
Niestety, w tym momencie musiałem zakończyć moje rozważania, bo kapral Klucha poprosił mnie do telefonu. To dzwonił major Potulny z komendy głównej. W trakcie rozmowy stwierdziłem, że nazwisko ma pan major nieadekwatne. Bo to on ciągle mówił, a ja tylko słuchałem. Nawet na chwilę odszedłem, żeby nalać sobie kawy z wiadra. Kiedy wróciłem, major Potulny zasugerował mi, że jeżeli pod nieobecność Żelaznego, nie zrobię tego o czym mówił, to nogi mi wyrwie z ... no z tego miejsca w które przyrżnąłem małemu Edkowi Bazydle. Jakoś mi głupio było się przyznać, że nie słyszałem akurat tego fragmentu przemówienia pana majora., więc tylko powiedziałem „tak jest” i zasalutowałem, boleśnie się przy tym uderzając słuchawką w czoło.
Ponieważ kapral Klucha często podsłuchuje rozmowy telefoniczne, udałem się do niego w celu uzyskania informacji na temat tego, co mi kazał wykonać major Potulny. Niestety, zastałem kaprala Kluchę, przesłuchującego się przed lustrem. Poczekałem chwilę, aż ten w lustrze się przyznał i wyszedłem.
Nie wiedząc co dalej robić z tym fantem, podjąłem ważką decyzję. Napisałem prośbę o zwolnienie mnie z pracy i zaniosłem do gabinetu pułkownika Żelaznego. Potem usiadłem w fotelu mojego przełożonego i jako najwyższy stopniem, odrzuciłem własne podanie. Potem wstałem, podziękowałem i wyszedłem. Dopiero za drzwiami zorientowałem się, ze nie zupełnie o to mi chodziło. Wróciłem więc powtórnie do gabinetu pułkownika i wykonałem całą operację jeszcze raz, tym razem jednak, podpisując własną rezygnację.
Siedzę pod namiotem nad jeziorem Wigry i zastanawiam się, co dzieje się na naszym posterunku, kiedy mnie tam nie ma. Nie wiem jak wytrzymam bez mego idola, pułkownika Żelaznego. Kończę pisać, bo mi świeczka przepala namiot. Nazywam się Żbik, a na imię mam Kapitan.
27.02.1997
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz