*********************************** STRONA ZAWIERA TEKSTY OBRAZOBURCZE!!! CZYTASZ NA WŁASNE RYZYKO**************************

środa, 29 stycznia 2014

GRODZISZCZE


Trójka rycerzy: Dobrowoj z Pyzdr, Krzesimir z Kalisza i Bzdzisław z
Pierdogrzmotów stali sobie spokojnie na pagórku, pośród drzewek liściastych i nielicznych chojaków, przyglądając się panoramie roztaczającej przed ich oczyma.
-To gdzie nas dziś wywiało? – zapytał Dobrowoj
-Nie wiem – odparł Krzesimir, przyglądając się otoczeniu – Nie wiem, ale grodziszcze jakoweś widzę...
-Też je dostrzegłem – powiedział Dobrowoj
-A ja go nie widzę – spokojnie skonstatował Bzdzisław
-Nie widzicie, bo tyłem do onego grodziszcza stoicie i jeno choinki macie przed oczami – również spokojnym głosem odpowiedział Dobrowoj
-Nie mogę stać tyłem, bo tyłem nic nie widzę – odrzekł Bzdzisław
-Młot – powiedział Krzesimir, drapiąc się po brodzie
-Odwróćcie go kompanie miły – poprosił Dobrowoj – Bo inaczej grodziszcza nie ujrzy i opowieść nasza zawiśnie w powietrzu jak topór wikinga
-O... grodziszcze jakoweś! – powiedział Bzdzisław, kiedy Krzesimir zmienił siłą jego położenie
-No grodziszcze, grodziszcze – stwierdził Dobrowoj
-Cicho, spokojnie... muchy bzykają, słońce grzeje – powiedział Krzesimir, przeciągając się leniwie, aż nity w zbroi zaskrzypiały.
-Nuda – powiedział Bzdzisław, kładąc dłoń na głowni miecza
-Jaka nuda? – zapytał Dobrowoj, spoglądając na Bzdzisława zdziwionym wzrokiem
-No nuda – odparł Bzdzisław – Nic się nie dzieje, grodziszcze stoi, nikt go nie oblega, no żeby chociaż jakieś małe zarzewie ogieńka, oręża szczęku nie słychać, płaczu niewiast i gwałconego drobiu... nuda
-A na cholerę to koledze? – nieparlamentarnie wyraził się Krzesimir
-A na chwałę rycerską – odrzekł Bzdzisław, poprawiając przekrzywioną zbroję
-Jeden taki, to na chwałę rycerską i psychiczną chorobę symulując, na wiatraki z kopią się zasadzał – powiedział Dobrowoj
-Musiał z kopią, nie stać go było na oryginał? – zapytał Bzdzisław
-Mogę go znieczulić? – zapytał Krzesimir, potrząsając znacząco swą lśniącą rękawicą
-A jakoż się zwał ten zacny rycerz? – z zaciekawieniem zapytał Bzdzisław
-Don Kichot z Manchy – odparł Dobrowoj
-Korniszon z Hańczy? – zapytał Bzdzisław – To nie wiem czemu nie znam, wujka w Hańczy miałem
-Pewnikiem taki sam młot jak nasz kolega – z przekąsem wtrącił Krzesimir
-Miał kolega? – dopytywał Bzdzisława Dobrowoj
-Ano miałem, bo wuj zszedł był – smutnym głosem odparł Bzdzisław
-Na psychiczną chorobę? – z ironicznym uśmieszkiem zapytał Krzesimir
-Nie – odparł Bzdzisław – Do piwniczki zszedł był...
-I tam mu się zmarło? – zapytał Dobrowoj
-Nie – zdziwionym głosem zaprzeczył Bzdzisław – miodów tam różnistych dostatek w onej piwniczce był, to i wujowi czasu tam zeszło...
-No to zszedł był, czy nie był zszedł? – zapytał Krzesimir
-Też mnie to odrobinę zaciekawiło – powiedział Dobrowoj, drapiąc się w brodę
-Zamieszkał w piwniczce – spokojnie odparł Bzdzisław – Do której zszedł był...
-Ale żyje? – dopytywał Krzesimir
-Tego nie wiem – odparł Bzdzisław – Nikt go od tamtej pory nie widział
-To i tak nie ma w sumie znaczenia – powiedział Dobrowoj – W końcu o innego rycerza się rozchodziło i nie z Hańczy tylko z La Manchy...
-Aaa – ze zrozumienie „zaaował” Bzdzisław – A ten Korniszon z Manczy to kto?
-Nie „Korniszon”, tylko Don Kichot – nader spokojnie tłumaczył Dobrowoj – Błędny rycerz
-Aaa – ponownie „zaaował” Bzdzisław
-Zdzielić go? – zapytał Krzesimir
-Nie... no – zawahał się Dobrowoj – Może mu coś pod tym hełmem w końcu zaiskrzy
-Chyba jak mu iskra z ogniska tam wleci – powiedział Krzesimir
-Rycerz błędny –zadumał się Bzdzisław – znałem jednego Błędnego... ale mu Kleofas na chrzcie dali... a nie Don
-A ten miał na imię Alonso a nie „Don” – odparł Dobrowoj
-No to co mnie w błąd wprowadzacie? – zirytował się Bzdzisław
-I do tego zwano go „Rycerzem smętnego oblicza” – dodał Dobrowoj, przyglądając się reakcji Bzdzisława
-Ja jestem rycerzem... – zadumał się Bzdzisław
-I do tego smętnie oblicza – powiedział Krzesimir – Pamiętacie jak miał ocenić liczbę rycerzy przeciwnika?
-Oj pamiętam, pamiętam – odparł Dobrowoj – Powiedział „Trzech”
-No właśnie – potwierdził Krzesimir – Na polu stało dziesięć tysięcy rycerstwa... a on trzech tylko zauważył...
-Bo mnie trzech goniło – odparł Bzdzisław
-Taa... tylko na tą wieść, król nasz dwudziestu konnych zaledwie wysłał im naprzeciw – smutnym głosem powiedział Dobrowoj
-Jak wrócili, to każden jeden był siwy ze strachu – dodał Krzesimir
-Nawet ten łysy – powiedział Dobrowoj
-I każden miał zbroję do prania – powiedział Krzesimir, znacząco zerkając na Bzdzisława
-Oj tam, oj tam – powiedział Bzdzisław – Nie ma co wracać do starych czasów
-Lepiej wracać do starych, niż myśleć o nadchodzących – powiedział Krzesimir – Nigdy nie wiadomo co nasz Bzdzichu narozrabia.
-A ja tam kiedyś cos rozrabiam... - żachnął się Bzdzisław – Toć przecie ja spokojny jako baranek jakowyś.
-Baranek... – zachichotał Krzesimir – Z was kolego to nie baranek a Baran pełną gębą.
-Czy on mnie obraża? – zapytał Bzdzisław, Dobrowoja.
-Nie sądzę, raczej zbyt prawdomównym mi się wydaje – odparł wymijająco Dobrowoj.
-Aha – odparł Bzdzisław na poły rozumiejąc, albo udając, że rozumie – Może ja smętnie obliczam... ale wzrok to mam dobry
-A co tu wzrok ma do tego co mówimy – zdziwił się Dobrowoj.
-A w zasadzie nic – odparł Bzdzisław.
-No to po co kolega raczył o swym wzroku sokolim napomnieć? – zapytał Krzesimir.
-A bo się grodziszcze fajczy – spokojnie powiedział Bzdzisław.
-Gro... orzesz ty w kolczugę kłuty – fantazyjnie zaklął Krzesimir podnosząc wzrok i zerkając ku faktycznie, pięknie palącemu się gródkowi.
-Ma rację – powiedział Dobrowoj – Jeszcze chwile temu, blanki jego pięknie się skrzyły w słońcu a teraz dym czarny bucha.
-Może to Tatarzyn obległ grodziszcze – rzucił przed siebie Krzesimir.
-Tatarzyn? – zdziwił się Dobrowoj – A który to mamy rok?
-Ja dziś nie wziąłem kalendarza – odparł Bzdzisław.
-A to czemu? – zdziwił się Krzesimir – Przecież w waszych przepastnych sakwach, zawsze było nań miejsce?
-Ale ten był z księżną Gryzeldą – zawstydzony odparł Bzdzisław – i żem sobie go w izbie nad łożnicą powiesił
-O fuj – skrzywił się Krzesimir – Ja tą Gryzeldę to kiedyś widziałem.
-I jakie wrażenia? – zapytał Dobrowoj.
-O fuj – skrzywił się ponownie Krzesimir.
-A ta w kalendarzu bez sukni była – powiedział Bzdzisław lekko się śliniąc – W samych ino galotach.
-O podwójny fuj... – próbował się skrzywić Krzesimir, ale więcej już nie mógł.
-No ale może coś bliżej – powiedział Dobrowoj – Bo ja z rzeczoną Gryzeldą przyjemności spotkania nie miałem.
-Przyjemności??? – Krzesimir aż sapnął – Pamięta kolega tego ukraińskiego chłopa, Hryhorija?
-O fuj... – tym razem skrzywił się Dobrowoj.
-No właśnie – powiedział Krzesimir – Tego co nim straszono dzieci?
-O fuj, fuj... pamiętam – odparł zdegustowany Dobrowoj.
-No to Gryzelda, pięć razy brzydsza jest od Hryhorija – stwierdził Krzesimir
-O, popiątne fuj, fuj – powiedział Dobrowoj i poszarzał na twarzy.
-A mnie się podoba – powiedział Bzdzisław i zerknął w kierunku pożaru – Grodziszcze dogasa...
-O fuj... a nie, nie fuj – zastanowił się Dobrowoj – Faktycznie, jakby dogasało...
-To co robimy? – zapytał Krzesimir
-Ja kalendarza nie mam – powiedział Bzdzisław – Ale mam kiełbaski, co żem je z gospody zabrał.
-Hmm... – zamruczał Dobrowoj – Niby z kolegi taki ten, tego... ale tym razem chyba nawet ja się musze zgodzić, że kiełbaski to niegłupi pomysł.
-To co? – zapytał Krzesimir – Grillujemy?
-Chyba trzeba się spieszyć – odparł Dobrowoj – Bo nam grodziszcze zupełnie dogaśnie, a kolega niech nam te kiełbaski pokaże, bo po koledze to nigdy nic nie wiadomo...
Bzdzisław posłusznie zaczął grzebać w sakwie i po chwili wyciągnął rzeczone kiełbaski, owinięte w jakieś różowy materiał. Rozwinął je i pokazał swym druhom.
-No, i całkiem ładne te kiełbaski – skonstatował Dobrowoj – Smacznie wyglądają
-A w co kolega szanowny, to mięcho zawinął? – zapytał Krzesimir, przyglądając się różowemu materiałowi.
-A w galoty księżnej Gryzeldy – z obleśnym uśmieszkiem odparł Bzdzisław.
-O fuj, fuj, fuj – skrzywili się pozostali rycerze i zanim Bzdzisław cokolwiek do tego dodał, wskoczyli na konie i odjechali. A dym z grodziszcza unosił się za nimi jeszcze długo i całkiem wysoko, jak na takie małe grodziszcze. I nie było już im dane dowiedzieć się, że to nie od ataku niecnego Tatarzyna, grodziszcze owo spłonęło. A od iskry z ognia w który mieszkańcy grodu, z obrzydzeniem wrzucali ekskluzywne wydanie kalendarza z rozebraną do rosołu księżna Gryzeldą.

1 komentarz:

  1. długo na to czekałam ale takiego zakończena się nie spodziewalam . przednie

    OdpowiedzUsuń