Szedłem do sklepu w celu zakupu
pieczywa. Zobaczyłem Kurta pod klatką bloku. Mróz taki, że ptaki zamarzają w
locie i spadają miażdżąc koty. Taka zemsta. Zanim zdążyłem podejść do Kurta,
ten przemieścił się do drugiej klatki. Tym razem udało mi się dotrzeć na czas.
Kurt zmarzniętą dłonią kombinuje coś przy domofonie.
- Cześć, co robisz? – pytam,
przestępując z nogi na nogę i przytupując.
- Integruję – odpowiada Kurt,
lekko drżącym głosem, wypuszczając przy tym obłoczek pary z ust.
- Co integrujesz? – pytam –
Zwariowałeś? Jest chyba ze trzydzieści stopni na minusie!
- No właśnie – odpowiada – Na
dworze mróz i w kontaktach międzyludzkich wcale nie lepiej.
- To znaczy? – pytam, podskakując
rytmicznie i próbując rozgrzać coraz bardziej zmarznięty korpus.
- Wiesz, że w tym bloku, a nawet
w tej klatce, ludzie mieszkają po dziesięć lat – mówi Kurt – A się nie znają?
Piętro wyżej to już zagranica.
- No wiem – odpowiadam – Ale co
ty masz z tym wspólnego?
- Ja ich integruję – mówi Kurt i
wciska naraz wszystkie guziki w domofonie. Odzywają się głosy, pytają,
zaczynają się przekrzykiwać, padają inwektywy i wyzwiska.
- No i co teraz? – pytam. Kurt
zerka w bok, w stronę klatki gdzie był przed chwilą. Zgromadził się tam tłumek
wkurzonych „zintegrowanych” lokatorów.
- Spieprzamy – mówi Kurt i
zaczyna uciekać. Nie pozostaje mi nic innego, jak pójść w jego ślady, tym
bardziej, że zintegrowani ruszają w naszą stronę.
Niby głupi pomysł. Ale coś w tym
jest. Kurt to ma łeb... i chyba dłuższe nogi, bo nie mogę go dogonić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz