Nazywam się Żbik a na imię mam Kapitan. Mojego przełożonego, pułkownika Żelaznego dopadła wiosna. Nie wiem co to oznacza ale tak powiedziała mi jego żona Aniela, kiedy zadzwoniłem aby poinformować, że pułkownik zostawił na biurku niedojedzoną kanapkę z pasztetową. Ponieważ nie otrzymałem żadnej odpowiedzi, zjadłem ją. Pod nieobecność pułkownika, razem z kapralem Kluchą postanowiliśmy zająć się jakąś pożyteczną pracą na rzecz naszej komendy. Kapral Klucha zaproponował abyśmy naoliwili drzwi we wszystkich celach. Jego pomysł przypadł mi do gustu, bo sam osobiście czułem się dosyć dziwnie po zjedzeniu kanapki pułkownika i nic jakoś nie przychodziło mi do głowy. Otworzyliśmy więc drzwi od cel i wtedy, okazało się że żaden z nas nie posiada smaru. Kapral Klucha zaoferował się, że wyskoczy do najbliższego sklepu i dokona odpowiedniego zakupu. Ponieważ ostatnim razem, kiedy to pułkownik Żelazny wysłał kaprala po sól, Klucha raczył zadzwonić po tygodniu z Wieliczki, z informacją o braku sprzętu do odkucia odpowiedniej ilości soli od skały, postanowiłem nie puszczać go samego. Zakup nie był zbyt skomplikowany i tylko raz musiałem wyciągać moją broń służbową z kabury, kiedy to sprzedawczyni zapytała dlaczego mój podwładny próbuje zjeść opakowanie pasty do butów. Wyprowadziłem kaprala na zewnątrz i zrugałem za jego tępotę. Potem kapral podzielił się ze mną tubką kleju do dętek. Nie wiem dlaczego, ale nie poczułem zupełnie smaku. I znów przypomniała mi się kanapka pułkownika Żelaznego. Po powrocie na komendę, okazało się, że przez nieuwagę zapomnieliśmy przed wyjściem zamknąć cele i wszyscy pensjonariusze raczyli się ulotnić. Kapral Klucha zaczął lamentować i rozmazał się jak baba. Nie to co ja. Oficer policji z wieloletnim doświadczeniem. Wyszedłem do swojego biura aby przemyśleć sprawę. Kiedy zamknąłem drzwi, kilkukrotnie uderzyłem głową w ścianę, po czym raczyłem szybko spisać testament na myśl o tym co ze mną zrobi po powrocie mój ukochany pułkownik. Pewnie w ten właśnie sposób zakończyłbym moją zaszczytną służbę, gdyby nie szczęśliwy zbieg okoliczności. Otóż po jakiejś godzinie wszedł do mnie zapłakany jak bóbr kapral Klucha z informacją o przybyciu komisji do spraw związanych z warunkami przetrzymywania aresztowanych. Natychmiast zamknęliśmy całą komisję w celach i puściliśmy głośniej muzykę z radia, aby wytłumić ich wycie.
Siedzę w swoim gabinecie i rozmyślam nad ostatnim telefonem pułkownika Żelaznego. Otóż pan pułkownik poinformował mnie, żeby mi przypadkiem nie przyszło do głowy zżerać jego kanapki, którą zostawił na biurku. Szkoda że wcześniej mnie o tym nie poinformował. No i o tym, że nasypał do środka trutki na szczury. Nie wiedziałem, że w naszej komendzie zagnieździły się gryzonie. Komisja wyje, odbija mi się pasztetową z trutką, nie czuję się najlepiej. Nazywam się Żbik a na imię mam Kapitan.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz