*********************************** STRONA ZAWIERA TEKSTY OBRAZOBURCZE!!! CZYTASZ NA WŁASNE RYZYKO**************************

sobota, 28 maja 2011

Z GWINTA


Wszystko się kręci, wiruje i zgrzyta jakby to była karuzela ze spieprzonym łożyskiem. Nie trzeba było pić tego fioletowego. Zielonego tez zresztą nie. Chlanie z gwinta nie jest niczym gorszym niż powolne kosztowanie koktajlu „Błękitna Laguna” czy też „Krwawej Mery”. A tam... pieprzona pomidorowa. Ale cel jest ten sam. Zwalić. Zwalić z nóg, wytarzać w brudzie, ześwinić, zezwierzęcić po czym otrzepać, odprasować i wrócić do normalnego życia w garniturze i krawacie w grochy. Albo wyrwać następny dzień z życiorysu... i z gwinta. Z gwinta w bramie, w krzakach, pod ławką, zwisając z barierki, na melinie albo taplając się po kolana w gównie. Z dołu ciepło, w środku grzeje, jak nam ktoś przez łeb bejsbolem zdzieli, to i na górze ciepło.

Niektórzy pić nie mogą. Kalectwo to straszna rzecz. Kurna... nie trzeba było mieszać tego zielonego z tym granatowym. Puścić czy nie puścić? Oto jest pytanie. Nie wiem czy Hamlet chlał? Ale też miał dylematy. I nie wiem czy za czasów Shakespeare’a był już w użyciu denaturat. Ale Ofelia to musiała chlać. Nie ma to, tamto. I w pijanym widzie utonęła. Czasy elżbietańskie to degrengolada. Teraz to jest kultura. Chyba wszyje sobie esperal. Albo nie... bo pojutrze imieniny Karola! Ten to umie dawać w palnik. Z gwinta!
22.05.1996

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz