Statek kosmiczny z Proximy o dźwięcznej nazwie "SSTWW-7GRRHRR", co w tłumaczeniu na każdy ziemski język oznacza "Latającą Kupę Złomu", zawisł nieruchomo nad polem niejakiego Zygmunta Szczeżui. Z lewej strony walcowatego kształtu odskoczyła klapa włazu. Posypało się żelastwo. Na pole Szczeżui poleciały śruby, nity i kawałki tytanowych wsporników. Dwaj osobnicy którzy ukazali się we włazie, najwyraźniej okładali się mackami. Słychać było plaśnięcia macki o szypułę i głuchy, wiadrowaty łomot.
-Te mały, pieprznij go w brzuch!- krzyknął Zygmunt Szczeżuja, który zobaczywszy statek, wylazł w gaciach z chałupy i oparłszy się na grubej, dębowej lasce przyglądał się szamotaninie we włazie. Zaskoczeni jego krzykiem przybysze, zastygli w dość dziwnych pozycjach. Wyższy, który najwyraźniej był dowódcą, przyczesał zmierzwione antenki na czubku szypuły i zszedł po schodkach do czekającego Szczeżui Zygmunta.
-Bzzwzzsssknttt- powiedział i wyciągnął mackę w kierunku stojącego rolnika.
-Translatora żeś pacanie nie włączył!- odezwał się Szczeżuja Zygmunt, wykonując przy tym gesty pokazujące, że jego rozmówca jest tak niesłychanym debilem, że to się w głowie nie mieści. Przybysz najwyraźniej zrozumiał gestykulację Zygmunta Sz., bo krzyknął coś gardłowo do mniejszego i ten po chwili przytargał ze sobą dość dużych rozmiarów pudełko z masą lampek i przełączników.
-Jak Ruskie wjechali na swoich tankach, to jeden lejtnant też mi radiostację pokazał...ciut mniejsza od tej waszej ona była- rzekł Szczeżuja Zygmunt i splunął sobie na gumo filce.
-My bytsz...midzy plynetyrna stytka, wy yrganizma biłkowa nysz pszyjiciela- zaskrzeczał głos z pudełka.
-Ruskie też tak mówili- odparł Szczeżuja Zygmunt ino ichni lejtnant chciał najpierw bimbru, żeby wznieść toast "za radzinu" i "cziestnoje komsomolskoje"- dodał i wyciągnął paczkę klubowych z filtrem.
-Ty yrganizma...a czymu ty mywitsz dwyma jynzykami, ty bytsz mytant?- przetłumaczyło pudełko, słowa dowódcy.
-Wam też by się bimber przydał, łapciuchy- powiedział Zygmunt Sz. i zapalił papierosa.
-Jori, ty sze krytsz...on ma chymitszna bronia- krzyknęło pudełko i mniejszy z kosmitów natychmiast zamknął właz.
-U mnie brona normalna ino pożyczona. Kredyty mnie zżerają...Mućka mało mleka daje a kury się nie niosą- odparł Szczeżuja Zygmunt.
-Jori, ty tszfoku jyden, klypę żyś zymknoł a mnie żyś zystywił ny pystwę tygo mytynta, ja ci przylgi z dypry pywyrywam-zaskrzeczało ponownie pudełko. Zgrzytliwa odpowiedź przyszła zza zamkniętego włazu. Dowódcy opadły macki.
-Jyk to się drzwi zyciły? Ty ni mysz mygnetycznej kyrty? A gdzi ją mysz? Ja ją mym? Pywnyś? No...fyktycznie mym, gdziś mi się zyplyntyła w kiszeni skyfyndra pryżniowego...no ty mymy pryblym...bo czytnik kyrty jyst py twyjej strynie drzwi ty miękyciłku bzdyrny...ja mym ci ty pyd drzwimi wytknąć? A skynd tym jest ta szpyra? Bydziem mieli dykomprysję- powiedział dowódca, obracając w macce kartę koloru zwiędłej peonii.
-Wiecie co chłopaki, chodźta do chałupy, tego gruchota zostawta na polu to go Maniek, syn mój ściągnie ciągnikiem do stodoły i postawi obok innych- zagaił Zygmunt Sz. gasząc papierosa obcasem swego gumofilca.
- Jykich innych? Wy tym mycie tyż inne mindzy gylyktyczne stytki?- Nadało pudełko.
- A mam! Z tuzin tego po stodołach i wiatach innych stoi- odparł Zygmunt Szczeżuja, robiąc półokrągły gest ręką wskazując okoliczne chałupy- Są z Wenusa, Marsa i ichnich takich tam planet czy coś- dodał. Dowódcy zwisły antenki.
- No chodźta...bimbru se łykniem, tego twojego to potem odkujem łomem- powiedział Zygmunt Sz. biorąc przybysza pod mackę.
Słońce powoli zachodziło nad polem Zygmunta Szczeżui. Dwie sylwetki rzucały długie cienie, poruszając się w kierunku zabudowań. Z oddali doleciał jeszcze rubaszny śmiech Zygmunta- Wy to chyba z Marsa, bo mordy takie zielone macie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz