We wsi cosik straszyło. Sołtys zachodził w głowę a jego córka Jadźka w ciąże. Oczywiście sołtys zachodził w głowę, co to takiego straszy we wsi. Z początku myślał, że to Walek, głupek wioskowy robi sobie jaja. Niestety, okazało się, że to nie Walek gdyż ten od pół roku studiował na uniwersytecie Cambridge. Toteż ten trop okazał się fałszywy. Sołtys trzy dni z rzędu, ślęczał w nocy na cmentarzu ale niestety niczego niezwykłego nie zauważył. Może z wyjątkiem miejsca gdzie Jadźka zachodziła. Nie sama zresztą. Sołtys był nie w ciemię bity, więc przydzwonił jej amantowi w dziób, łopatą. Przez tą nieprzemyślaną akcję sołtysa, wieś została na trzy tygodnie pozbawiona swojego duszpasterza. Ksiądz Szkarłupień, okres ten przeleżał w szpitalu z podejrzeniem wstrząśnienia mózgu. Sołtys nie przyznał się, że to on znokautował księdza Szkarłupnia, toteż napad na księdza na cmentarzu, wzmógł tylko plotki o duchach. Tym bardziej, że ksiądz Szkarłupień miał na łbie, widomy ślad bliskiego spotkania trzeciego stopnia z duchem.
Wieś, jak to wieś. Zaczęła szemrać. Elementy ekstremalne czyli dziadek Bronek, proponowały wezwanie pomocy zza Buga. Jednak postawione pod stodołą, za Boga się nie chciały do tego przyznać. Sołtys co dwa dni latał do biblioteki szkolnej aby zdobyć dzieła o tematyce okultystycznej. Niestety, oprócz „Kapitału” Marksa, niczego nie znalazł. Udał się więc do najstarszej starowinki z prośbą o pomoc. Niestety, starowinka miała właśnie gościa i wyszła ku sołtysowi nieco roznegliżowana. Sołtys zamarł. Po pierwszy rzucie okiem, doszedł do wniosku, że roznegliżowana starowinka jest fantastycznym materiałem na ducha i to dość przerażającego. Niestety, starowinka jak się okazało, prawie nie wychodziła z domu. Sama tez nie miała pojęcia, co lub kto może we wsi straszyć. Zdegustowany sołtys, udał się do domu.
Minął tydzień. Wkurzony sołtys siedział w domu i myślał. Łykał prochy na ból głowy i zapijał je bimbrem, ale niczego nie wymyślił. Natomiast zalał się paskudnie. A we wsi nadal coś straszyło. Coś wydoiło krowę dziadka Bronka, coś ukradło pięć kur niejakiej Kulbaszowej, coś zabrało też rower sołtysa.
Sołtys przez dwa tygodnie chodził jak struty. Aż nadszedł pamiętny poniedziałek. Do sołtysa przybiegł dziadek Bronek w rozwianej koszuli. Dziadek konspiracyjnym szeptem poinformował sołtysa o tym, że na leśnej ścieżce zauważył obcych. Było ich kilkunastu, mieli jasnobrązowe stroje i na plecach nieśli jakieś pakunki. „To jest to!” pomyślał sołtys. Nie marnując czasu, sołtys zebrał całą wioskę i poinformował, że dzięki dziadkowi Bronkowi udało się zlokalizować w lesie siedzibę ducha a może nawet duchów. Mieszkańcy wsi zawyli i popędzili po środki tzw. przymusu bezpośredniego, czyli kosy, cepy, widły i inne tego typu duperele. Sołtys sam osobiście uzbroił się w ciągnik marki Ursus. Tak wyekwipowana grupa, niezwłocznie udała się do lasu. Ze znalezieniem kryjówki duchów nie było większego problemu, gdyż duchy rozpaliły właśnie ognisko. Pacyfikacja odbyła się według najlepszych wzorców. Następny tydzień minął spokojnie.
Dopiero w niedzielę nastąpiła sodoma i gomora. Do wsi zwaliło się wojsko, policja, prokuratura, woluntariusze oraz rodzice zaginionych gdzieś w tych okolicach harcerzy z hufca im. Misia Paddingtona. Wieś zachowała się jak rasowa polska wieś i milczała.
Tydzień poszukiwań do niczego nie doprowadził. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie nawiedzające wieś, duchy kilkunastu obcych z plecakami i proporczykiem. Sołtys osiwiał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz