*********************************** STRONA ZAWIERA TEKSTY OBRAZOBURCZE!!! CZYTASZ NA WŁASNE RYZYKO**************************

poniedziałek, 23 maja 2011

Z Notatnika Kapitana Żbika

Nazywam się Żbik, a na imię mam... no nie ważne. Razem z moim ukochanym przełożonym, pułkownikiem Żelaznym, otrzymaliśmy zaproszenie od naszych kolegów z policji miasta Los Angeles. Pułkownik Żelazny próbował monitować bo, jak powiedział, „z efektem ubocznym przejścia małpy w neandertalczyka, lecieć nie będzie”. Kapral Klucha wytłumaczył mi, że to chodziło o mnie. Być może ma rację, ale ja i tak jak psu mu nie wierzę. Notabene, Klucha ugryzł mnie kiedyś w kostkę. Monit Pułkownika nie odniósł jednak skutku. Komendant policji z Los Angeles stwierdził kategorycznie, że musi zobaczyć na własne oczy tego człowieka, który popsuł im Robocopa. Chodziło mu o mnie. Aż pokraśniałem na twarzy. Z podniecenia oparłem się dłońmi o blat biurka mojego ukochanego przełożonego. Pułkownik też pokraśniał. Ale to chyba z innego powodu. Nieopatrznie, moja lewa dłoń padła na zszywacz, przy którym akurat manipulował pułkownik Żelazny. Dopiero dzięki pomocy Kaprala Kluchy i jego śrubokręta, udało się oderwać pułkownika od ceraty, pokrywającej jego biurko.

W samolocie, siedzieliśmy daleko od siebie, bo na moją propozycję przesiąścia się , pułkownik Żelazny zareagował bardzo gwałtownie i wylał gorący krupnik z plastikowego pojemnika, na głowę siedzącego przed nim, znanego biznesmena Edgara Nabiała z Kaligasów Małych. Nabiał się wkurzył i pułkownika zabrano do drugiej klasy. A poza tym nie dostał już dolewki krupniku. Już na lotnisku w Los Angeles, poszedłem poszukać mojego ukochanego przełożonego, ale chyba się sam zgubiłem, bo nagle znalazłem się w jakimś ciemnym pomieszczeniu ze stertami walizek, waliz i pakunków wszelakich. Chcąc wyjść, nieopatrznie otworzyłem jakieś metalowe drzwi, skąd posypało się na mnie mnóstwo żelastwa. Jeden z takich metalowych elementów, walnął mnie w głowę i nawet moja galowa czapka nie zamortyzowała uderzenia. Razem z całym tym żelastwem zacząłem się zsuwać w stronę jakiegoś otworu. Tak więc wpadłem do środka razem z moja teczką służbową, termosem i paczką prezerwatyw produkcji koreańskiej, które wziąłem w celach wymiany bezdewizowej. Jak się później okazało, te wszystkie metalowe przedmioty były częściami do nowego, amerykańskiego satelity telekomunikacyjnego BigMacPluto 7. U nas, żaden z plutonowych nie dostał nigdy takiego wyróżnienia, aby jego imieniem nazywać satelitę. A nawet skwerek na osiedlu.

No więc... lecę sobie w przestrzeni kosmicznej, przyspawany klamrą paska od spodni do lewego statecznika satelity, przede mną przyspawany jest mój termos a po jego prawej stronie, powiewa a raczej lewituje moja teczka aktówka, z kanapkami z chlebem. Lecę sobie i myślę. Na jak długo człowiek może wstrzymać powietrze w płucach? Ale nie wiem. Nazywam się Żbik a na imię mam Kapitan.

17.02.1996

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz