*********************************** STRONA ZAWIERA TEKSTY OBRAZOBURCZE!!! CZYTASZ NA WŁASNE RYZYKO**************************

poniedziałek, 23 maja 2011

Z Notatnika Kapitana Żbika

Nazywam się Żbik a na imię mam Kapitan. W dniu dzisiejszym odbyły się, długo zapowiadane zawody w strzelaniu do tarczy. Wszystkie komendy dzielnicowe, oczekiwały na ten dzień z rosnącym zniecierpliwieniem. Załodze naszego posterunku też się ten nastrój udzielił. Na przykład kapral Klucha, rozpoczął trening w samoobsługowym supermarkecie, gdzie strzelał do czego popadło. Brygada antyterrorystyczna, wyprowadziła kaprala Kluchę, całego we łzach. Podobno płakał, bo nie udało mu się wcelować w uciekającego kasjera. Kiedy mój ukochany przełożony, pułkownik Żelazny, dowiedział się o utracie kaprala Kluchy, o mało nie wyrwał sobie wszystkich włosów z głowy. Nie udało mu się to, tylko dlatego, że wyżej wzmiankowanych włosów już nie posiada. Po tym incydencie, pułkownik stwierdził, że po utracie kaprala Kluchy, nie mamy żadnych szans w międzyresortowych zawodach. Nie wiem czemu, pułkownik Żelazny nie zaufał moim zdolnościom strzeleckim, a nawet rzucił we mnie popielniczką. Niecelnie zresztą. To go jeszcze bardziej załamało. Powiedziałem mu, żeby się niczym nie martwił, a ja już wszystko załatwię. Pułkownik spojrzał na mnie zdesperowanym wzrokiem i zamaszystym ruchem wkręcił papier do maszyny. Zdziwiło mnie to, bo pomyślałem, że pułkownik chce napisać prośbę o awans. Dla mnie. Pułkownik rozwiał jednak moje wszelkie nadzieje oświadczając, że skoro to ja pojadę na strzelnicę, to on woli zawczasu napisać ostatnia wolę. Zdecydowanym głosem stwierdziłem, że go nie zawiodę i jak przystało na oficera, postanowiłem strzelić obcasami, przyjmując postawę na baczność. Niestety, zapomniałem o dywanie i przy strzelaniu obcasami, lekko go ściągnąłem. Circa pół metra. Efektem czego było wywrócenie się regału z segregatorami i wypadnięcie 200 litrowego akwarium przez okno. Pułkownik nawet nie poruszył brwiami, tylko przyśpieszył stukanie na maszynie.

W dniu dzisiejszym udałem się na strzelnicę. Ubrany byłem w strój galowy a w ręce dźwigałem walizkę, którą odziedziczyłem po dziadku huzarze. Rozprowadzający major, ustawił mnie na stanowisku i próbował zabrać mi walizkę, ale dałem mu odpór, zadając mu kilka ciosów wirującym notatnikiem służbowym. Kiedy major się uciszył, otworzyłem walizkę i wyciągnąłem z niej drugą rzecz, którą odziedziczyłem po dziadku, a mianowicie pepeszę.

Siedzę w swoim pokoju na posterunku i zastanawiam się, dlaczego nie wygrałem zawodów. Przecież już po dwóch seriach miałem dziesiątkę. I to nie tylko na swojej tarczy. Może dlatego, że odciągnęli mnie ze strzelnicy, a ktoś mi wyrwał pepeszę? Nie ma w sporcie sprawiedliwości.

Nazywam się Żbik a na imię mam Kapitan.

13.01.1997

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz