniadania. Nie wstał nawet z łóżka. Profilaktycznie, jego sekretarz odwołał wszystkie wizyty, spotkania i konferencje zapowiedziane na ten dzień. Po południu, jego podwładni zauważyli, że co chwilę tracą z nim kontakt. Postanowiono wezwać karetkę z  rządowej kliniki. Ekipa panów w bieli przybyła po piętnastu minutach. Prezydent już wtedy przestał reagować na bodźce zewnętrzne. Lekarz założył mu pulsoksymetr na palec. Brak tętna. Przełożył go na drugi. Znowu brak tętna. Kolejny palec i znów nic. I dopiero mały palec okazał się tym szczęśliwym. Aparacik zapiszczał i zaczął migać cyferkami. Lekarz rzucił na niego okiem i pobladł. „Tracimy go” powiedział i akcja nabrała tempa. Prezydent z miejsca powędrował na nosze, które pielęgniarze wraz z ochroną, w tempie ekspresowym wytaszczyli na zewnątrz budynku. Karetka miała już otwarte drzwi a obok stały samochody ochrony, migając błękitnymi kogutami, dyskretnie umieszczonymi za przednią szybą. Sanitariusze delikatnie acz z pośpiechem umieścili nosze w karetce. Kawalkada aut ruszyła. Wozy ochrony otoczyły karetkę i pomknęły wraz z nią do kliniki.
Ludzie na ulicach zatrzymywali się i oglądali na pędzące auta. „Co się stało?” myśleli. Nikt nie przypuszczał, ze może chodzić o prezydenta. Ale prasa i telewizja już zwęszyły temat. Połączyły karetkę z rządowymi wozami ochrony i  wyszła im rzecz warta zainteresowania.
Kiedy karetka dotarła do kliniki, już pierwsi reporterzy wyruszali ze swoich redakcji. Nosze z prezydentem, otoczone panami w garniturach i czarnych okularach, zostały wniesione do rządowej kliniki bocznym wejściem i prawie natychmiast, prezydent trafił na salę operacyjną. Podłączono go do wszelkiej stojącej tam aparatury, a nawet przyniesiono kilka urządzeń z sali obok. Przybyły na miejsce ordynator, potwierdził słowa lekarza z karetki: „Tracimy go”. Jedyną możliwą decyzją była operacja. Prezydent powędrował na stół operacyjny. Lekarze i pielęgniarki uwijali się jak w ukropie. Zakładanie kitli, maseczek i mycie rąk przeprowadzili w przeciągu minuty i trzynastu sekund. Zapaliły się lampy nad stołem. Wyproszono ochronę, która zajęła miejsce pod drzwiami do sali operacyjnej. Zaczęło się. Oczywiście, informacje o stanie zdrowia prezydenta nie mogły długo pozostać w tajemnicy. Skojarzono odwołane konferencje i spotkania z konwojem mknącym ulicami stolicy. Pod kliniką zaroiło się od reporterów, fotoreporterów i ekip telewizyjnych Wszyscy prześcigali się w przekazywaniu domysłów, półprawd i niesprawdzonych informacji. Ale w końcu za sprawą ciecia, najważniejsza informacja wyciekła do mediów. „Prezydent jest w stanie krytycznym” pojawiło się na paskach najważniejszych telewizji informacyjnych. „Trwa operacja” to kolejny z pasków przewijających się przez ekrany zdumionych i zaszokowanych widzów.
Po jakichś dwóch godzinach, przed drzwiami kliniki pojawił się ordynator. Wyglądał na strasznie umęczonego ale i szczęśliwego zarazem. Tuz za nim, dwóch panów z ochrony, wytargało piędziesięciocalowy monitor i ustawiło na stojaku obok ordynatora. Tłum reporterów rzucił się w kierunku ordynatora, zalewając go pytaniami. Przekrzykiwano się jeden przez drugiego. Zrobił się straszny tumult i hałas. Ordynator podniósł rękę w celu uciszenia tłumu. „Szanowni Państwo, jak już zapewne wiecie, do naszej kliniki trafił dzisiaj prezydent” powiedział wprost do śledzących go kamer. „Sytuacja była krytyczna... prezydent nie dawał oznak życia... nie wyczuwalne było jego tętno... dopiero na małym palcu u prawej ręki stwierdziliśmy puls i saturację” przemawiał ordynator. „Podjęliśmy natychmiastową akcję reanimacyjną... dwie godziny temu, prezydent trafił na salę operacyjną... ale mam dla państwa dobrą wiadomość, udało się” powiedział i po zgromadzonych reporterach rozszedł się szmer aprobaty. „Specjalnie dla państwa, pokażemy przez chwilę salę w której leży, aby rozwiać wszelkie wątpliwości i uspokoić co do jego stanu zdrowia” mówiąc to, ordynator skinął na jednego z ochroniarzy, a ten podał mu pilota. Ordynator nacisnął przycisk i monitor lekko syknąwszy, rozpalił się wszystkimi kolorami. Kamery natychmiast zamruczały robiąc zbliżenia, aby dokładnie ukazać widzom to, co objawiło się na monitorze. W niewielkiej salce, na małym stoliczku, pod respiratorem, leżał mały palec prezydenta. Wszyscy przed telewizorami odetchnęli z ulgą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz