*********************************** STRONA ZAWIERA TEKSTY OBRAZOBURCZE!!! CZYTASZ NA WŁASNE RYZYKO**************************

wtorek, 31 maja 2011

ŻBIK W WERSJI NEWS CZ. 34

Poniedziałek – Poczuliśmy się pewniej. Od momentu, kiedy nasz kraj wraz z naszym komisariatem, znalazł się w NATO. W pełnym rynsztunku wyszliśmy przed komendę. Niestety, ludzie chyba jeszcze o niczym nie wiedzą, bo obrzucili nas jajkami tak jak zwykle. Trzymaliśmy się całe 3 minuty w oczekiwaniu na interwencję paktu. Niestety. Pakt chyba też o nas jeszcze nie wie.

Wtorek – A jednak, pomyliliśmy się. Już tam w NATO o nas wiedzą. Pułkownik Żelazny otrzymał wiadomość, o spodziewanej wizytacji wysokiej rangi oficera paktu północnoatlantyckiego. Kapral Klucha zapytał się mnie, czy przyjedzie też ktoś z południowoatlantyckiego paktu. Nie powtórzyłem mojemu ukochanemu przełożonemu, jego pytania, żeby się Kapral nie ośmieszył. Ale z drugiej strony, skąd on może wiedzieć takie rzeczy, skoro wczoraj pytał się mnie, skąd się biorą dzieci. Nawet o bocianie nie słyszał.

Środa – Z Komendy Głównej otrzymaliśmy psa tropiącego. Z początku myśleliśmy, że „Tropiący” to jego imię. Z błędu wyprowadził nas pułkownik Żelazny, prosząc aby nadać imię naszemu pupilowi. Po burzy mózgów i wymyśleniu olbrzymiej ilości imion, doszliśmy do wniosku, że będziemy wołać na niego „Pies”. Pułkownik Żelazny powiedział, że jesteśmy idiotami, bo to jest suka.

Czwartek – Z początku myślałem, że mi w oczach pociemniało, a to przybył do nas przedstawiciel NATO. Posterunkowy Paproch, chwycił się za guzik. Ale wyjaśniłem mu, że to jest Pan Murzyn a nie kominiarz. Paproch nie wiedząc czemu, złapał więc Pana Murzyna za guzik. Dostał po łapach. Była to pierwsza interwencja NATO w naszym kraju.

Piątek – Nasza suka o imieniu „Pies” uciekła. Podobno z głodu. Ale przecież u nas w piwnicy myszy pod dostatkiem. Mogła sobie jakąś na obiad wytropić. Bo on, znaczy ona, znaczy Pies była tropiący. Ale chyba słabo tropiący.

Sobota – Mam dzisiaj wolna sobotę, więc wyjechałem nad jezioro. To mnie uspokaja. Siedzę na pomoście i karmię chlebem łabędzie. Nie chcą łykać całych bochenków.

Niedziela – Został mi jeszcze chleb, ale nie ma już łabędzi. Potonęły. Wracam więc do domu, bo tu już nic nie ma do roboty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz