Prezydent poczuł się gorzej niż zwykle. Nie zjadł śniadania.
Nie wstał nawet z łóżka. Profilaktycznie, jego sekretarz odwołał wszystkie
wizyty, spotkania i konferencje zapowiedziane na ten dzień. Po południu, jego
podwładni zauważyli, że co chwilę tracą z nim kontakt. Postanowiono wezwać
karetkę z rządowej kliniki. Ekipa panów
w bieli przybyła po piętnastu minutach. Prezydent już wtedy przestał reagować
na bodźce zewnętrzne. Lekarz założył mu pulsoksymetr na palec. Brak tętna.
Przełożył go na drugi. Znowu brak tętna. Kolejny palec i znów nic. I dopiero
mały palec okazał się tym szczęśliwym. Aparacik zapiszczał i zaczął migać
cyferkami. Lekarz rzucił na niego okiem i pobladł. „Tracimy go” powiedział i
akcja nabrała tempa. Prezydent z miejsca powędrował na nosze, które
pielęgniarze wraz z ochroną, w tempie ekspresowym wytaszczyli na zewnątrz
budynku. Karetka miała już otwarte drzwi a obok stały samochody ochrony,
migając błękitnymi kogutami, dyskretnie umieszczonymi za przednią szybą.
Sanitariusze delikatnie acz z pośpiechem umieścili nosze w karetce. Kawalkada
aut ruszyła. Wozy ochrony otoczyły karetkę i pomknęły wraz z nią do kliniki.
Ludzie na ulicach zatrzymywali się i oglądali na pędzące
auta. „Co się stało?” myśleli. Nikt nie przypuszczał, ze może chodzić o
prezydenta. Ale prasa i telewizja już zwęszyły temat. Połączyły karetkę z
rządowymi wozami ochrony i wyszła im
rzecz warta zainteresowania.
Kiedy karetka dotarła do kliniki, już pierwsi reporterzy
wyruszali ze swoich redakcji. Nosze z prezydentem, otoczone panami w
garniturach i czarnych okularach, zostały wniesione do rządowej kliniki bocznym
wejściem i prawie natychmiast, prezydent trafił na salę operacyjną. Podłączono
go do wszelkiej stojącej tam aparatury, a nawet przyniesiono kilka urządzeń z
sali obok. Przybyły na miejsce ordynator, potwierdził słowa lekarza z karetki:
„Tracimy go”. Jedyną możliwą decyzją była operacja. Prezydent powędrował na
stół operacyjny. Lekarze i pielęgniarki uwijali się jak w ukropie. Zakładanie
kitli, maseczek i mycie rąk przeprowadzili w przeciągu minuty i trzynastu
sekund. Zapaliły się lampy nad stołem. Wyproszono ochronę, która zajęła miejsce
pod drzwiami do sali operacyjnej. Zaczęło się. Oczywiście, informacje o stanie
zdrowia prezydenta nie mogły długo pozostać w tajemnicy. Skojarzono odwołane
konferencje i spotkania z konwojem mknącym ulicami stolicy. Pod kliniką zaroiło
się od reporterów, fotoreporterów i ekip telewizyjnych Wszyscy prześcigali się
w przekazywaniu domysłów, półprawd i niesprawdzonych informacji. Ale w końcu za
sprawą ciecia, najważniejsza informacja wyciekła do mediów. „Prezydent jest w
stanie krytycznym” pojawiło się na paskach najważniejszych telewizji
informacyjnych. „Trwa operacja” to kolejny z pasków przewijających się przez
ekrany zdumionych i zaszokowanych widzów.
Po jakichś dwóch godzinach, przed drzwiami kliniki pojawił
się ordynator. Wyglądał na strasznie umęczonego ale i szczęśliwego zarazem. Tuz
za nim, dwóch panów z ochrony, wytargało piędziesięciocalowy monitor i ustawiło
na stojaku obok ordynatora. Tłum reporterów rzucił się w kierunku ordynatora,
zalewając go pytaniami. Przekrzykiwano się jeden przez drugiego. Zrobił się
straszny tumult i hałas. Ordynator podniósł rękę w celu uciszenia tłumu.
„Szanowni Państwo, jak już zapewne wiecie, do naszej kliniki trafił dzisiaj
prezydent” powiedział wprost do śledzących go kamer. „Sytuacja była
krytyczna... prezydent nie dawał oznak życia... nie wyczuwalne było jego
tętno... dopiero na małym palcu u prawej ręki stwierdziliśmy puls i saturację”
przemawiał ordynator. „Podjęliśmy natychmiastową akcję reanimacyjną... dwie
godziny temu, prezydent trafił na salę operacyjną... ale mam dla państwa dobrą
wiadomość, udało się” powiedział i po zgromadzonych reporterach rozszedł się
szmer aprobaty. „Specjalnie dla państwa, pokażemy przez chwilę salę w której
leży, aby rozwiać wszelkie wątpliwości i uspokoić co do jego stanu zdrowia”
mówiąc to, ordynator skinął na jednego z ochroniarzy, a ten podał mu pilota.
Ordynator nacisnął przycisk i monitor lekko syknąwszy, rozpalił się wszystkimi
kolorami. Kamery natychmiast zamruczały robiąc zbliżenia, aby dokładnie ukazać
widzom to, co objawiło się na monitorze. W niewielkiej salce, na małym
stoliczku, pod respiratorem, leżał mały palec prezydenta. Wszyscy przed
telewizorami odetchnęli z ulgą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz