*********************************** STRONA ZAWIERA TEKSTY OBRAZOBURCZE!!! CZYTASZ NA WŁASNE RYZYKO**************************

czwartek, 19 maja 2011

RYTSERZE


LEGNICA 1241
 
Trójka rycerzy, Dobrowoj z Pyzdr, Krzesimir z Kalisza i Bzdzisław z Pierdogrzmotów, uciekając z pola bitwy, na spienionych rumakach, zatrzymała się dopiero w gęstych krzakach okolicznej puszczy.
- O żesz ty... ale wtopa! – wydyszał Dobrowoj, kiedy zsiedli z koni.
- Wtopa??? To nie wtopa... cieszmy się, żeśmy tyłki z tego w całości wywieźli – równie zdyszanym głosem odparł Krzesimir.
- Nie do końca w całości – odezwał się Bzdzisław. Pozostali dwaj rycerze spojrzeli na tył Bzdzisława.
- Faktycznie... a skąd u ciebie, nasz przyjacielu, taka dziura w zbroi na d... pośladku? – zapytał Dobrowoj.
- A bo ten skośnooki naród to zażarty taki... – powiedział Bzdzisław, próbując zerknąć przez ramię na swoja tylną część ciała – Jeden taki, mały, pomarszczony jak mój dziadek..., z włócznią się na mnie zasadził... i „ałła, ałła” ciągle mordę pruł... i wkurzać mnie zaczął, bo łeb mnie bolał od wcześniejszego zderzenia z jakimś w płaszczu z czerwony krzyżykiem, to lunąłem go mieczem na odlew... – dodał, wykręcając się wte i wewte.
- No i? – zapytał Krzesimir
- „Noi” to on chyba nie miał na imię... Karim może? – zadumał się Bzdzisław.
- No i co dalej tłuku, się pytam... a nie o imię Tatara jakiegoś... – zdenerwował się Krzesimir.
- Kolega się nie uruchamia, z Bździśkiem tak już jest, gada się trudno a za patrzenie na niego, Książe powinien dopłacać – powiedział Dobrowoj.
- Będzie wypłata odszkodowań za straty moralne? – zaskoczony, zapytał Bzdzisław.
- Nie, wypłata pojechała na tych małych konikach... razem z waszą tarczą i wygryzionym kawałkiem waszej zbroi. – odparł spokojniejszy już Krzesimir.
- Dokończcie może opowiadać, skąd ta dziura na tyłku... – zeźlił się Dobrowoj.
- No... jak go lunąłem tym mieczem, to on już to „ałła, ałła” przestał krzyczeć... tylko mu się na „auć, auć” zmieniło, bo mu chyba hełm na oczy nalazł i uciskać zaczął... myślałem, że to już koniec i zacząłem nawet na mieczu karb kolejny rzezać, a tu jak mnie coś w tyłek nie urżnie... – powiedział Bzdzisław – Patrzę, a to ten pokurcz w zbroję mi się wgryza i nijak go oderwać się nie da... zacząłem zakosami jechać, o drzewa zawadzać a on nic, gryzie dalej... już myślałem, że mnie całego pożre, ale wtedy jakoś tak, mi się gazy zebrały po tej soczewicy, cośmy ją wczoraj jedli i lekkiego bączka puściłem – dodał, zażenowany.
- Lekkiego??? – zaskoczony powiedział Dobrowoj – Przecież bitwa na chwilę zamarła.
- To prawda – dodał Krzesimir – Sam widziałem, jak rycerze nasi stanęli i Tatarzy też stanęli, kiedy jakieś monstrum z żelastwem w pysku nad cała ordą przelecieć raczyło. A to pewnikiem, wasze gazy w powietrze onego zażartego Tatara wyrzuciły.
- A to ja nic nie wiem, bo mnie w drugą stronę miotnęło – powiedział spokojnie Bzdzisław – I ciemność zobaczyłem, bo znowu w tego gościa z czerwonym krzyżykiem przywaliłem.
- W Templariusza – podpowiedział Dobrowoj.
- Nie wiem, nie przedstawił się – spokojnie odparł Bzdzisław – Mało czasu miał, jak zlatywał z konia.
- Tia, to pewnikiem kolega nie wie, że od tego waszego gazu huk był taki, że podobno samemu Batu-chanowi kumys się z kubka wylał? – zapytał Krzesimir – A obóz jego ze cztery staje od waszego wypadku się znajdował.
- Nic nie wiem – szczerze odparł Bzdzisław – Jak się ocknąłem, to jakiś tłusty rycerz koło mnie przejechał... myślałem, że na bitwę się spóźnił... ale on w zupełnie inną stroną pędził...
- Mieszko II Otyły to był – odrzekł Krzesimir – I nie na bitwę on jechał, a spierniczał haniebnie.
- Spierniczał, bo Tatarzy też gazy puścili – powiedział Dobrowoj.
- Też soczewicę jedli? – zapytał zdziwiony Bzdzisław.
- Nie... kaszę tatarską – odparł Dobrowoj – Z takich smoczych łbów na drzewcach wielgachnych umieszczonych, te gazy smrodliwe puszczać poczęli. Nie czuliście niczego?
- Mógł nie czuć – dorzucił Krzesimir – jego gaz mógł mocniejszym być
- Nie czułem – ponownie przyznał się Bzdzisław.
- To i dobrze, wystarczy, że my czuliśmy i już więcej czuć nie chcemy – powiedział Krzesimir.
- Mam nadzieję, że od tego wszystkiego, Książę nasz Heniutek, głowy nie stracił i bitwę wygrał – powiedział Bzdzisław.
- Hmm... jakby to koledze wyjaśnić... – zaczął Krzesimir
- A co? – zapytał Bzdzisław – Nie wygrał?
- Jakby wygrał, to byśmy chyba w krzaczorach nie siedzieli – powiedział dosadnie Dobrowoj.
- No właśnie – zaczął Bzdzisław – Czemu my w tych chęchach siedzimy?
- Bośmy kolegę zdążyli tylko za nogi złapać i żeśmy pociągnęli go za sobą – powiedział Dobrowoj – Kiedy z pola boju nam uchodzić przyszło.
- A to dlatego mam tyle ziemi pod przyłbicą – skonstatował Bzdzisław.
- Dlatego – odpowiedział Dobrowoj.
- Ja się tylko zastanawiam – powiedział Krzesimir – Jak my żeśmy tą sosenkę ominęli, skoro kolega ją z prawej brał, a ja z lewej?
- O Boże! – zakrzyknął Bzdzisław wizualizując sobie rzeczoną sytuację.
- Cienka była i się pod ciężarem Bździśka ugięła – odparł Dobrowoj.
- Ale jakby się nie ugięła...? – zastanowił się Krzesimir.
- O Boże! – zakrzyknął ponownie Bzdzisław.
- No... dobrze, że w tym miejscu mocną zbroję mieliście – zaśmiał się Dobrowoj – Inaczej was by dwóch było, przez ową sosenkę przepołowionych, albo byście falsetem Bogurodzicę śpiewali.
- Ale ja nie umiem śpiewać – zdziwił się Bzdzisław.
-Wiemy – odparł Krzesimir – Od czasu jak was nieopatrznie w konkursie na „Wyjca Grodziszcza” wystawilim...
- Ja się nie pchałem – powiedział Bzdzisław.
- Wiemy – powtórzył Krzesimir
- Ale jak już żeście występowali – dorzucił Dobrowoj – To nie trza było śpiewać o „głupim księciuniu” i do tego jeszcze galotów ściągać i tyłka kmieciom nie pokazywać.
- Nie trza było – dodał Krzesimir – Ale za to ucieczkę potrenowalim i teraz, jak raz się nam na bitwie przydało.
- Pamiętam – powiedział smutno Bzdzisław – ale ciężko z opuszczonymi galotami się umyka, jak ci Książe zeźlony, chce w tyłek włócznię własnoręcznie zaostrzoną wrazić.
- Fakt – rzekł Dobrowoj.
- No ale my tu gadu-gadu, a trza się z tych krzaczorów wydostać – powiedział Krzesimir.
- I gdzie pójdziem? – zapytał Bzdzisław.
- A gdzie nas oczy poniosą – rzekł zamyślony Dobrowoj.
- Nie lepiej na koniach? – zapytał Bzdzisław.
- Milcz tłumoku – powiedział Krzesimir. I rycerze wyleźli z krzaków by ku Legnicy się udać, gdzie resztki polskiego rycerstwa zamknąć się raczyły.
---

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz