Do miejscowości Dzierżązna przyjechał prestidigitator. Nazywajmy go jednak magikiem, bo poprzedni wyraz przypomina aligatora a ten z kolei żadnych sztuczek nie pokazuje. Tenże magik był osobistością znaną w swoim zawodzie i zapraszaną praktycznie do wszystkich miejscowości kraju nad Wisłą. Jego sztuczki oceniane były bardzo wysoko, nawet za granicą a sale podczas jego występów były zawsze pełne. Zapraszany był prawie do każdej , najmniejszej nawet mieściny. Prawie, bo nie dostał nigdy zaproszenia do Dzierżązny. Zaintrygowany tym, postanowił sam udać się do miejscowości, która jako jedyna nie zaprosiła go do siebie. Wbrew jego przewidywaniom, sala była pełna. Magik rozpoczął więc swój pokaz. Na ten wieczór przygotował całą serię swoich najlepszych sztuczek. Chciał w ten sposób zaszokować przybyłych na występ gości. Tak więc łykał ogień, znikał, przecinał się piłą, świecił i robił tysiące rzeczy za które w średniowieczu spalono by go na stosie. Kiedy zakończył ostatnią ze swoich sztuk, która polegała na oblaniu się benzyną i podpaleniu a po której damska część publiczności zazwyczaj mdlała i trzeźwiała dopiero wtedy, gdy ukazywał się zza kulisy żywy i całkiem zdrowy mimo że na scenie nadal szalał słup ognia, tym razem nie usłyszał nawet jednego oklasku. Zakończył więc swój głęboki ukłon i zerknął z trwogą na publiczność.
-Czy to już koniec? -zapytał ktoś z trzeciego rzędu.
-Tak-odparł magik, całkowicie załamany brakiem poklasku. Widzowie powoli unieśli się z krzesełek i zaczęli odlatywać w kierunku lekko uchylonych drzwi wejściowych.
Od występu w Dzierżąznie, nikt magika już nigdy nie widział. Chodziły słuchy, jakoby pogryzł kogoś na dworcu i obecnie przetrzymywany jest w zakładzie psychiatrycznym, ale ma to chyba mało z prawdą wspólnego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz